Bzzzyk - czyli krótko o ratowaniu szerszenia.

51
Niektórzy powiedzą, że jestem pojebany, ale tym niemyta pyza w pupę.

Rodzice pojechali na weekend odwiedzić moją babcię, która mieszka dość daleko i ja, jako dobry syn, pojechałem do ich domu zająć się ich kotami i psem. W piątek późnym wieczorem, około 21, kiedy wpuszczałem kota z ogródka do domu przez okno (tak, koty rodziców włażą i wyłażą oknem) wpierdolił mi się do pomieszczenia szerszeń. Sierściuchy oczywiście długa do niego, bo w sumie czemu nie? Ładnie bzyczy, czyli można to złapać i wpierdolić ze smakiem. Nie wiem jak to zrobiłem, ale trzy koty udało mi się ekspresowo zgarnąć i wyjebać za drzwi pokoju, psu wystarczyło powiedzieć "do siebie!" i wyszedł. Chujec (szerszeń) trochę pobzyczał, poobijał się o ściany i wleciał za narożnik. 
Ojapierdole.exe
Nie miał gdzie. Coś tam pobzyczał i ucichł. Sądziłem, że w jakąś pajenczynę się zaplątał, świeciłem, patrzyłem... nie dojrzałem. Sądziłem, że tam zdechnie i kiedyś jego zwłoki się wyciągnie przy jakimś grubszym sprzątaniu. Następnego dnia około 18 idę do pokoju z kolacją, patrzę, a wszystkie trzy koty siedzą i się w podłogę patrzą.
- Chujec wylazł - pomyślałem i podbiegłem. No i szerszeń człapał niemrawo po podłodze.
Bzzzyk - czyli krótko o ratowaniu szerszenia.
Zgarnąłem go do szklanki, nie będę go przecież bez powodu uśmiercał, i wywaliłem z tą szklanką na zewnątrz. Tylko, że ten nie chciał odlecieć. Siedział niemrawo i tylko czułkami ruszał...
- Kurwa, chyba mnie pojebało - powiedziałem sam do siebie i poszedłem po wodę, zmieszałem z cukrem i mu tę mieszankę dałem na talerzyku, trochę zgarniając na patyczek i podsuwając pod mordę.
Bzzzyk - czyli krótko o ratowaniu szerszenia.
Lizał jak pojebany. Na zewnątrz było 14°C. Trochę zimno. Wniosłem skurwiela na noc na ganek i przykryłem plastikową przezroczystą miską, żeby czegoś nie odpierdolił. W niedzielę rano do niego zszedłem, było na dworze ładnie, słonecznie. Szerszeń siedział spokojnie na patyku, ale widać było, że żyje.
- No to tylko mnie teraz nie upierdol kolego!
Otworzyłem drzwi na zewnątrz, podniosłem pokrywkę, wyniosłem szerszenia na tym patyku na słoneczko. Chwilę posiedział i odleciał.

Niby robal, ale jak tak siedział bezbronny i widziałem, że powoli zdycha dostrzegłem w nim coś... ja wiem... majestatycznego? I mnie ruszyło.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.13817405700684