Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej

1162
Studia III stopnia na uczelni w stolicy - przez pierwsze dwa lata było dosyć typowo, jednak po zaakceptowaniu polityki progresywnej, żeby sprostać potrzebom studentów zaczęły dziać się dosyć dziwne rzeczy - nie tylko wśród samych studentów, ale również na zajęciach prowadzonych przez wykładowców.

Zacznę od dosyć absurdalnej historii z mojego życia akademickiego. Przez pierwsze 2 lata studiów konwersatorium w języku obcym obejmowało czytanie i analizę badań naukowych w języku angielskim oraz przygotowanie recenzji. Czasami trzeba było opowiedzieć co nieco o własnych badaniach w języku obcym, o swojej rozprawie, odpowiedzieć na pytania czy wziąć udział w dyskusji i uargumentować, dlaczego przyjęliśmy takie, a nie inne stanowisko. Tematy zazwyczaj były dowolne, a jak nie, to kategorie były naprawdę różnorodne.

Tymczasem na trzecim roku (od momentu wprowadzenia polityki progresywnej i zmian w etyce) zaczęły mieć miejsce dosyć dziwne sytuacje. Na konwersatorium w języku obcym otrzymujemy do wyboru określone tematy: gender, feminizm i stygmatyzm islamu w mediach zachodnich. O każdym z podanych tematów trzeba napisać w kontekście dyskryminacji. Żaden z tematów mi nie pasował i pytam, czy mogę coś własnego, na co słyszę, że nie, bo prowadząca musi nas przygotować na wyzwania współczesnej nauki i edukacji. I pytam, czy nie mogłabym chociaż napisać o kobietach w grach online, na co facetka się zgadza, o ile będzie to o tym, dlaczego mniej kobiet gra w gry, niż mężczyzn.

Dzień prezentacji - przedstawiam swoje dane, w tym artykuły naukowe z badaniami, badania własne obejmujące wypowiedzi kobiet, które spotkałam w grze, dlaczego wg nich jest mało kobiet. Najczęściej padało sformułowanie, że po prostu ich koleżanki zazwyczaj nie interesują się grami. Na co prowadząca się oburzyła, że na pewno jest inny powód i ze względu na dominację mężczyzn w grach kobiety się boją. Przedstawiam więc dalej pozostałe przyczyny wskazane przez moje respondentki: wiele kobiet po założeniu rodziny nie wraca do grania, wolą wydać pieniądze na inne rzeczy, niż na abonament i wiele innych powodów. Kiedy zakończyłam, prowadząca wypaliła: "Na pewno część z nich padła ofiarą gwałtów ze strony grających mężczyzn, dlatego trzyma się z dala od gier". Po czym trochę zdezorientowana pytam ją: "Ale w jaki sposób można zgwałcić kobietę online?". Na co prowadząca, że ona nie wie, ale na pewno są jakieś sposoby, inaczej byłoby więcej kobiet w grach i nie były by tak stygmatyzowane. Więc pytam: "Czy grała Pani kiedykolwiek w jakąś grę?". Na co odpowiedziała, że nie, ale dużo czytała, że gry są złe i powodują wiele szkód społecznych. I zapytałam, czy jedną z tych szkód, o których czytała są gwałty, na co ona, że nie było tam nic o gwałtach, ale kobiety są teraz gwałcone na wszelkie sposoby w mediach, więc w grach też muszą.

Oczywiście prezentacji mi nie zaliczyła za to, że promowałam szkodliwe społecznie postawy. Kolejną musiałam niestety napisać na wskazany przez nią temat, którego nikt nie wziął - o krzywdzącym wizerunku medialnym muzułmanów w krajach Europy Zachodniej.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Kolejna z sytuacji, jaką chcę przytoczyć, od kiedy wprowadzili na mojej uczelni politykę progresywną miała miejsce na 4-tym roku w semestrze zimowym podczas jednych z prowadzonych przeze mnie zajęć w ramach praktyk (cyfrowe metody kształcenia w edukacji, jak wirtualne klasy, gry i różnego rodzaju programy, urządzenia mobilne itp.).

Na pierwszych zajęciach zawsze sprawdzałam obecność i prosiłam o powiedzenie kilku słów o sobie: zainteresowania badawcze, dlaczego studentki wybrały akurat ten kierunek, czy planują pracę w zawodzie po skończeniu studiów itd.

