"Światomówstwo" - Rozdział III "Głuchołazy"

9
"Światomówstwo" - Rozdział III "Głuchołazy"
Hej, dzidki. Długo nie kontynuowałam serii, ale może tym razem uda się dodawać kolejne rozdziały moich gryzmołów pisanych do szuflady z większą częstotliwością. Podobnie, jak poprzednie rozdziały dodaję do działu "Hobby", ponieważ nie jest to pasta, a po prostu lubię sobie hobbystycznie popisać coś innego.

P. S. Zdecydowałam się na autorski bestiariusz, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba.
Rozdział III

"Głuchołazy"



Po sycącym, mięsnym posiłku z sucharami i miodowym, krasnoludzkim piwie, Gorm, Sylga i Styr spali, aby zregenerować siły przed dalszą wędrówką, podczas gdy Aegir siedział na zimnym kamieniu otulony dodatkowo płaszczem krasnoluda, aby nie wyziębić swojego podstarzałego ciała podczas warty. Być może nie sprawiał wrażenia wytrwałego ze względu na lata, jakie wyryły mu już dosyć głębokie bruzdy w twarzy, ale był jednym z najcierpliwszych i zahartowanych zaklinaczy, jakich można było spotkać w zakonie. Nieustannie nasłuchując i obserwując otoczenie obozu zwijał w palcach lisek w rulon. Co jakiś czas spoglądał na swoich towarzyszy. Z Gormem czy Sylgą realizował już parę misji i wiedział, że może na nich liczyć. Ale od bardzo, bardzo dawna nikt z ich trójki nie dostał pod opiekę kolejnego Naznaczonego, żeby wyszkolić go na zaklinacza zakonu, dlatego nie był pewien, czy tym razem podołają zadaniu.

Spojrzał na Styra, który przewracał się co jakiś czas z boku na bok, a niekiedy rozciągał nogi na chwilę po to, aby znowu je podkulić i zwinąć się w kłębek. Młodzik wydawał się niepewny swoich umiejętności i zagubiony, co sprawiało, że sam Aegir nie był przekonany, czy nie za wcześnie został wysłany na praktyki. Z jednej strony rozumiał decyzję Hallvarda, że każda para rąk do pomocy jest teraz w cenie… ale z drugiej strony, jeśli na świat przychodzi coraz mniej naznaczonych, to jaki jest sens pospiechu i wysyłania ich na niemalże pewną śmierć? Oni sami niedługo opuszczą ten świat z racji swego wieku lub ich ciała lada moment przestaną być całkowicie zdatne do walki czy szkolenia młodych. Ktoś musiał ich zastąpić, a młodych przeszkolić. Nic nie było czarno-białe. Każda z decyzji pociągała za sobą inne ryzyko, co czyniło je trudnymi. W innych grupach zaklinaczy sytuacja wcale nie wyglądała wiele lepiej. Ale oni byli jednymi ze starszych – może poza Gormem, który był w kwiecie wieku, a jego siła była lepsza, niż kiedykolwiek przedtem. Więc dlaczego Hallvard uznał, że lepiej, aby to właśnie Sylga – najstarsza z nich wszystkich i najbardziej zrzędliwa z całej grupy – przeszkoliła tego wychudzonego szczypiora? Może Hallvard też z racji swojego wieku nie myślał już racjonalnie. Z jednej strony był jednym z najwyżej postawionych mędrców w zakonie, a z drugiej – wiek z każdym zaczyna robić swoje od pewnego momentu, a później tylko postępuje.

„Oby tylko nie podzielił losu Rylecka i Azdarda” – pomyślał w duchu Aegir i cicho westchnął. Jeśli ktoś ginie na misjach to niestety są to najczęściej adepcji na zaklinaczy. I to nawet Ci nieco bardziej doświadczeni. A co dopiero może czekać takiego młodzika, jak Styr, który został zbyt szybko rzucony na głęboką wodę. Bez treningu mentalnego.

