Słowem wstępu pragnę zaznaczyć, że ten post-recenzja nie ma na celu nikogo obrazić, ani nikomu stawiać kapliczki i domagać się jego kultu. Daleki jestem od oceniania służb czy migrantów. W życiu szukam piękna i prawdy. Migranci brzydotę swojego zachowania nie raz pokazali, jak również służby, chocby podczas pandemii, jednak nie mowa tu o filmie dokumentalnym lecz fabularnym. Ostatnio, którymś poście negatywnie oceniłem "Oppenheimer" Christophera Nolana, film z tego roku i ktoś zarzucił mi niedojrzałość do takich filmów. Staram się zrozumieć, może to prawda i tak na przekór Wam poszedłem wczoraj do kina na "Zieloną Granicę" Agnieszki Holland i się zastanawiam czy rzeczywiście nie mam jakiś deficytów dojrzałości. Film bowiem nie porywa, jest przeemocjnowany, próbuje nieudolnie kontrastami wydarzeń budzić skrajną ocenę bohaterów i jego wierność szczegółom jest daleka od doskonałości. Poszedłem do kina żebyście Wy nie musieli. Więc wybaczcie spojlery. Film składa się z rozdziałów, które mają w odbiorze widza uporządkować i tak banalną fabułę. Film, jak zwykle w takich przypadkach zaczyna się od przelotu do Białorusi migrantów. Chyba nie muszę tu mówić jakich bo każdy kto chciałby kogokolwiek chwycić za serduszko wstawiłby tam kobietę w ciąży, małą rodzinę, kilku facetów, w tym koniecznie geja i samotną kobietę, żeby było na czym później skupić fabułę. Ta grupa przylatuje do Białorusi, obiera ją bus i wiezie na granicę gdzie zostają skasowani za przerzut na polską stronę. W tle słychać strzały i się nam Film zaczyna. W zasadzie obejrzawszy wcześniej trailer mogłem się trochę do kina spóźnić bo w zasadzie trailer to niemal 1 do 1 początek filmu, zatem nie postarali się nawet z tym. Następnie po przerzucie do Polski widzimy scenę gdzie starszy facet pokazuje swoje zniszczone giry. Tutaj wychodzi na światło dzienne dbałość o szczegóły w tym filmie. Kryzys na granicy zaczął się nie zimą, a latem, zima 2021 była łagodna, a nasi bohaterowie od momentu przylotu do Białorusi na naszym terenie spędzili co trudno z filmu wywnioskować i co ktoś złośliwy mógłby nazwać podłą manipulacją maksymalnie dwa dni. Nikt po dwóch dniach spędzonych takich warunkach nie może mieć tak zniszczonych stóp jak wspomniany dziadek. Tutaj też uświadomiłem sobie, że pani Agnieszka nie dość, że mnie wyjebała na 25 zł + gorąca czekolada + sernik, to chce obrazić moją inteligencję, jednak mniejsza o to. Mogę być niedojrzałym widzem, to również mogę być idiotą. Trudno. Tacy ludzie też muszą żyć. Oglądałem dalej, a tam już pani Agnieszka bez wazeliny postępowała z metrowym kijem wsadzanym w mój odbyt. Pojawia się bowiem nasza główna bohaterka. Samotna pani psycholog, której zmarł facet. Ściska za serduszko i przyjmijmy, że budzi ciekawość. Pani psycholog przyjechała na Podlasie z jakiegoś większego miasta, ma duży dom, dwa psy i golfa IV, pracuje zdalnie prowadząc psychoterapię. Tutaj też widać jak na dłoni jakie pojęcie o rzeczywistości ma pani Agnieszka, ale to nie jest ważne o czym napiszę za chwilę. Nasza główna bohaterka prowadzi psychoterapię typa, jak można się domyślić z Warszafki, albo innego "rozwiniętego" miasta, który to typ jest mocno oburzony całą sytuacją w kraju i władzą. Jednoznacznie określą swoją niechęć do partii rządzącej. Jednocześnie przyznaje się do złamania abstynencji. Pani główna bohaterka się wkurwia i wyklucza go z terapii grupowej. Jednak ta rozmowa zasiewa w czarnobiałej główce ziarno niepewności. Widzimy tu więc tzw. kobietę z jajani i zasadami, przynajmniej tak pani Agnieszka by chciała byśmy widzieli główną bohaterkę filmu.
Tutaj chcę chwilę odejść od tego spojleru i skupić się na chwilę na postaci pani Agnieszki Holland. Chcę tutaj zaznaczyć, że gdzieś mam czyją jest córką tylko jakie wartości reprezentuje. Reprezentuje bowiem wartości typowo nowohumanistyczne i neoliberalne, jest feministką i wrogiem stereotypów. Jednak w jej filmie już na początku mamy taką mnogość łatek społecznych, stereotypów, choćby w postaci pacjenta (właściwa forma dla psychologa, klienta), jak i samej głównej bohaterki, którą pani Agnieszka kreuje zgodnie ze stereotypem typowej femistki. W dobrych filmach cenię to, że bohaterowie nie są jak konstrukcja cepa - prości, mają swoją osobowość i charakter. Tutaj główna bohaterka ma tylko feminizm, niezależność, siłę itd. Jej słabe cechy są wręcz komicznie pokazane i doliczyłem się ich aż jeden. W filmie choruje na astmę. Nie ma jakoś głęboko pokazanej przemiany, ukazanych dylematów i innych rzeczy pozwalających się widzowi choć na chwilę odciąć od rzeczywistości i zanurzyć w fabułę, chcąc zrozumieć głównego bohatera. Dziwi też tutaj fakt, że film jest klasyfikowany jako dramat. Bo z reguły w filmach tego gatunku psychika, a więc osobowość i charakter bohatera budzą w widzu jakaś ciekawość lub wręcz chęć utożsamiania się z nimi, pozwalają dostrzec w filmie jakieś drugie dno. W filmie Agnieszki Holland tego nie ma. Dalsza część tego tekstu później. Jeśli się spodoba.