Raz jechałem w święto zmarłych na groby do rodzinnej miejscowości. A że praca to wyjechałem o 18 w trasę 280 km. Jest już ciemno jak w piździe prawie jestem przy rodzinnym domu 10 km od celu na wypizdowiu bo to mazury i nagle kontem oka zauważyłem na poboczu coś czerwonego. Obsrany po plecy zahamowałem i powoli cofam. Patrzę no leży typ na poboczu. Wysiadam z auta podchodzę i się przyglądam. Gość leży bez butów spodnie zjechały mu z tyłka... Myślałem że zejdę na zawał. Leżał twarzą w stronę asfaltu. I teraz najlepsze. Podchodzę i odwracam typa. Na czole krew i taka jak by dziura w czole. Prawię się zesrałem. Rozejrzałem się w koło ( w myślach scenariusz że ktoś go killim ). Zdzwoniłem po karetkę, w bagażniku miałem jakiś stary koc do zabezpieczania bagażnika to go przykryłem bo był już przymrozek. Karetka dojechała w ciągu 15 min a ja przez ten czas tylko rozglądałem się nerwowo czy w okolicy nikt się nie kręci. Co się okazało ? Typ pobił się z kolegą, obaj się szarpali, jego ,, kolega "zajebał mu w czoło kamieniem. Droga była w remoncie za 2 km dalej nie było przejazdu. Jechałem tamtendy bo nie wiedziałem o tym remoncie. Prawdopodobnie nikt z miejscowych by tamtendy do rana nigdzie nie jechał bo wiedzieli o zamknięciu drogi. Z kąd to wiem ? Byłem przesłuchiwany jako świadek i policjant po przesłuchaniu opowiedział mi o tym zdarzeniu. Gdyby nie przypadek mogło się to skończyć źle. Czemu mi o tym opowiedział ? sprawa w sądzię się już odbyła a ja z racji zamieszkania prawie 300 km od miejsca zdarzenia stawiłem się na przesłuchanie po terminie ale to już była tylko formalność.