Wyraz twarzy Aegira zrobił się na kilka chwil nieco bardziej martwy. Zaczął wspominać Rylecka, nad którym sprawował opiekę przyjmując go na praktykę. Zginął rozerwany szczękami Wija, gdyż inkantację zaklęcia przerwał mu piasek, który trafił mu go gardła, kiedy Wij szybko wybił na powierzchnię, a młody zaklinacz się zadławił. Starszy mężczyzna był wtedy zbyt daleko, aby rzucić ochronne zaklęcie obszarowe i nie dosięgnął Rylecka, a dodatkowo chłopak instynktownie zaczął uciekać w przeciwnym kierunku. Nie lepiej było z Azdardem – chłopakiem, którego ponad 20 lat temu miała na przyuczeniu właśnie Sylga. Chłopak był bardzo pewny siebie i odważny, pojętny i dosyć szybko przyswajał nowe informacje. Jednak zbyt duża odwaga go zgubiła, kiedy zaatakował ich Zmiennokształtny. To był ten moment, kiedy niedoświadczona osoba powinna zachować szczególną ostrożność. Niestety, Azdard do takich nie należał. Jego śmierć była zbyt okrutna nawet do tego, aby odgrzebywać ją z pamięci. Aegir wzdrygnął się i postanowił nie zagłębiać się znowu w myśli. Wrócił do obserwowania obozowiska.
***

Po paru godzinach nagle przestał słyszeć dźwięki. Nie… to nie mogło być to. Nie w nocy. Posiwiały mężczyzna zerwał się na równe nogi i wykonał dwa duże skoki w kierunku Gorma, po czym uderzył go kijem, którym się podpierał w hełm, w którym rubaszny krasnolud zawsze spał dla bezpieczeństwa. Wojownik nic nie usłyszawszy i odczuwszy jedynie rozchodzące się po głowie fale wynikające z uderzenia kijem w metal zerwał się na równe nogi i chwycił za młot i masywną tarczę, z którą przysunął się blisko śpiącego jeszcze młodzika i wymierzył mu w bok kuksańca swoją szeroką stopą. Styr ocknął się i zaczął coś wołać do towarzyszy, po czym oniemiały szybko złapał się za gardło. W tym samym czasie coś niewielkiego pomknęło w ich kierunku i zanim zdążyło się wynurzyć z cienia i zaatakować, krasnolud uderzył to młotem odrzucając na dobre kilka metrów. Wystraszony młodzieniec oparł się na siedząco plecami o krasnoluda, po czym stanął na równe nogi nie odrywając pleców od towarzysza i pozostając skulonym tak, aby nie wychylać się znad Gorma.

W międzyczasie, kiedy Aegir uderzył krasnoluda w hełm i kot zdał sobie sprawę z tego, że nie słychać żadnego dźwięku, skoczył na brzuch śpiącej Sylgi, która po zaledwie rzuceniu okiem na sytuację szybko zaczęła się orientować, co musiało się wydarzyć i nie wykonując żadnych gwałtownych ruchów pomału podniosła swój krótki miecz, na którego rzuciła zaklęcie niewymagające inkantacji i zbliżyła się wraz z kotem do Aegira. Szybko zlustrowała sytuację z młodzikiem, za którego była odpowiedzialna, bo o kogo, jak kogo, ale Gorma martwiła się najmniej – nie z braku troski, ale tego, że jako jedynemu zaklinanie przychodziło naturalnie i nie wymagało inkantacji ze względu na jego specyficzną przeszłość, dlatego w tej walce był ich filarem. Ze starszym mężczyzną wymierzyła porozumiewawcze spojrzenia i podobnie, jak jej uczeń już uczynił, również ona stanęła plecami do towarzysza i wykonali kilka powolnych kroków w kierunku krasnoluda, którego raz za razem atakowało co najmniej jedno szybkie, małe stworzenie.

„Pewnie ten chudzielec odruchowo krzyknął lub wydał inny zwracający uwagę dźwięk” – pomyślała z pogardą i niedowierzaniem stara zaklinaczka, ale teraz nie było czasu na denerwowanie się na głupotę nowego. Zaatakowały ich Głuchołazy – niewielkich rozmiarów, ale dosyć szybkie potwory, które potrafiły wyciszać otoczenie tak, że wszystkie istoty żywe poza przedstawicielami ich gatunku nie były w stanie usłyszeć żadnego dźwięku, co dodatkowo pod osłoną nocy było tym bardziej na ich korzyść. Mogły podejść bardzo blisko swoich ofiar, a niewielki rozmiar wraz z niemożliwymi do usłyszenia krokami, mimo leżących na ziemi liści i gałęzi, tworzyły bardzo niebezpieczną mieszankę. Tak wielu zginęło już przez to, że zlekceważyło niepozornego Głuchołaza. W dodatku były dosyć skoczne i mogły wpisać się na niewielkie obiekty mimo tego, że były pozbawione górnych łap i poruszały się tylko na dwóch dolnych.