W końcu dotarłam do takiej dziewczyny - Kasi. Po czym ona po przeczytaniu jej imienia i nazwiska oburzyła się, że ona jest osobą niebinarną. Nie wiedziałam jeszcze za bardzo wtedy, o co chodzi, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z niebinarną osobą, więc powiedziałam: "Zrozumiałam Pani Katarzyno. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o swoich zainteresowaniach badawczych?". Na co ona, że nie życzy sobie, żeby nazywać ją patrialchalnym misgenderującym imieniem nadanych przez osoby rodzące (nie jestem pewna dalej do końca, czy osoby rodzące to kobieta i mężczyzna czy też dwie kobiety, ale nie wnikałam, kogo ma na myśli, bo musiałam zachować profesjonalizm). I że ona życzy sobie, by zwracać się do niej neutralną ksywką "Mika". Na co odpowiadam jej, że nie mogę do studentów zwracać się po pseudonimie, bo obowiązuje mnie regulamin i etyka, a podczas zajęć jestem zobowiązana się do nich dostosować. Na co ona dalej się wykłóca i że nie będzie współpracować. Usłyszawszy to stwierdziłam, że nie będę jej w takim razie namawiać, żeby parę słów o sobie powiedziała i przeszłam do kolejnej osoby.

Kilka dni później koordynatorka przysyła mi maila, że musimy porozmawiać. Po odwiedzeniu jej w pokoju instytutu okazało się, że wpłynęła na mnie skarga o dyskryminację mniejszości... bo pominęłam osobę niebinarną podczas aktywności grupowej i pytałam wszystkich, tylko nie ją podczas przedstawiania się. Dostałam słowną reprymendę i uwagę, żeby to się już nie powtórzyło. Moje wyjaśnienia dotyczące zachowanie tej osoby na nic się nie zdały, bo podobno pomimo tego powinnam ją zapytać lub POPROSIĆ, żeby powiedziała też coś o sobie, żeby nie czuła się wykluczona i stygmatyzowana.

Na kolejnych zajęciach ta osoba zgłosiła się do odpowiedzi jako jedyna więc powiedziałam: "Proszę, niech Kaś zabierze głos". Na co ona się zbulwersowała, że ją obrażam, bo wsadzam ją w ramy płci męskiej, a ona jest osobą niebinarną. Więc pytam, jak chce, żeby się do niej zwracać, ale bez ksywek. A ona mi na to, że powinnam zapytać ją na pierwszych zajęciach, a teraz to mam się sama domyślać. Pomyślałam, że mimo tego, co mówi zachowuje się jak typowa kobieta, ale zachowałam to dla siebie. Studentka odmówiła odpowiedzi, bo ponoć uraziłam jej uczucia. Pomyślałam, że jak zgłosiła się na ochotnika, to nie będę jej namawiać i zapytam, kto inny odpowie.

Potem okazało się, że wpłynęła kolejna skarga. Za to, że wsadziłam w określone ramy płciowe studentkę niebinarną i przez to czuła się stygmatyzowana i ośmieszana na moich zajęciach. Dobrze chociaż, że tym razem nie stwierdziła, że znowu była pominięta - chociaż tyle dobrego. I dostałam ostrzeżenie, żeby to był ostatni raz.

Na trzecich zajęciach Kaś(si) (?) nie było, ale na czwartych znowu się zgłasza - tym razem jako jedyna osoba znowu. Więc byłam już przygotowana i zwróciłam się do niej po samym nazwisku. Znowu odmówiła odpowiedzi, ale nie wyjaśniła czemu.

Już dwa dni później dostałam wezwanie i informację o usunięciu mnie z tych zajęć, bo nagminnie znęcam się nad osobą niebinarną i że potwierdziły to 4 inne studentki z grupy 18 osób. Na szczęście za wstawiennictwem profesora dostałam inne zajęcia do realizacji w ramach praktyk w semestrze letnim, więc mogłam zrealizować program praktyk i zaliczyć rok. Ale jakim kosztem i ile mnie to nerwów kosztowało...
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Od momentu wprowadzenia polityki progresywnej na mojej uczelni (III i VI rok moich studiów) nagle dostawałam wiele wezwań z powodu zażaleń składanych do dziekanatu przez studentki w związku z prowadzonymi przeze mnie w ramach praktyk zajęciami. Przez pierwsze dwa lata moich praktyk był względny spokój - wprawdzie zawsze znalazła się jakaś bojownicza aktywistka, która co chwilę przeszkadzała mi w prowadzeniu zajęć, ale poza gadaniem nie było żadnych chorych sytuacji.

Jednak począwszy od III roku, po oficjalnym wprowadzeniu progresywnej polityki, żeby zapobiec dyskryminacji mniejszości, ich stygmatyzacji i izolowaniu, zaczęło się wszystko komplikować. Warto tutaj zaznaczyć, że w etyce zmienili nam parę rzeczy i nie mogliśmy używać skrótu krótszego, niż "LGBTQ+" mówiąc o tej społeczności.

