Środa, krótko przed siódmą rano, Manhattan. 50-letni Brian Thompson, prezes UnitedHealthcare – amerykańskiego giganta od ubezpieczeń zdrowotnych – idzie piechotą na spotkanie z inwestorami. Słychać strzały, Thompson pada. Niedługo później do opinii publicznej zaczynają się przesączać szczegóły zabójstwa. Dowiadujemy się, że sprawca do Nowego Jorku przyjechał autokarem, że zatrzymał się w hostelu, że z miejsca zbrodni uciekał piechotą i na rowerze. Słyszymy, że to chyba akt polityczny – na łuskach nabojów zabójca napisał "deny", "defend" i "depose" ("zaprzeczać", "bronić się", "likwidować"). Tak sparafrazował hasło "delay, deny, defend" ("opóźniać, odmawiać, bronić się"), nieoficjalne credo gigantów ubezpieczeniowych, którym mają się kierować, kiedy przychodzi do płacenia ze leczenie klientów.
Firma, której prezesował Brian Thompson, to nie jest jakiś tam biznes, jakich wiele, tylko prawdziwy lewiatan. Pod względem przychodów grupa UnitedHealth, do której należy UnitedHealthcare, jest największą spółką sektora zdrowotnego na świecie. Bez podziału na branże też mieści w globalnej pierwszej dziesiątce. Samo UnitedHealthcare to najpotężniejszy ubezpieczyciel w USA. Polisy mają tam dziesiątki milionów Amerykanów.
Opieka medyczna w USA jest bardzo droga. I sprywatyzowana w sposób trudno pojmowalny dla Europejczyka. Ludzie nierzadko muszą płacić dziesiątki czy setki tysięcy dolarów za terapie ratujące życie, zapożyczają się na lata, żeby odbyć nieskomplikowaną operację, albo – po prostu – umierają dlatego, że nie stać ich na szpitale. Żeby zapewnić sobie dostęp do świadczeń, Amerykanie są zmuszeni polegać na prywatnych firmach ubezpieczeniowych. Na czym zarabiają tego typu firmy? Logiczne – na różnicy między tym, co dostaną od klientów, a tym, co im wypłacą.
W lipcu tego roku ponad sto osób protestowało przed siedzibą UnitedHealthcare przeciwko polityce "prior authorisation", która zakłada, że firma może oceniać, jaką terapię proponują lekarze, nim zgodzi się ją opłacić. W październiku wyszedł raport senackiej podkomisji o tym, jak firmy ubezpieczeniowe – m.in. właśnie UnitedHealthcare – korzystają z narzędzi AI, żeby częściej odrzucać niektóre wnioski o pokrycie kosztów leczenia. Jak można się domyślić, niewiele ubezpieczonych osób decyduje się w takich sytuacjach walczyć o swoje. Proces odwołań jest żmudny, a korporacyjni giganci mają nieporównanie więcej czasu i zasobów niż zwykły pacjent.
Jak w tym ponurym kontekście Amerykanie reagują na śmierć prezesa? Powiedzieć, że ciepło, to nic nie powiedzieć. Na internetowej łące kwitną tysiące memów, żartów, tweetów. Dominuje satysfakcja. Emocje dodatkowo podsyca fakt, że strzelec jest wręcz absurdalnie przystojny – piękny uśmiech, mocna szczęka, kruczoczarne brwi i długie rzęsy. W nowojorskim Washington Square Park – gdzie miesiąc wcześniej wybierano najlepszego sobowtóra Timothée Chalameta – odbywa się konkurs na sobowtóra zabójcy. Wiralowo rozchodzi się post dziewczyny, która napisała, że na taki konkurs to ona zaprasza do swojej sypialni. Pojawiają się porady w stylu "drodzy chłopcy, jeżeli chcecie mieć powodzenie, to już wiecie, jak to zrobić".
Faktycznie, szybko otoczył go nimb Robin Hooda wyrównującego rachunki z korporacjami. Ale sympatia dla zabójcy – i absolutny brak współczucia dla prezesa Thompsona – przekroczyły polityczne podziały. Kiedy prawicowy influencer Ben Shapiro oburzył się na YouTubie, że jak to te złe lewaki mogą się tak cieszyć z ludzkiej śmierci, "złych lewaków" w sekcji komentarzy zaczęli bronić konserwatyści. Wspólnota doświadczeń okazała się silniejsza niż polityczne tożsamości i ideologiczne podziały. Cytuję komentarze z setkami i tysiącami polubień:
Sorry, jestem konserwatystą całe życie i nie mam dla tego prezesa grama współczucia. Ilu Amerykanów umarło przez chciwość jego firmy?