Po chwili Sylga poczuła, jak coś dosyć mocno przyciska się do jej łydki. Zerknęła w dół – był to najeżony ze strachu kot, który nie mogąc usłyszeć dźwięku i będąc zdanym jedynie na swój wzrok i węch musiał czuć się bardzo niepewnie. Nastroszona na jego grzbiecie sierść elektryzowała się poprzez ocieranie o wełnianą spódnicę staruszki.
***

Styr wyciągnął swój długi miecz i trzymał go obiema rękoma. Strach przeszywał całe jego ciało. Dlaczego nie mógł usłyszeć żadnego dźwięku? Czy może po prostu wydał niemy krzyk? Co się w ogóle dzieje? Przecież jako jeden z Naznaczonych miał dosyć dobrze wyostrzone zmysły. O ile nie pogrążał się w objęciach Morfeusza, miał dosyć wyostrzony słuch. Dlaczego teraz go zawodzi? Czy po prostu dźwięk z otoczenia był tak głośny, że ogłuchł czy po prostu ktoś zaklął jego zmysł tak, że tego nie poczuł? Nigdy nie spotkał się z podobną sytuacją i nawet nie wiedział, kto może być ich przeciwnikiem. Po chwili poczuł blisko swojego pasa mocne uderzenie ramieniem Gorma. Prawdopodobnie wykonał cios w stronę przeciwnika, którego Styr nawet nie widział. Nie miał pojęcia, z czym przyszło im się mierzyć ani jak to może wyglądać. Miał jednak bardzo złe przeczucia.

Po chwili tuż przed jego twarzą znalazł się kij przy pomocy którego Aegir odtrącił skaczącego w kierunku Styra przeciwnika. Młodzikowi serce biło jak szalone i aż czuł, jak krew przepływa przez jego żyły, zaś zimny pot spływa mu po skroni i nawilża kawałek tuniki w okolicach pach. Oddechy stawały się coraz płytsze i szybsze. Starał się dostrzec jakikolwiek zarys w ciemnościach.

„No już, pozbieraj swoje myśli i zastanów się, co powinieneś zrobić, aby jak najlepiej odnaleźć się w sytuacji” – powtarzał sam do siebie.

Rozejrzał się naokoło ostrożnie kątem oka i dostrzegł, że Sylga oraz Aegir trzymają się blisko Gorma.

„To znaczy, że też nie mogą zaklinać swoich ciał ani broni… chwilę! Biorąc pod uwagę siłę uderzenia ręki Gorma o mój nadal bolący bok… czy on może zaklinać swoje ciało lub oręż w sytuacji, kiedy my nie możemy?” – szczypiorka nagle olśniło i poniekąd był rad, że tak mocno oberwał w bok. Aby przetrwać, należy chronić plecy krasnoluda, gdyż tam nie sięga ich wzrok. Biorąc pod uwagę bezruch, w jakim wszyscy się znaleźli, prawdopodobnie nie tylko on nie może nic słyszeć. Dalej czuł się mocno niepewnie, ale zaczął wpatrywać się w ciemności tak intensywnie, jak tylko mógł. Zachwiał się i po przestawieniu nogi o pół kroku poczuł pod stopą pękającą gałązkę. Po chwili w jego stronę wyskoczyła bestia, ale młodzik odruchowo zabrał szybko nogę z zasięgu i schylił się, aby uderzyć stworzenie mieczem, ale nie trafił. Za to Aegir wykonał cięcie. Nie było ono jednak wystarczające, kiedy monstrum zwiało w ciemność. Aegir pociągnął młodego jedną ręką do siebie i zbliżył lampę do twarzy po czym zaczął powoli poruszać ustami:

„Głuu…oo..zy.. są… śleee…pee…” – taką wiadomośc odczytał po ruchu warg wartownika. Zrozumiał ogólny przekaz. Musi poruszać się bardzo ostrożnie i nie wydawać dźwięków, jeśli przeciwnik ma ich nie zlokalizować. To znacząco utrudniało walkę biorąc pod uwagę, że jest ciemno, a jedynym źródłem światła, jakie mieli przy sobie była latarnia Aegira.

Krasnolud bezwiednie zaklął swój nos i szybko wciągnął powietrze nosem, aż jego zarost się poruszył. Odwrócił głowę w lewą stronę, po czym wpatrywał się w ciemność, aż zaczął widzieć niewielką sylwetkę Głuchołaza… nie, czekaj! Dwie!