W przeciągu zaledwie 2 lat wpłynęło aż 8 zażaleń pod moim adresem związanych jedynie z tym, że użyłam sformułowania "LGBT" zamiast "LGBTQ+". Dostawałam pouczenia, że część studentek poczuła się urażona moją ignorancją, gdyż identyfikują się jako queer, panseksualne itp. (poza tymi dwoma nazwami reszty nawet nie pamiętam, jak się nazywały te tożsamości, więc mi wybaczcie - było to dla mnie dosyć nowe i poza tymi dwoma w miarę popularnymi nie byłam w stanie zapamiętać całej reszty). I ile to razy słyszałam, że muszę obowiązkowo używać tego skrótu z literą "Q", bo mamy na uczelni sporo studentów queer, a także tego "+", żeby inne mniejszości nie poczuły się pominięte albo izolowane z grupy.

Napłynęły też aż 3 skargi na to, że umniejszam kobietom. Chodziło tutaj akurat o to, że używałam sformułowania "gracze" albo zapytana, czy gra tyle samo mężczyzn i kobiet, mówiłam, że raczej jest nieco więcej mężczyzn, a co najmniej tak pokazują na razie badania i że zależy od gry, bo są też takie zdominowane przez kobiety. Pojawiło się wtedy wiele zażaleń, że szufladkuję ludzi, bo twierdzę, że kobiety i mężczyźni mają inne upodobania co do gier.

I jeszcze wpłynęły 3 zażalenia w sprawie wspomnianej już przeze mnie wcześniej niebinarnej Kasi, ale tutaj nie będę przytaczać tego po raz kolejny. Za to jeszcze w semestrze letnim spotkałam kolejną ciekawą osobę, ale już nie w trakcie zajęć, które prowadziłam, a podczas których miałam hospitacje. Przeprowadzałam wtedy ankietę do badań. Po rozdaniu kartek jedna dziewczyna stwierdziła, że jej nie rozwiąże, bo są tylko dwie płcie w metryczce: kobieta i mężczyzna. Stwierdziła, że jest wykluczana, bo nie może zaznaczyć żadnej. Na co wykładowczyni poprosiła mi, żebym przerwała ankiety, poprawiła metryczkę, jeszcze raz wydrukowała i przyniosła za tydzień wszystkim poprawionym, bo może jest ktoś jeszcze, kto nie uzewnętrznił się jeszcze ze swoją tożsamością. Zrobiłam tak, jak kazali - poprawiłam ankietę dodając trzecią opcję: "Inna". Tydzień później przyniosłam, ale ta sama studentka miała znowu problem z ankietą, bo poczuła się urażona przez sformułowanie "Inna", nawet jeśli było pole na wpisanie, jaka, bo poczuła, że się w ten sposób jej umniejsza. Na co powiedziałam, że może nie rozwiązywać w takim razie, jeden respondent mniej to nic takiego albo może nie wypełniać i oddać pustą, to unieważni się i tyle. Po ponad tygodniu wpłynęło zażalenie odnośnie tamtej sytuacji, że studentka czuła się wyizolowana z grupy, bo pominęłam ją w ankiecie, a ona też chciała wziąć udział w badaniu, jak inni. I że poczuła, że jej się uwłacza przez sformułowanie jej tożsamości płciowej jako "Inna". Zostałam upomniana, ale... na tym na szczęście skończyło się, nie musiałam dawać ankiety do ponownego wypełnienia.

I jeszcze jedna ciekawostka - jedna kobieta ze studiów III stopnia rok niżej ode mnie wypisała wszystkie 50-parę płci w swojej ankiecie do badań i miała potem problem z opracowaniem danych, bo metryczka była zbyt obszerna i nie zdążyła na czas. Po usłyszeniu tego, nawet cieszyłam się, że ja nie dałam się aż tak zwariować i mimo tego, że zdarzyły się pojedyncze komplikacje, swoje wyniki udało mi się opracować w czasie.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Konwersatorium w języku obcym na III roku studiów III stopnia na mojej uczelni - pierwszy rok, od kiedy wprowadzona została polityka progresywna. Mamy zajęcia z panią profesor, która całe życie poświęciła badaniom na temat feminizmu. Na początku, podczas zajęć organizacyjnych, nic nie wydaje się odstawać od tego, z czym mieliśmy do czynienia do tej pory: konwersatorium, jak każde inne w poprzednich latach. Pierwszym zadaniem jest przedstawienie koncepcji swojej pracy w języku obcym. Ja i jeszcze inna kobieta lecimy na pierwszy ogień, mamy mieć gotowe prezentacje na za 2 tygodnie.

