Siema dzidki!
Właśnie zakończyłem swój siedmo-miesięczny związek usypany wyzwaniami i próżną walką o nic. Może ktoś jest w podobnej sytuacji i do teraz zastanawia się czy warto ratować tonący statek, to śmiało możecie czerpać przykład ze mnie.
Gdzieś w marcu założyłem profil na jednym z portalów randkowych, gdzie (Na potrzebę historii) poznałem Monikę. 5 lat młodsza ode mnie, ucząca się. Na początku wszystko układało się fajnie, na tyle, że po dwóch miesiącach znajomości zaczęliśmy być razem. Dzięki niej odkryłem nowe hobby takiej jak gotowanie, malowanie czy podróżowanie. To ostatnie jest najważniejsze, bo w podróżach tworzyliśmy najszczęśliwsze wspomnienia, niezależnie od tego, gdzie jeździliśmy.
Jednak był mały (Lub duży) problem, bo pomimo tego, że byliśmy razem, ani razu ze sobą nie spaliśmy i na 100 spotkań tylko raz do mnie przyjechała sama z siebie. Tak, 7 miesięcy i 0 zbliżeń xD Wszytko to było tłumaczone tym, że w poprzednim związku była do tego zmuszana, że źle się z tym czuła itp. Zaakceptowałem to i stwierdziłem, że poczekam na odpowiednią chwilę, jednak sprawdzałem, na co mogę sobie pozwolić w granicach dobrego smaku. Jednak im bardziej próbowałem, tym bardziej byłem odrzucany na tyle, że potrafiła odwołać spotkania lub się nie odzywać. Raz doszło do sytuacji, gdzie mi napisała, że robie to wszystko, żeby tylko zaruchać i że mi nigdy nie da "Dupy". Tak, już wtedy powinna mi się zapalić lampka, jednak byłem zaślepiony miłością do niej.
Przegadaliśmy ten temat razem i sama stwierdziła, że nie powinna nigdy wypowiedzieć takich słów, ale co zostało powiedziane, zostało powiedziane. Wybaczyłem jej to, bo w emocjach każdy może powiedzieć jakieś słowa, których będzie żałować do końca życia i w tym przypadku myślałem, że tak było. Mijały miesiące. Raz było lepiej, raz gorzej, aż do października, gdzie jej lęki się nasiliły. Przez nie nie chciała chodzić do szkoły, wszystkiego się bała, nie miała na nic ochoty, przez co to też na mnie rzutowało. Starałem jej pomóc na tyle ile mogłem, ale póki sam ktoś sobie nie chce pomóc, to ta pomoc jest znikoma. Ile razy czytałem, że chętnie by się od każdego odizolowywała i że chętnie by się zamknęła w sobie itp
Niektóre sytuacje były ponad siłę dla mnie, zastanawiają się czy ja nie zawiniłem w czymś. Obwiniałem siebie o rzeczy, na które nie miałem realnego wpływu, jednocześnie starając się ją zrozumieć, jednak kiedy pytasz się kogoś - Hej, co się dzieje? A ktoś odpowiada - Nie wiem, to xD
Do listopada dawałem sobie z tym rade, jednak od grudnia zaczęła się totalna izolacja z jej strony. Ani nie chciała pisać, ani rozmawiać, ani spotykać się. Zacząłem się zastanawiać czy się z kimś innym nie spotyka, ale tego już się raczej nie dowiem nigdy. Ostatnie dni, kiedy pisała, że jest jej ciężko, to przyjechałem do niej, bo się po ludzku ją przejąłem, a w zamian za to jej matka mnie zrugała od tego, że przyjeżdżam nieproszony i że jak ona chce mieć spokój, to mam jej dać. Spoko kurwa, że niekiedy nie spotykaliśmy się w ogóle w tygodniu.
W skrócie: Zostałem potraktowany jak ostatni śmieć przez jej matkę, a ona nawet nie zająknęła się. Następnego dnia po tej sytuacji nie odzywała się do mnie i ja też, bo stwierziłem że dam jej przestrzeń. Parę dni później zadzwoniła do mnie, mówiąc że nie widzi ze mną przyszłości. Przez myśl przeszły mi wszystkie wspólne chwile i to jak robiłem wszysto co się dało, żeby ratować ten tonący Titanic.
Jaki jest z tego morał? Ignorowałem wszystkie red flagi jakie się pojawiały z myślą, że jak będę analizował i starał się mniej popełniać błędów, to będzie lepiej. Chuja nie było xD Jeśli ktoś ma w dupie Twoje starania i to, że istniejesz i też masz potrzeby, to nigdy nie będziesz z taką osobą szczęśliwy, a na pewno nie wynagrodzi Ci tego.