„Cholera!” – zaklął w myślach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

"Światomówstwo" - Rozdział II "Krasnolud"

17
"Światomówstwo" - Rozdział II "Krasnolud"
Hej, Dzidki. W sumie nie wiedziałam do końca, czy kontynuować serię i wstawiać ją tutaj, gdyż nie jest to pasta, a moje autorskie gryzmoły, które piszę sobie najczęściej do szuflady i niektóre właśnie tam umierają leżąc sobie latami. Jednak kilka osób pytało mnie o kontynuację, więc po 5 miesiącach zebrało mi się w końcu na powrót, żeby dać z siebie te 30%, skoro już jakiś czas temu wróciła wena.

A że moim hobby jest między innymi pisanie, to dochodzę do wniosku, że dodam to w dziale "Hobby" (podobnie jak poprzednią część). W każdym razie życzę miłej lektury, jeśli komuś zechce się czytać kontynuację. Link do pierwszego rozdziału, który już pewnie się zakurzył, zamieszczam w komentarzu.
Rozdział II

Krasnolud


Gorm maszerował pewnym siebie krokiem idąc ramię w ramię z Sylgą i wesoło pogwizdywał przyglądając się pogodnym wzrokiem ptakom latającym z jednego drzewa na drugie – zapewne przynoszących patyki do wicia gniazd. Zaczerpnął głębokim wdechem powietrza. Co jak co, ale węch miał dobry nie tylko, jak na krasnoluda. Łatwo mu było stwierdzić po samym zapachu czy są śledzeni czy też nie. Kot, który za nimi podążał z całą pewnością nie miał typowego dla tych zwierząt zapachu, ale nie dało się od niego wyczuć również woni Zmiennokształtnego, co sprawiało, że krasnolud czuł się spokojny. Zerknął na kociaka spode łba. Zaskoczone zwierzę odwróciło od niego wzrok i zaczęło podążać po drugiej stronie Sylgi, aby ukryć swój łepek za jej obszerną spódnicą. Gorm wrócił do podziwiania gałęzi drzew i tętniącego na nim życia, co przypomniało mu o jednej ciekawej pieśni zasłyszanej niegdyś w wiosce niziołków i zaczął wygwizdywać jeszcze pogodniejszą melodię. Sylga nie lubiła tego przyznawać, bo z jednej strony nieokrzesany krasnolud często ją irytował, ale też jego obecność pomagała grupie rozluźnić się podczas ich zwiadów, a kiedy nie miała głowy zaprzątniętej tysiącem myśli, znacznie bardziej wyostrzały się jej zmysły i była bardziej wrażliwa na otaczające ją bodźce. Jednak prędzej dałaby się spalić, niż przyznałaby się na głos czy podzieliła z kimkolwiek.

- W sumie… pierwszy raz widzę Naznaczonego wśród krasnoludów. Zawsze słyszałem, że to niemożliwe wobec tego ludu… - zaczął nieśmiało Styr nerwowo łapiąc palce jednej z dłoni i wykręcając je delikatnie w celu uspokojenia. Czuł się dosyć niezręcznie jako nowy członek drużyny i pomimo wstępnego szkolenia pod okiem Hallvarda, czuł się bardzo niepewnie.

Grom zaśmiał się krótko, po czym zwolnił, aby klepnąć wystraszonego młodzika po plecach w przyjacielskim geście na rozluźnienie. Jednak praktykant był przeraźliwie chudy i chwiał się jak pojedyncze źdźbło szczypioru muskane przez nieco silniejszy wiatr. Nie był przygotowany na gest krasnoluda i poleciał do przodu jak długo strasząc tym samym idącego obok Sylgi kota, który pognał w trawy i stamtąd zaczął obserwować całe zdarzenie z dużą dawką ostrożności.

- Czemu Rada przydzieliła mi opiekę nad taką pierdołą.. – zaczęła Sylga, ale Aegir przerwał jej podnosząc do góry wyprostowaną dłoń, po czym pomógł wstać młodzieńcowi.

- Gorm, uważaj na młodego, dopiero do nas dołączył, a ty już chcesz przyczynić się do zmniejszenia populacji Naznaczonych – rzekł do krasnoluda i szczerze się zaśmiał.