Dzień prezentacji - przedstawiam swoją koncepcję, zarys teoretyczny, do jakich dotychczasowych badań będę się odnosić podczas wykonywania swoich, metodologia etc. Na koniec otrzymuję to samo pytanie, jak moja poprzedniczka: Czy zamierza Pani rozszerzyć swoje badania o dyskryminację kobiet lub innych mniejszości? Ale w przeciwieństwie do osoby, która prezentowała przede mną i miała akurat temat pracy związany z polityką progresywną, odpowiedziałam, że nie, bo akurat w kwestii przeprowadzanych przeze mnie badań (dotyczą gier) nie jest to istotne dla badanego przeze mnie tematu, którego zamierzam się ściśle trzymać. Na co dostaję pytanie, dlaczego przejawiam postawy nietolerancyjne i wykluczam interesy uciskanej mniejszości. Kobieta zaczyna wypowiadać się, jakie to gry są krzywdzące dla obrazu kobiety, bo w nich postacie żeńskie są mocno wyseksualizowane z każdym rokiem coraz bardziej, co jest zachętą dla mężczyzn, żeby gwałcić kobiety. I że właśnie tak pielęgnuje się kulturę gwałtu wkładając ją w zabawne pudełko, jakim są gry komputerowe. Po tym niby mężczyźni mają wygórowane wymagania wobec kobiet i przez co one mają większy problem, żeby znaleźć partnera.

Próbowałam wyrazić swoje zdanie, ale dosyć szybko zostałam uciszona. Pani profesor stwierdziła, że nie będzie tego słuchać i nie ma zamiaru pozwolić na szerzenie mowy nienawiści na swoich zajęciach, zwłaszcza względem kobiet. Za zadanie dostałam zastanowienie się, jak swoją pracę mogłabym wzbogacić o rozdział dotyczący przyczyniania się seksualizacji ról kobiecych w grach komputerowych do wzrostu wymagań wobec nich na rynku matrymonialnym i żebym napisała coś o tym, że gry uczą traktowania kobiet jedynie jako obiekty pożądania seksualnego i sprowadza się je tylko do takiej roli. Bo według pani profesor, główni bohaterowie to zawsze mężczyźni, którzy pokonują antagonistę, co przyczynia się do szerzenia przekonań patriarchalnych wśród młodych chłopców i już od najmłodszych lat uczy ich, że świat jest w rękach mężczyzn, a kobieta to jedynie przyjemny dla oka dodatek. Najgorsze, że bez poprawy tego, nie mogłabym zaliczenia otrzymać.

Tydzień później przyniosłam poprawioną i rozszerzoną prezentację, w której miałam również wzmiankę, że dużo mężczyzn gra żeńskimi postaciami. Kobieta zapytała mnie, czy to osoby transseksualne grają takimi postaciami, na co odparłam, że nic mi o tym nie wiadomo, a jeśli już, to pewnie nie wszystkie. Babka dorobiła do tego sobie teorię, że to osoby transseksualne, które boją się zrobić coming-out i jedynie w świecie cyfrowym mogą się realizować. Postanowiłam podjąć dyskusję i opowiedziałam, że nawet część moich normalnych kolegów gra czasami kobiecymi postaciami, na co ona, że pewnie chcą popatrzeć na wyseksualizowane kobiety i mogą w przyszłości być sprawcami gwałtu. Chciałam podjąć dalsza dyskusję, ale uciszyła mnie twierdząc, że nie chce słuchać szerzonej tu przeze mnie mowy nienawiści i że jeszcze jedno słowo i znowu mnie obleje. Tak więc już o niczym nie dyskutowałam, ale ciężko się tego słuchało, jak podjęła z resztą grupy dyskusję w tym temacie i każdy się z nią zgadzał. Niby polityka progresywna na naszej uczelni miała służyć też temu, żeby każdy miał prawo do wolności słowa niezależnie od swojej tożsamości, a jak widać, ta wolność słowa jest mocno wybiórcza i jeśli nie zgadza się z ideologią progresywną, to jej nie ma.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Na studiach III stopnia miałam przedmiot "Etyka badań naukowych" - ten sam, na który jeszcze parę lat temu uczęszczałam z wolnej stopy chcąc poszerzyć wiedzę w zakresie badania gier. Jednak po wprowadzeniu polityki progresywnej zaczął on przebiegać zupełnie inaczej, niż zapamiętałam. Tym razem mocno poruszana była tematyka dyskryminacji mniejszości w badaniach naukowych oraz tego, jak je prowadzić, aby nie urazić uczuć osób badanych i nie stygmatyzować ich.

