Witam,
od dłuższego czasu próbowałem tuszować że mam problem z alkoholem. Bagatelizowałem to wszystko, i przykrywałem kurtyną że niby jest okej i mam kontrolę. "Jak żem się mylił" kontrole to ma alkohol w mojej krwi a nie ja... Mam 30 lat, żonę dom na kredyt i dobrą pracę jako Software QA Tester. Sęk w tym że już nie pamiętam od kiedy mam takie przyzwyczajenie że wracam z kąś i sobie kupowałem piwko i 100, siadałem w parku na ławce przed powrotem i waliłem. Zmieniło się to potem jak ponownie auto kupiłem, ten sam schemat wracam do domu i przed domem w aucie pyk piwko i setka. Potem do tej setki dorzucałem 200, które chowałem, no i plus standard czteropak. Z 200 nie wiem kiedy nagle zmieniło się na 500 cytrynówy. I zawsze wracam do domu z siłowni ze sklepu btw. i przd dotarciem do domu piwko i 100. A potem w domu piwko, na papieroska i pod wiatą stoi 500. I to 500 jest wypijane, piwa czesto nie wszystkie. Poszedłem na kosultację u psychologa terapeuty (mam taki benefit w firmie) i no pierwsza wizyta była 2 tygodnie temu, i odrazu stwierdzone uzależnienie (wiedziałem że tak jest, ale to wypierałem, zamiatałem pod dywan, przecież kontroluję) "Taki huj kontrolujesz". Dodam że żona nie raz mi robiła awantury "oo 4 piwa na tygodniu wypijasz" a ja to bagatelizowałem. Teraz powiedziałem żonie że jestem alkoholikiem i potrzebuję terapij. Strasznie się stresuję, czuje wielki niepokój, strach. Psycholog zalecił mi iść na terapię. No i dodam że duży kredyt plus wydawanie kasy na 500 codziennie troche funduszem szarpnęło. Pisze to bo psycholog dzisiaj powiedziała mi żebym to z siebie wyrzucił a nie siedział z problemem tylko we własnej głowie. A w głowie batalia, więcej pytań niż odpowiedzi... No i pewnie dlatego że na podwórku leży cytrynówka odpakowana i piwo...Trzymajcie kciuki, zrobiłem pierwszy krok, drugiego puki co boję się wykonać... alkohol to gówno.