- Hallvard musiał nie karmić podopiecznego – powiedział na głos, ale chyba bardziej sam do siebie, niż do Aegira, po czym zwrócił się do młodzieńca – Ze mną nie zginiesz, nabierzesz masy i jeszcze będzie z ciebie kawał chłopa. Kto jak kto, ale nikt nie zna się na przyrządzaniu dziczyzny w piwie i miodzie tak, jak ja – po czym wskazał kciukiem w stronę swojej klatki piersiowej ukrytej pod długą, gęstą brodą.

- Koniecznie musisz wziąć go pod swoją opiekę, aby nam chłopak się wyrobił i wyrósł na dobrego zwiadowcę – odpadł Aegir mierząc od stóp do głów młodzika.

Sylga westchnęła ciężko, ale nic nie powiedziała. Kot podszedł niepewnie w jej stronę i wszyscy ruszyli dalej przed siebie.
- Wracając do twojego pytania, Styrze – zaczął beztrosko Grom – to owszem, krasnoludy są jedynym ludem, wśród którego nigdy wcześniej nie narodził się od tysiącleci żaden Naznaczony. Nawet nikt by nie przypuszczał, że to może się zdarzyć. Toteż, kiedy się narodziłem moi rodzice myśleli, że jestem zwyczajnie chory i zaczęli poszukiwać pomocy u miejscowych znachorów, jednak dla wszystkich to, co działo się z moim ciałem było niezrozumiałe. Odznaczałem się nie tylko wyostrzonymi zmysłami, ale również mogłem dosyć długo wytrzymać bez snu czy w końcu charakteryzowała mnie większa tężyzna fizyczna, niż moich rówieśników. Nie chorowałem ani razu, jednak rodzice uznali to za dobry omen i tak przeżyłem ponad 60 lat mojego życia. Dopiero podczas jednego z pojedynków między klanami jeden z sędziów dostrzegł, że moje zmysły i tężyzna wzmacniane są poprzez bezwarunkowo używaną moc magiczną. Tak, jakbym nieświadomie zaklinał własne ciało. Zostałem wtedy zdyskwalifikowany, gdyż uznano to za oszustwo.

- I co się stało potem? – zapytał zaciekawiony Styr pochylając się nad krasnoludem, chociaż tak naprawdę nie było takiej potrzeby, ponieważ jego głośny i tubalny głos byłyby w stanie bez problemu usłyszeć nawet sarny oddalone od nich na odległość pół mili.

- Wezwano wtedy Hallvarda, gdyż podejrzewano, że jako znawca tajników zaklinania będzie mógł stwierdzić, czy rzeczywiście to, co zrobiłem mogło być uznane za oszustwo. Żebyś Ty jeszcze młody widział jego zdziwioną gębę! – podniósł głos Grom wyraźnie rozbawiony na same wspomnienie wyrazu twarzy zaklinacza tak bardzo, że aż mała łezka pojawiła się w kąciku jego oka – Jako młodzieniec starałem się wtedy nie roześmiać i zachować powagę sytuacji, chociaż mina tego dziadygi patrzącego na mnie z otwartymi ustami i nie wiedzącego, jak zareagować chyba już nigdy nie zniknie z mojej pamięci. Hallvard poprosił, abym jeszcze raz zawalczył, gdyż nie był pewien, czy to nie jakaś pomyłka. Zrobiłem, co powiedział, dałem z siebie, ile mogłem – w końcu co jak co, ale nikt nie lubi przegrywać. Po wygranym pojedynku powiedział, że to niemożliwe.

- Co było niemożliwe? – zapytał szczypiorek.

- To, że nie dość, że po raz pierwszy w historii świata Naznaczonym okazał się potomek krasnoludów, to jeszcze nie musiał uczyć się zaklinania. Prawdopodobnie ze względu na to, że krasnoludy są urodzonymi wojownikami z bardzo dobrym wyczuciem zmian, jakie zachodzą w ich ciele i nie myślą za dużo, taki kawał garnka jak Grom nauczył się zaklinać mimowolnie nie rozmyślając o tym ani trochę – wtrąciła uszczypliwie Sylga.
- Nie przejmuj się tą starą babą i jej humorami, chociaż przyznam, że ma trochę racji – w boju działamy dosyć instynktownie i nie analizujemy nadmiernie całej sytuacji. To pewnie dlatego tak się te wszystkie sprawy potoczyły – podsumował Grom kładąc przyjacielsko wielką dłoń na ramieniu podstarzałej wiedźmy, która zaczynała się już garbić po godzinach ciągłej wędrówki.