Naszym pierwszym gościem na zajęciach była kobieta, która robiła doktorat grantowy finansowany ze środków Unii Europejskiej dotyczący marginalizacji kobiet na szczeblu administracyjno-obyczajowym w kilku europejskich krajach poprzez... automatyczne przyjmowanie nazwiska kobiety po mężu. Na samym początku prowadzonej prezentacji jeszcze to nie wyglądało tak źle, ale z każdą minutą przybierało coraz bardziej niepokojący ton i było bardzo podkreślane: zniewolenie kobiet przez patriarchat; dominacji mężczyzn na stanowiskach kierowniczych w urzędach i innych organach administracyjnych; mężczyźni na szczycie hierarchii w kościołach i brak kobiet księży, biskupów i papieży; obyczajowy przymus przyjmowania przez kobiety nazwiska po mężu lub podwójnego oraz (to chyba była jedna z najbardziej szokujących mnie kwestii) padło sformułowanie, że teraz mężczyźni powinni kobietom odpłacić stulecia przymuszania do przyjmowania ich nazwisk lub podwójnych i powinna nastąpić zamiana ról, gdzie mężczyźni przyjmowaliby od teraz automatycznie nazwiska kobiet lub podwójne.

Doktorantka mocno podkreślała, że problem jest nie tylko w naszym kraju i jest to symboliczny sposób podporządkowywania sobie kobiet - że tak uważa większość młodych badanych przez nią respodentek i najwidoczniejsze jest to w grupie 15-25, a następnie 26-35 lat. Dopiero w kolejnych przedziałach wiekowych (36-45 lat i 46-55 lat) odsetek ten znacznie spada, zaś dla grup badanych 56-65 lat oraz 66-75+ lat wyniósł on okrągłe zero. Po czym padła bardzo "ciekawa" hipoteza, jaką wysnuła badaczka: że na podstawie tych wyników widać, jak rośnie uzależnienie kobiet od mężczyzn. W swoich badaniach przeprowadziła jeszcze korelację pomiędzy długością noszonego przez mężczyzn nazwiska a odczuwaniem pewności siebie i decyzyjności za los rodziny.

Z uzyskanych wyników wysnuła wnioski, że kobiety noszące dłuższy czas nazwisko po mężu znacznie częściej mierzą swoją wartość przez pryzmat swoich partnerów, są mniej decyzyjne i czują się bardziej uzależnione od męża, a także bardziej boją się opinii innych na swój temat, jeśli miałyby podjąć decyzję o zakończeniu małżeństwa. Podkreślała, że jest to bardziej widoczne u kobiet, które noszą pojedyncze nazwisko, niż u tych, które zdecydowały się na podwójne, ale w najlepszej sytuacji są singielki i osoby żyjące z partnerem bez małżeństwa. Kolejnym czynnikiem, który wpłynął na wysnucie takich idei, był staż małżeństwa - z jej badań wynikało, że im dłużej w małżeństwie są kobiety, tym mniejszą potrzebę wyrażają, aby zmienić swoje życie. Również starsze panie (po 56 roku), wśród których żadna nie uznała przyjmowania nazwiska męża za uwłaczające czy niesprawiedliwe wobec kobiet, nie było respondentek, które czuły potrzebę zmiany tego obyczaju w urzędach. Wniosek badaczki był taki, że... one już są przez tyle lat zniewolone, że nie zauważają już problemu, bo tak bardzo pogodził się z tym i widać to było na przykładzie młodszych kobiet.

W czasie dyskusji, po zakończeniu prezentacji, zadałam pytanie, czy wzięła pod uwagę to, że starsze kobiety wychowały się w zupełnie innych czasach, niż te młodsze, że panowała inna sytuacja polityczna i gospodarcza, że wtedy wartości rodzinne były bardziej cenione, niż teraz i że były zupełnie inne obyczaje. Odpowiedziała mi, że gdyby miały taki dostęp do informacji i możliwość szerzenia idei równości, jak w dzisiejszych czasach, postąpiłyby podobnie, bo właśnie od takich z pozoru małych rzeczy zaczyna się społeczne przyzwolenie na uciskanie konkretnej grupy.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Podczas "Etyki badań naukowych" po wprowadzeniu polityki progresywnej na mojej uczelni wielokrotnie poruszana była problematyka przeprowadzania badań naukowych w taki sposób, aby nie urazić osób o innej tożsamości płciowej czy orientacji seksualnej (było również tłumaczone, czym różni się tożsamość płciowa od orientacji, ale to, co mnie zdziwiło, to że obu jest tak dużo, a nazwy się powtarzają, pomimo tego, że teoretycznie mają być czymś zupełnie innym, dlatego tak ważne jest podkreślanie przez badacza, czy chodzi mu o tożsamość czy też o orientację).