Ben, ja już nie kupuję tego pieprzenia o lewicy i prawicy, ja chcę, żeby moja rodzina miała opiekę zdrowotną.
Mój ojciec, który ciężko pracował przez całe życie, zbankrutował, bo kiedy zachorował na raka, ubezpieczyciel nie wypłacił mu pieniędzy. Odkleiło cię, typie.
Jako konserwatysta bardzo się cieszę, że lewica i prawica w końcu się zjednoczyły przeciwko wspólnemu wrogowi. Oby tak dalej.
"Miał żonę i dzieci", tak, stary, setki tysięcy ludzi, którym się odmawia opieki zdrowotnej, też mają rodziny i też umierają.
Nikt się z tobą nie zgadza. Ani republikanie, ani demokraci.
Śmierć Thompsona ucieszyła jednych, przestraszyła drugich. Ze strony internetowej UnitedHealthcare po strzelaninie zniknęły zdjęcia członków kadry zarządzającej. Ze strony ich konkurenta, CVS Health, też. Jak mówił w czwartek dla CNBC Matthew Dumpert z firmy Kroll Enterprise Security Risk Management: "Od wczoraj prezesi, osoby z kadry zarządzającej czy członkowie zarządów kontaktują się z nami non stop, żeby zwiększyć ochronę i zadbać o osobiste bezpieczeństwo". Firmy takie jak Kroll liczą na boom na swoje usługi, co nie znaczy, że wcześniej klepały biedę. Są w Ameryce szefowie, którzy na ochronę już dawno wydawali ciężkie pieniądze. W branży zdrowotnej: szczepionkowi giganci Moderna i Pfizer w roku 2023 na ochronę swoich prezesów wydały ponad milion dolarów każde.
Jakiś czas temu jeden z największych amerykańskich ubezpieczycieli, Anthem, ogłosił, że planuje nie płacić za znieczulenie, jeśli zabieg przeciągnie się poza arbitralnie wyznaczony limit czasowy. Ta decyzja wywołała duże poruszenie. Ludzie bali się, że jeśli lekarze wydłużą ich operację o kwadrans, wyjdą ze szpitala z dodatkowym kilkutysięcznym rachunkiem. W dzień po śmierci Briana Thompsona – ciekawe, czemu akurat wtedy – Anthem oficjalnie oświadczył, że wycofuje się z tego pomysłu. A jeśli chodzi o mniej formalne doniesienia (czyli socialmediowe ploteczki): w ten sam czwartek szeroko rozszedł się tweet mężczyzny, który napisał, że jego partnerka pracuje w aptece i mówi, że jakimś cudem ubezpieczyciele akurat tego dnia w ogóle nie odmawiają refundacji leków, chociaż zwykle robią problem prawie w połowie przypadków.
Jedną rzecz widać dzisiaj na pewno: amerykańskie społeczeństwo ma dość. W demokratycznych państwach prawnych mamy taką umowę społeczną, że sprawiedliwości dochodzimy legalnymi środkami, bez użycia przemocy. Jeżeli w demokratycznym państwie prawnym dochodzi do sytuacji, w której człowiek zabija człowieka, a pół kraju wiwatuje, że hurra, oto nasz mściciel, to znaczy, że ta umowa społeczna się sypie. Mnóstwo Amerykanek i Amerykanów straciło wiarę, że w systemie, w którym żyją, da się skutecznie dochodzić swoich praw. Wiedzą z doświadczenia, do jakich ludzkich tragedii prowadzi polityka firm ubezpieczeniowych, wiedzą, że właśnie za to prezesi tych firm zgarniają miliony premii, i czują, że w tej kwestii nie ma sprawiedliwości.
A prezesi, członkowie zarządów, milionerzy? Wyciągną z tego na pewno jedną lekcję: strach chodzić pieszo po Nowym Jorku. Jeżeli dziś ludzie stojący na czele najpotężniejszych amerykańskich korporacji są odseparowani od zwykłych śmiertelników, to dołożą wszelkich starań, żeby odseparować się jeszcze bardziej. Więcej będzie ochrony, kuloodpornych szyb, kamer, prywatnych aut i prywatnych samolotów. Więcej może być lobbingu za sowitym finansowaniem policji, monitoringów czy systemów nadzoru. Prezesi postarają się uczynić świat bezpieczniejszym dla prezesów.