- Naznaczeni pojawiali się do tej pory jedynie wśród ludzi, elfów, niziołków i niektórych mieszanek tych ras z innymi, ale nigdy nie u krasnoludów. Przez setki lat twierdzono, że są pozbawione jakiegokolwiek magicznego potencjału – wrodzonego czy też nabytego – zakończył Aegir.

- Słyszałem o tym od Mistrza Hallvarda, jednak nawet nauczając mnie nie wspomniał o tym, że krasnolud też może zaklinać.

- Ponieważ Hallvard nigdy tak naprawdę nie uznał Gorma za prawdziwego zaklinacza. Bardziej miał to za błąd w funkcjonowaniu świata, wyjątek, który nie powinien był się wydarzyć – dorzucił Aegir – U nas, ludzi, a także u elfów Naznaczeni trafiają się znacznie częściej, niż u niziołków czy mieszańców.

- Tak mi przykro... – zaczął Styr, ale chwilę potem weszła mu w słowo Sylga posapując coraz ciężej ze zmęczenia i starając się robić to jak najciszej, aby jej duma nie ucierpiała:
- Jakby Gorm się w ogóle tym przejmował.

Krasnolud zaśmiał się donośnie i uśmiechnął do Sylgi, po czym rzekł:
- To prawda. Myślisz, że obchodzi mnie ego jakiegoś zarozumiałego pryka studiującego większość życia księgi w swojej wieży i myślącego, że jeśli czegoś nie ma w nich zapisanego, to znaczy, że nie miało prawa ani razu się wydarzyć?

***

Mimo wszystko młodzieniec spuścił wzrok i zaczął patrzeć pod nogi. Aegir zaproponował postój, żeby napełnić bukłaki wodą z rzeki i zjeść kilka sucharów dla uzupełnienia sił. Chłopiec siadł na pniu przewalonym przez burzę, a obok niego po chwili spoczął Grom zarzucając mu rękę przez szyję, przyciągając trochę do siebie i podsuwając bukłak z cieczą o intensywnym aczkolwiek ciekawym i słodkim zapachu.

- Miodowe krasnoludzie. Łyknij sobie – po takim trunku nawet Sylga wyjęłaby kija z tyłka.

- Bardzo śmieszne – odpowiedziała wiedźma i wróciła do konsumowania swojego suchara. U jej stóp leżał kot spoglądając z pogardą w stronę Styra, jakby dalej kpiąc z tego, jak łatwo wywrócił się od klepnięcia po plecach.

Młodzieniec wziął jeden duży łyk i mocno się zakrztusił, ale krasnolud poklepał go po plecach i szybko przeszło. Pierwszy raz napił się trunku, nigdy wcześniej tego nie robił. Postanowił wziąć jeszcze łyka. Z jednej strony nieco paliło go w gardle, a jednocześnie przyjemnie rozgrzewało. Słodkawy smak doskonale dopełniał całą kompozycję i sprawiał, że robiło mu się nie tylko cieplej na ciele, ale i na duchu.

- A nie mówiłem? – rzekł pogodnie krasnolud, po czym wychylił do końca zawartość bukłaka dwa razy większego, niż podał młodemu.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

"Światomówstwo" - Rozdział I "Wezwanie"

72
"Światomówstwo" - Rozdział I "Wezwanie"
Hej, Dzidki. W sumie nie wiedziałam do końca, gdzie to wstawić, gdyż nie jest to pasta, a moje autorskie gryzmoły. A że moim hobby jest między innymi pisanie, to dochodzę do wniosku, że może właśnie powinno znaleźć się w dziale "Hobby". W każdym razie życzę miłej lektury, jeśli komuś zechce się czytać fantasy, które zwykle wypisuję "do szuflady", żeby oderwać się czasami od obowiązków i porobić coś, co lubię.
Rozdział I

"Wezwanie"


Obejrzała się przez ramię rzucając spojrzenie podążającego za nią w deszczu kotu. Nie tyle wyglądał na głodnego, co na spragnionego wrażeń.

„Dziwne – pomyślała mimowolnie – Być może koty wyczuwają obecność wiedźm.”
Odwróciła się w kierunku zwierzęcia rzucając mu gniewne spojrzenie.
Kot, nieporuszony jej reakcją, z dużą dozą ignorancji podążył w jej stronę, prezentując Syldze swoją godność i zdecydowanie.