O ile w przypadku badań jakościowych podkreślane było, żeby każdą osobę badaną pytać, jak ona sama się identyfikuje czy jak chce, żeby się do niej zwracać, jeśli nie są to np. obserwacje niejawne czy analiza materiałów, o tyle w przypadku tych drugich należy unikać języka neutralnego płciowo przy opisywaniu osób badanych.

Jak się jednak okazuje, inne trudności sprawiało konstruowanie kwestionariuszy ankiety czy wywiadu, gdzie nie wypada zwracać się zwrotami per. "Ty". Najczęściej do tej pory wykorzystywało się sformułowania "Pan/Pani". O ile kwestie "chciał/chciała" zalecano nam wzbogacać o "chciałoś", o tyle "Pan/Pani" było na tyle problematyczne, że wielokrotnie wznawiano dyskusję przez cały semestr, a jej wynikiem było często stwierdzenie, że język polski został skonstruowany w sposób bardzo ostentacyjnie wskazujący na płeć, dlatego istnieje potrzeba przeprowadzenia poważnych zmian językowych, dzięki którym każdy będzie mógł czuć się traktowany równo, niezależnie od sytuacji. Były przytaczane przykłady, jak zmienić język, żeby był neutralny płciowo i... uwzględniał wszystkie płcie, których jeszcze nie znamy, a które mogą zostać sformułowane na przestrzeni najbliższych lat. O dziwo, całkiem sporo moich koleżanek z roku popierało tą ideę stwierdzając, że język jest istotny dla funkcjonowania takich osób na różnych szczeblach życia społecznego i że im bardziej język podkreśla, czy dana osoba jest kobietą czy mężczyzną, tym bardziej to niby wpływa na powstawanie uprzedzeń nasilając różne fobie w stosunku do osób LGBTQ+. I dosyć sporo studentek wypowiedziało się, że Polska jest jednym z najbardziej homofobicznych, transfobicznych i uprzedzonych do gender krajów ze względu na... konstrukcję języka. Byliśmy pytani, jakie mamy pomysły na stosowanie języka neutralnego płciowo w naszych badaniach, aby nie urazić uczuć mniejszości. Nie mówiąc o tym, że miałam trudności z wymyśleniem czegokolwiek w stosunku do moich badań dotyczących gier komputerowych, to jeszcze byłam naciskana, żeby powiedzieć, ile spotkałam już osób queergenderowych grających w gry, na co odparłam, że po 14 latach grania jeszcze żadnej i nie wiem, jakim cudem zaczęto znowu dywagować nad moim tematem pracy, że rynek gier jest zdominowany przez białych, heteroseksualnych mężczyzn i pewnie przez to osoby o innej tożsamości płciowej boją się w ogóle ujawnić w takich kręgach, żeby nie być dyskryminowanymi. Dostałam zadanie do domu, żeby opracować przykładową ankietę w tematyce prowadzonych przeze mnie badań, żeby nie była uwłaczająca dla osób, które będę badała w przyszłości. Okazało się i tak, że zrobiłam to źle, mimo starań.

Inna ciekawa sytuacja miała miejsce podczas tego samego przedmiotu, ale jakoś później (chyba 2-3 tygodnie po ostatniej dyskusji), gdy omawialiśmy feminatywy i konieczność ich stosowania, aby nie urazić kobiet i podkreślić ich rolę. Za zadanie dostaliśmy znowu opracowanie przykładowych pytań do ankiet lub wywiadów w taki sposób, aby podkreślić rolę kobiet. Nie wytrzymałam. Zgłosiłam się i zapytałam, czy w końcu mamy używać języka neutralnego płciowo czy feminatywów. Cisza trwała dosyć długo, po czym Pani Profesor kazała mi opuścić salę. Dopiero potem dowiedziałam się, że moja ocena na koniec semestru będzie obniżona o pół stopnia... Nauczyłam się, że jak logika lewicy przeczy sama sobie i nie mają żadnych sensownych argumentów, to nadużywają władzy dla podkreślenia swoich racji.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Podczas tych 2 lat studiów III stopnia od momentu wprowadzenia polityki progresywnej na uczelni najwięcej było o... feminizmie. I to dosłownie na niemalże każdym przedmiocie. Jednak najbardziej widoczny był on podczas "Etyki badań naukowych", "Konwersatorium w języku obcym" oraz podczas praktyk. Cieszę się, że część przedmiotów z I i II roku miałam już dawno zrealizowaną, ponieważ słyszałam od młodszych roczników, że na "Współczesnych wyzwaniach edukacji akademickiej" oraz "Pisaniu aplikacji grantowych" jest dosyć sporo tęczowej ideologii (na tym pierwszym) i feminizmu (na obydwu, ale na tym drugim przede wszystkim o tym, jak pisać granty uwzględniające równość płci w celu dostania dofinansowania do badań).

