Belgowie obcinali murzynom dłonie, za niewypełnienie normy zbierania kauczuku. Obcinali im głowy i nabijali sobie na płoty. Belgijscy komisarze regionów czy dowódcy posterunków byli panami życia i śmierci. Mamy mnóstwo przerażających relacji na ten temat. Belgowie organizowali na przykład zawody w strzelaniu do przypadkowych ludzi. Zresztą nie byli to wyłącznie Belgowie, w Kongu pracowało również wielu innych Europejczyków. Szwedzki kpt. Force Publique zanotował w dzienniku, że w niecałe pięć miesięcy zabił ponad 500 osób. Inny, Belg nazwiskiem Permentier, kazał wyciąć krzaki w ogrodzie, żeby móc strzelać z okna do przechodzących drogą ludzi. Jeśli jego posiadłość była źle posprzątana, nakazywał ściąć 10 ludzi ze służby. Jeśli ścieżka w lesie była źle utrzymana, kazał zabijać dziecko z pobliskiej wioski. Takich ludzi było w Kongu mnóstwo. Całkowita bezkarność zamieniała ich w potwory. Mamy relacje o gotowaniu ludzi żywcem, o polewaniu głowy żywicą i podpalaniu. Belgowie zorganizowali perfidny system. Stworzyli tzw. Force Publique, czyli coś na kształt armii Wolnego Państwa Kongo. Służyli w niej tubylcy pod dowództwem belgijskich oficerów. Belgowie wydawali rozkazy, a kary swoim pobratymcom musieli wymierzać czarni żołnierze Force Publique, którzy sami byli niewolnikami, bo nikt nie wstępował do armii dobrowolnie. Tubylców zmuszano do służby, karano chłostą „chicotte”, a za dezercję zabijano.