- Dobra – rzekła szarej przybłędzie w czarne pręgi – Możesz iść, ale na swoją własną odpowiedzialność.
Jej słowa nie wywarły na kocie żadnego wrażenia. Podążał dalej na przód, po czym wyprzedziwszy Sylgę o kilka kocich kroków, obejrzał się za siebie i zaczął wymachiwać coraz bardziej nerwowo ogonem, jakby chciał jej zakomunikować: „Idziesz, czy będziemy dalej tak sterczeć?”.

Kobieta cicho roześmiała się, po czym podążyła przed siebie starając się nie wywrócić o włóczęgę plączącego się jej pod nogami. Z daleka widniało akwamarynowe światło dobiegające z głębi lasu. Niewidoczne dla zwykłego śmiertelnika, jednak Sylga wiedziała, że wezwanie jest nadzwyczaj pilne. Zapewne musiała zaistnieć komplikacja, której nie przewidziała Rada.
Przyspieszyła kroku. Nadal nie była pewna, czy powinna była pozwolić kotu podążyć za sobą. Mogła go zabić, jednak nie wyczuła w nim Zmiennokształtnego. Nawet, jeśli nim był, musiał dysponować tak silną magią, której nie mogła wyczuć. Jak nauczyło ją doświadczenie – z silniejszą magią nie można bezmyślnie igrać, jeśli masz jeszcze powody do życia.

„Jeśli to rzeczywiście Zmiennokształtny, uśmiercą go członkowie Rady” – pomyślała w duchu na uspokojenie, podążając pewnym krokiem po skrzypiącej pod jej butami grubej warstwie wielotygodniowego śniegu.
***


Tajemnicze szmery wypełniały pustkę nocy prowadząc Sylgę w kierunku sygnału nadanego przez Radę Łączników, kiedy gęste krzewy zasłaniały bijące z niego światło. Łkanie umarłych. Ich ciche jęki przeklinały władających magią. I nic dziwnego – najczęściej pozostawiali za sobą zgliszcza po spokojnym życiu śmiertelnych.
O ile Sylga miała problem z przemierzaniem gęstego lasu, o tyle kot wydawał się być dobrze zaznajomiony z tym miejscem, podążając pewnie dwa kroki przed wiedźmą.

- No, no. Skąd ty znasz takie miejsca? – zapytała. Kot spojrzał na nią ze zmarniałym wyrazem pyska, jakby ktoś zapytał sprzedawcę ryb o cytryny.

Pomimo zaistniałej sytuacji wydawało się, że kot wie, dokąd idą. Trudno było stwierdzić, czy prowadzi go instynkt czy naprawdę jest Zmiennokształtnym. Pomimo przemyśleń, ani kobieta ani kot nie zwalniali kroku. W końcu światło stawało się coraz wyraźniejsze, dzieliły ją już tylko kroki, kiedy zobaczyła siwobrodego Aegira i pokrytego bliznami, potężnego Gorma rozmawiających ze sobą.

Obaj mężczyźni zebrali się tutaj na wezwanie Rady. Kiedy pojawiła się Sylga, starszy mężczyzna skinął z lekka głową delikatnie marszcząc brwi, podczas gdy ten potężny jak niedźwiedź, nie przerywając swojej opowieści, objął kobietę z szerokim uśmiechem niknącym w gęstej, czarnej brodzie i uniósł ją, jakby nic nie ważyła. Odstawiając ją na ziemię powitał ją donośnym, tubalnym głosem:

- Sylga, kopę lat, staruszko! Nie widzieliśmy się już chyba 16 pełni!
- 14 – poprawiła go kobieta. – Czy ktoś oprócz nas został wezwany przez Radę? – rzuciła bardziej w stronę Aegira, niż Gorma.
- Tak. – rzekł spokojnie, z lekkim smutkiem - Rada od tego nieszczęsnego wydarzenia w Dolinie Greyleaf zaczęła wysyłać czteroosobowe grupy na zwiady większej wagi. Podobno przydzielili nam adepta.
- Jak to? – zapytała niezadowolona kobieta. – Dlaczego przy tak ważnym wezwaniu Rada nie wyśle kogoś bardziej doświadczonego? Przecież kodeksy ustalone przez Radnych zabraniają wysyłania na zwiady niedoświadczonych młodzików.
- Niestety – rozpoczął starzec zerkając na przyglądającego się mu kota spoczywającego nieopodal stojącej Sylgi, po czym ponownie nawiązał kontakt wzrokowy z kobietą – W przeciągu ostatniego roku podczas zwiadów zaginęło jedenastu Naznaczonych. Nie mają już kogo posyłać. Zaczyna brakować nam ludzi, a nie rodzą się nowi Naznaczeni. Poszukiwaliśmy, jednak wszystkie nowonarodzone dzieci to zwyczajni śmiertelnicy. Jeśli tak dalej pójdzie, Zakon upadnie.