Niczego jednak nie było na tych wszystkich zajęciach tak dużo, jak feminizmu. Muszę przyznać, że aż czułam się indoktrynowana. Zwłaszcza w kontekście pisanej przede mnie pracy na temat gier. Dlatego też co chwilę towarzyszyły mi sytuacje, w których byłam pytana, czy pomyślałam o tym, aby rozszerzyć moją pracę o badania:
- Dlaczego w grach jest mało kobiet i czy jest to związane z męską supremacją?
- Czy kobiety są traktowane gorzej w grach od mężczyzn?
- Molestowanie seksualne kobiet w grach online.
- Rola kobiet w strukturze społecznej gry i szklany sufit w gildiach oraz klanach, czyli dlaczego większością gildii i klanów zarządzają mężczyźni.
- Umniejszanie osiągnięć kobiet w grach i dyskryminacja e-sportowych gamerek.
- Promowanie obrazu grających kobiet jako towaru na rynku matrymonialnym na platformach typu Twitch.
- Tworzenie szklanych drzwi dla kobiet poprzez kategoryzowanie gier jako hobby typowo dla mężczyzn.
- Seksualizacja postaci w grach komputerowych i jej krzywdzący wpływ na postrzeganie własnego ciała przez kobiety oraz rosnące wymagania mężczyzn wobec kobiet.
- Wygląd kobiecych postaci w grach komputerowych jako działanie przeciwko Body Positivity.
- Umniejszanie umiejętności kobiet w grach komputerowych (babka, która to zaproponowała twierdziła, że kobiety są dokładnie tak samo dobre, jak mężczyźni, a niekiedy nawet lepsze, bo kobieta z natury jest bardziej spostrzegawcza, tylko arena e-sportu jest bardzo selektywna i zamknięta na kobiety).
- Negatywny wpływ kobiecych postaci na związki (tej pani dr od konwersatorium na IV roku chodziło z kolei, żeby podkreślić, jak bardzo rosną wymagania mężczyzn co do wyglądu kobiet przez kobiety w grach, jak spada jakość życia seksualnego przez promocję niezdrowych wzorców kobiecości i sprowadzanie kobiecych postaci jedynie do roli obiektu pożądania, co spłyca związek z partnerką - babka nalegała, żeby napisać, że przez to rozpada się wiele związków, bo mężczyzna sprowadza go jedynie do współżycia, a jego oczekiwania co do wyglądu partnerki wzrastają wprost proporcjonalnie do czasu spędzonego przed komputerem).
- Wpływ promowania toksycznych wzorców kobiecości w grach komputerowych (określające, jak kobieta powinna wyglądać i się zachowywać). Tutaj proponowano mi, abym podkreśliła, że seksualizacja kobiet i promowanie nierealnych kanonów urody przy pomocy żeńskich postaci w grach wpływa na to, że... mężczyźni w poszukiwaniu ideału z gry i zatracając się w nierealnym, wykreowanym świecie dopuszczają się zdrady, bo partnerki znacząco odbiegają wyglądem od ich ideałów z gier, co jest to krzywdzące dla kobiety. Albo... zmuszają kobiety do zmian na podobieństwo swoich ulubionych postaci.

