Więc uważasz, że jestem ofiarą?
Tylko dlatego, że mam śmierdzącą pracę, której nienawidzę,
rodzinę, która mnie nie szanuje,
miasto, które przeklina dzień, w którym się urodziłem?
Cóż, dla ciebie może to oznaczać, że jestem ofiarą, ale coś ci powiem.
Kiedy budzę się każdego ranka, to wiem, że nic się nie polepszy, póki się znów nie położę. Więc wstaję, wypijam rozwodniony sok i zjadam zamrożone kruche ciastko, siadam do mojego samochodu, który nie ma tapicerki ani paliwa, ale ma 6 rat do spłacenia, i walczę z korkami tylko po to, by mieć zaszczyt nakładania tanich butów na rozszczepione kopyta ludzi takich jak ty.
Nigdy nie zagram w futbol tak, jak myślałem, że zagram, nigdy nie dotknę pięknej kobiety i nigdy więcej nie zaznam radości jechania samochodem bez torby na głowie.
Ale nie jestem ofiarą!
Ponieważ mimo tego wszystkiego ja i każdy inny facet, który nigdy nie będzie tym, kim chciał być, wciąż gdzieś tam jesteśmy, będąc tymi, kim nie chcemy być, 40 godzin tygodniowo, przez całe życie. I fakt, że nie włożyłem sobie pistoletu do ust, ty, kobiecy puddingu, czyni ze mnie zwycięzcę!