- Przepraszam? – przerwał z oddali niepewny, męski głos należący do jakiegoś młodzika. – Czy znajdę tutaj Sylgę?
- Tak – rzuciła z lekkim wyrzutem kobieta o siwych już ze starości włosach.
- Przyniosłem pismo polecające z Zakonu. Mam niezwłocznie rozpocząć praktykę. – rzekł nieco zdenerwowany, po czym podał pismo coraz bardziej niezadowolonej wiedźmie.
Sylga rozwinęła pismo zdecydowanym, płynnym ruchem, po czym zatopiła się w lekturę skupiając na sobie jak zwykle uparte spojrzenie Gorma.
***


Ku niezadowoleniu Sylgi, zgodnie z treścią zawartą na przekazanym zwitku, nie dość, że miała poprowadzić zwiad w okolicy trzech osad rozsianych po całej Vyrvienbergii, krainie pod rządami szarych elfów, to jeszcze mieć na oku młodzika, za którego pierwszą praktykę była odpowiedzialna.

- No, lala, masz teraz pełne ręce roboty. Dobrze, że nie padło na mnie, nie mam cierpliwości do uczenia młodych – odparł z charakterystycznym dla siebie nietaktem i beztroską Gorm, który przeczytał pismo polecające przez ramię Sylgi i skomentował je, zanim ta w ogóle zdążyła skończyć je czytać.
Spojrzała na młodzieńca i starając się zachować swoją pełną godność zdobywaną przez lata jako Naznaczona zapytała go szorstko:

- Jak cię zwą? – młodzieniec przerażony szorstkością wiedźmy tylko się wzdrygnął zaskoczony. – Czy może nie nosisz żadnego imienia i czcigodny Hallvard przysłał mi bezpańskiego psa.

W tym momencie Gorm parsknął śmiechem. Jeśli komuś tutaj dopisywał humor w takiej sytuacji, to mógł być tylko ten rubaszny krasnolud.

- Styr – młodzieniec wyprostował się i przedstawił przeskakując spojrzeniem to na Sylgę to na milczącego od dłuższego czasu Aegira. Kot usiadł pod jego stopami i zamiauczał próbując skupić na sobie uwagę zajętej teraz czym innym wiedźmy.
- Dobrze, Styr. Posłuchaj mnie teraz. Czasy są niepewne i Naznaczeni zaczynają znikać, są zabijani w niewiadomych dla nas okolicznościach. Co dziwniejsze, nie przychodzą na świat nowi albo nie mamy takich informacji. Musimy udać się do krain szarych elfów, by tam odszukać ostatnio zaginionych, chociaż prawdopodobnie zostały po nich ciała. – Sylga wzięła wdech i kontynuowała wypowiedź. – Kiedy odszukamy ciała, będziemy je musieli zabezpieczyć do badań i przetransportować niezauważenie, aby ustalić przyczynę zgonu. Bardzo ostrożnie będziemy badać okoliczności, w jakich te osoby straciły życie. Tak aby wzbudzić jak najmniej podejrzeń. Czy wszystko zrozumiałeś?
- Tak.
- To dobrze. I jeszcze jedno – cokolwiek się stanie, zaufaj mi i rób co mówię. Nigdy nie poddawaj się wpływowi chwili ani swoim emocjom, nawet jeśli któreś z nas zginie, pamiętając, że powodzenie naszego zadania zależy od działania według zleconych przez Radę wytycznych.
- Tak, rozumiem – odpadł młodzik wyraźnie zaskoczony bezwzględnością kobiety. Ale Sylga wiedziała swoje, była już na niejednych zwiadach i nieraz ktoś zginął, podczas gdy inni musieli starać się ujść z życiem i zakończyć zlecenie.
- To świetnie. W takim razie ruszamy. Nie ma czasu do stracenia.

Mężczyźni przytaknęli zgodnie, kot wstał, przeciągnął się wysuwając pazury i podążył wraz z innymi za wiedźmą. Wyposażeni w zabrany z domostw najbardziej potrzebny ekwipunek wyruszyli. Noc jest dobrym sprzymierzeńcem dla tych, którzy chcą ukryć się w ciemnościach.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.11155605316162