Tyle sobie przypomniałam, było jeszcze parę pierdół, których nie potrafię sobie przypomnieć. Ale ta próba indoktrynacji była strasznie męcząca. Jak obie panie od konwersatorium i pani prof. od etyki proponowały innym studentkom rozszerzenie o ideologię progresywną swoich prac, te odpowiadały, że wezmą pod uwagę i dziękowały za pomoc, zapewniając, że zamieszczą. A ja byłam dosyć nieugięta, bo nikt za mnie nie będzie decydował, jak mam prowadzić swoje badania, tym bardziej, że te progresywne treści nie mają nic wspólnego z opracowywanym przeze mnie tematem.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Miałam jedną niewielką sytuację z cancellingiem - sprawa niewielka, ale jednak miała miejsce. Prowadziłam wtedy praktyki z kilku przedmiotów w paru różnych grupach. Pierwsze zajęcia były zapoznawcze. Na drugich padło z mojej strony sformułowanie "Drogie Panie", bo widziałam w swojej grupie same kobiety. Na co jedna ze studentek rozpłakała się (nie wiedziałam jeszcze o co chodzi) i wyjęła telefon, zaczęła nagrywać jakieś zwierzenia. Poprosiłam ją, że nie wyraziłam zgody na takie sytuację i powiedziałam, że jeśli się nie dostosuje, ma opuścić salę. Wyłączyła komórkę, zabrała plecak i wyszła. Za nią poszło 6 innych dziewczyn (były to ćwiczenia), więc poinformowałam je, że ich wybór, ale niech będą świadome nieobecności. Wyszły bez słowa. Reszta została, ale tydzień później przyszłam do prawie pustej sali - pozostała jedna osoba. Zapytałam, gdzie są wszyscy, na co odparła, że nie przyszli na zajęcia, bo je bojkotują, ale ona nic mi nie powie, nie chce skarżyć na koleżanki i jest tu dla ocen. Prowadziłam więc zajęcia dla jednej osoby ciesząc się, że jednak ktoś tutaj przyszedł spragniony wiedzy. Ale nie wiedziałam co mnie czeka. Jeszcze przed upływem tygodnia dostałam informację na maila, że nie będę prowadzić zajęć dla tej grupy i została wyznaczona nowa prowadząca. Dopiero później powiedziałam się, że zmisgenderowałam studentkę używając sformułowania "Panie" i z 13 osób w grupie 12 odmówiło uczęszczania na dalsze zajęcia aż 12 osób ze względu na to, że nie tylko zdyskryminowałam tamtą osobę, ale również była jeszcze jedna, która nie zrobiła po prostu jeszcze coming out, a także widniał zapis, żeby używać "Państwo", niezależnie jakiej płci są studenci (a ja z przyzwyczajenia). Więc złamałam przepisy. Ponieważ nie było jak mi przydzielić dalszych praktyk, realizowałam je jako współprowadzenie innego przedmiotu (był to semestr letni). Co najlepsze, żadna ze studentek nie powiedziała mi, że identyfikują się jako mężczyźni na pierwszych zajęciach.

Podsumowując wszystko to, co wydarzyło się zaledwie przez 2 lata studiów od wprowadzenia polityki progresywnej na uczelni, czuję się... naprawdę przemęczona. Nigdy nie pomyślałabym, ile problemów pojawi się tak nagle, jeśli tylko coś zostanie sformalizowane i będzie można się na to powoływać. O ile na I i II roku moich studiów (kiedy jeszcze nie przyjęto żadnych programów równościowych czy antydyskryminacyjnych) wprawdzie zdarzały się wzmianki o takich przypadkach czy też osoby, które prowadziły badania w tym zakresie, ale:
- nie były to tematy poruszane (i to tak bardzo) podczas niektórych przedmiotów;
- nikt nie sugerował nikomu, żeby rozszerzył swoje badania o treści równościowe czy badania nad mniejszościami (a tym bardziej nie naciskał);
- studenci nie biegali co chwilę ze skargami, aby złożyć je do dziekanatu ani nie zastosować cancelingu (sytuacja powyżej);
- nie słyszałam jakoś wcześniej o tym, że kobiety są uciskane w grach i jako kobieta grająca w gry i prowadząca o tym badania, powinnam podkreślić właśnie żeńska perspektywę oraz wspomnieć o tym, jak źle traktowane są w grach kobiety (w środowisku graczy, w którym prowadzę badania nie zauważyłam takiego problemu przez 14 lat intensywnych rozgrywek);
- nie miałam problemu przez studentów, którzy nie potrafią do końca określić swojej płci i nie mogą zdecydować się, jakie zaimki im pasują;
- studentki-aktywistki jakoś nie wychylały się wcześniej, żeby przeszkadzać mi w zajęciach i czepiać się o byle słówko w ramach podkreślania swoich progresywnych idei na każdym kroku, gdzie tylko się da;
- w końcu nie byłam wcześniej nigdy wzywana do dziekanatu, nie miałam trudności z praktykami ani nie zwracano mi uwagi, że łamię jakiekolwiek przepisy czy... prawa człowieka (tak, bo nie miałam na to miejsca, ale niebinarna Kasia uważała, że złamałam jej podstawowe prawa człowieka, bo nie czuła się ani wolna ani bezpieczna na moich zajęciach).
I to wszystko. Nikomu nie życzę podobnych sytuacji. Oby to wycofano.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.15645885467529