Posiadam broń czarnoprochową ku obronie Ojczyzny i Domostwa, jak Pismo Święte nakazuje. Czterech osmanów najeżdza mój dworek. "Święta Panienko!" - mówie, chwytając za swój kołpak i samopał lontowy. Kulą wrywam w ciele pierwszego huncwoty dziurę, wielką jako ta, którą mi niegdyś kuflem wybito, jest martwy zanim udeży o klepisko. Sięgam po pludracki rewolwer, z dalekiej Italyji sprowadzon, mierzę w drugiego turczyna, jednak Pan niesie kulę za niego, prosto w podpitego strażaka OSP idącego przez wieś. Zmuszon jestem wycofać się i skorzystać z ciężkiej hakownicy oblężniczej opartej o kant stołu w jadalni śruciną załadowanej. "Wy diabły tureckie! Sarmaty wam się zachciało?!" - zawierucha szrapnelu rozrywa ciała dwóch saracenów, a mizerny stolik produkcji trzykroć przeklętego Szwedzkiego stolarza, "Ikeą" zwanego sypie się w drzazgi pod naporem mocy cudu Husyckiej technologii wojennej. Następnie wyciągam swoją Karabelę z rapciów i szarżuję na ostatniego, przerażonego bezbożnika. Wykrwawia się czekając na przyjazd policji, bo nikt nie chce mu chleba z pajęczyną zagnieść.
Tak, jak Pismo Święte nakazuje.