Nie zniosę już dłużej życia w tym popierodlonym świecie.
Nie mam się komu wygadać ze swoich problemów, więc może ktoś chociaż to przeczyta.
Mój ojczym aktualnie siedzi w domu i boi się o to czy nie przytrafił mu się nowotwór, dostał zlecenie na setki badań i na dzień dzisiejszy jest po morfologii i badaniu próbek wydalniczych z organizmu.
Niby nic nie wykryli ale i tak jeszcze ma przed sobą kilka innych badań, schudł 5kg w kilka miesięcy (chociaż dla mnie to jest spowodowane małą ilością jedzenia i ciężką pracą) do tego posiada powiększony węzeł chłonny na szyi (nie duży) a także "bąbel" na brzuchu (według lekarza wygląda to na włókniaka) ale i tak dosłownie rzygać mi się chce z nerwów.
3 lata temu straciłem babcią właśnie przez to paskudztwo i widziałem na własne oczy cierpienie wywołane przez tą chorobę a do tego znikąd pomocy przez "pandemię", jej śmierć w moim domu odcisnęła piętno na mnie.
Matka nie ma już siły psychicznie tego wszystkiego znieść chociaż jest silną kobietą i pracuje w typowej fizycznej pracy jak mężczyzna, do tego w godzinach o których nawet kury jeszcze śpią.
Siostra to już w ogóle załamka bo przecież biologiczny ojciec, aktualnie ma staż.
No i ja który od ponad roku buja się po lekarzach z serduchem, ciężką postacią depresji która jest ze mną od ponad 10 lat, nerwicą z napadami lękowymi i wyjebanym z roboty bo nie wyrabiał przez właśnie chorę serce.
Tułam się teraz od kilku miesięcy by znaleźć pracę i najprawdopodniej będę ją miał w następnym tygodniu, przynajmniej jedna rzecz z głowy.
Gdybym mógł to zabiłbym się już dawno temu, ale w głębi jestem zwyczajnym tchórzem na coś takiego.