Pamiętam za szczeniaka, że zdażały się ciepłe noce w mieście latem, kiedy faktycznie ciężko było zmarznąć. Pamiętam, że pod koniec sierpnia zawsze trzeba było ganiać wieczorem żeby nie zakładać bluzy. Obecnie mieszkam na wsi na wyżynie, gdzie z definicji jest chłodniej niż w dużym mieście. Jest sobie północ przełomu 3 i 4 września, a ja za oknem mam 24 stopnie. DWADZIEŚCIA, KURWA, CZTERY. Na termometrze, który zawsze idealne wskazuje przymrozek...
Niech nikt mi nie mówi, że nie ma ocieplenia w przyrodzie.
P.S. Nie żebym narzekał, bo wolę to niż zimę, ale nie pamiętam tak ciepłej nocy po wakacjach.