Siema dzidki. Czy wiedzieliście, że w latach 90. byliśmy o włos od rozpoczęcia produkcji następcy wski. W latach 60. byliśmy jednym z największych producentów motocykli w Europie. Przemysł motoryzacyjny kwitł, choć modernizacje odbywały się raczej drogą ewolucji, nie rewolucji. Zakłady WFM, SHL, SFM, czy WSK były zmuszone do wprowadzania zmian wynikających z dostępności lub jakości materiału niż z chęci rozwoju. Tak czy inaczej rocznie produkowaliśmy ponad 200 tys. motocykli co stawiało nas w europejskiej czołówce.
Dzisiaj brzmi to nieco śmiesznie, jednak musimy pamiętać, że w latach 60. Polska nadal odradzała się po wojnie, a ludzie musieli czymś jeździć. Średnia cena samochodu była około 10-krotnie wyższa niż polskiego motocykla. To sprawiło, że na archaiczne i niezbyt dobrze wykonane motocykle był spory popyt. Rozwój zakładów WSK był ekpresowy, a Polacy (i nie tylko) oszaleli na punkcie swoich motocykli. Po latach okazało się, że polski przemysł motocyklowy był kolosem na glinianych nogach. W 1985 roku było już po sprawie, od tamtej pory z taśm produkcyjnych nie zjechał żaden polski motocykl. Przez jakiś czas produkowaliśmy jeszcze motorowery, ale i one były przestarzałe.
Tak naprawdę całe zamieszanie wokół projektu FSO Maraton było związane z dwiema postaciami. Zacznijmy od pana Włodzimierza Gąsiorka. Motocyklista, pasjonat, najpierw stał się kierowcą testowym WFM potem zawodnikiem, trenerem, i wreszcie dyrektorem Stołecznego Klubu Motorowego. Dzięki swojej pozycji miał okazję odwiedzić Japonię i zapoznać się z produkcją motocykli Kawasaki. Gąsiorek zainicjował nawet próbę rozpoczęcia produkcji Kawasaki w Polsce, jednak pomysł klasycznie spalił na panewce.
Rozpoczęcie produkcji Maratona musiało zostać poprzedzone odpowiednimi badaniami i tutaj pojawia się nasza druga postać Włodzimierz Kwas. Panowie przeprowadzili ankietę za pomocą tygodnika Auto Moto Sport, na którą odpowiedziały 243 osoby:
- 68% ankietowanych określiło, że ma to być motocykl szosowo-terenowy o pojemności 125 ccm w cenie do 40 mln zł.
- 12% uważało, że powinien to być motocykl o pojemności 350ccm ale nie droższy niż 50 mln zł.
- 8% uważało, że powinien mieć pojemność 600 ccm , prędkość max 200km/h i cenę 50-70mln zł.
- 4% uważało, że cena powinna wynosić 15-20mln bez względu na pojemność silnika.
- 4% uważało, że powinien to być motocykl z silnikiem JAWY 350 bo tani i łatwo dostępny
- 4% ankietowanych to ci, których propozycje były nierealne pod względem finansowym i wykonawczym np. motocykl o pojemności 600-800ccm za 30mln zł
Maraton miał być pojazdem, który poradzi sobie w trasie, w mieście, jak i w ciężkim terenie. Dzisiaj takie motocykle należą do klasy adventure. Pole do popisu było ogromne, gdyż w Polsce brakowało taniego motocykla terenowego.
Rozpoczęto planowanie, w opracowanie projektu był zaangażowany głównie Włodzimierz Gąsiorek. Aby ciąć koszty porzucono pomysł stworzenia własnego silnika. Za serce miał posłużyć czterosuwowy silnik z Suzuki GN125, była to niezawodna i dosyć mocna jednostka. Była to dobra decyzja, ponieważ konstrukcja własnego silnika niosła ryzyko błędów konstrukcyjnych. Ta strategia miała okazać się dużo tańsza co przełożyło by się na cenę motocykla.
Z kolei z przekazów osób, które widziały ten motocykl na własne oczy, wiemy, że prototyp charakteryzował się marną jakością wykonania. Stalowa, kołyskowa rama była jednym z największych problemów Maratona 125. Spawy nie wyglądały obiecująco a ustawienie kół wskazywało na brak współosiowości. Motocykl testowano na torze motocrossowym, gdzie zbierał dobre opinie. dawał dużą pewność prowadzenia w trakcie jazdy po drogach nieutwardzonych. Wynaleziono również parę wad. Największą było zestopniowanie pierwszych trzech biegów. Kierowcy narzekali na zbyt krótką jedynkę i zbyt długie dwa kolejne przełorzenia. Podobnie było w starych WSKach. Jak widać historia lubi się powtarzać.