Skopiowane z "Mistycyzm popkulturowy" z FB:
To jest akurat dość ciekawe. Czasami studia albo wydawcy podpisują z właścicielami licencji taki typ umowy, który zobowiązuje ich do wyprodukowania *czegokolwiek* jeśli w przyszłości będą chcieli tę umowę przedłużyć. Dlatego produkują. Cokolwiek. Bo nawet jeśli w danym momencie nie mają czasu ani zasobów do stworzenia czegoś potencjalnie dochodowego, wydalenie z siebie niskobudżetowej, niskonakładowej popierdówki, która z pewnością przyniesie straty, na dłuższą metę może być opłacalne, bo zabezpieczy to prawa do licencji na kolejne X lat.
W branży tego typu dzieła określa się mianem "ashcan copy" - ten termin narodził się w pierwszej połowie XX wieku, gdy komiksowe wydawnictwa masowo zastrzegały znaki towarowe dla swoich komiksowych bohaterów albo tytułów. By jednak zastrzec taki znak towarowy, musi być on użyty w jakimś konkretnym komiksie, nieważne jak marnym, bo to nie o jakość chodzi, chodzi o produkt.
Stąd w latach trzydziestych i czterdziestych wziął się wysyp niskonakładowych, czarno-białych publikacji wydanych na marnym papierze, nieprzeznaczonych do komercyjnej sprzedaży, z jakimiś roboczymi szkicami w środku, które dziś mają całkiem sporą wartość kolekcjonerską.
Obecnie terminu "ashcan copy" albo "ashcan work" używa się w sytuacjach takich jak ta właśnie - nikt nie prosił o anime spin-off w świecie Władcy Pierścieni, ale jeśli New Line Cinema wypchnie go na ekrany przed końcem roku, wypełni swoje warunki umowy ze spadkobiercami Tolkiena, bo technicznie rzecz biorąc zrobili nowy film kinowy..."