Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 3
7 1 3

116
Od momentu wprowadzenia polityki progresywnej na mojej uczelni (III i VI rok moich studiów) nagle dostawałam wiele wezwań z powodu zażaleń składanych do dziekanatu przez studentki w związku z prowadzonymi przeze mnie w ramach praktyk zajęciami. Przez pierwsze dwa lata moich praktyk był względny spokój - wprawdzie zawsze znalazła się jakaś bojownicza aktywistka, która co chwilę przeszkadzała mi w prowadzeniu zajęć, ale poza gadaniem nie było żadnych chorych sytuacji.

Jednak począwszy od III roku, po oficjalnym wprowadzeniu progresywnej polityki, żeby zapobiec dyskryminacji mniejszości, ich stygmatyzacji i izolowaniu, zaczęło się wszystko komplikować. Warto tutaj zaznaczyć, że w etyce zmienili nam parę rzeczy i nie mogliśmy używać skrótu krótszego, niż "LGBTQ+" mówiąc o tej społeczności.

W przeciągu zaledwie 2 lat wpłynęło aż 8 zażaleń pod moim adresem związanych jedynie z tym, że użyłam sformułowania "LGBT" zamiast "LGBTQ+". Dostawałam pouczenia, że część studentek poczuła się urażona moją ignorancją, gdyż identyfikują się jako queer, panseksualne itp. (poza tymi dwoma nazwami reszty nawet nie pamiętam, jak się nazywały te tożsamości, więc mi wybaczcie - było to dla mnie dosyć nowe i poza tymi dwoma w miarę popularnymi nie byłam w stanie zapamiętać całej reszty). I ile to razy słyszałam, że muszę obowiązkowo używać tego skrótu z literą "Q", bo mamy na uczelni sporo studentów queer, a także tego "+", żeby inne mniejszości nie poczuły się pominięte albo izolowane z grupy.

Napłynęły też aż 3 skargi na to, że umniejszam kobietom. Chodziło tutaj akurat o to, że używałam sformułowania "gracze" albo zapytana, czy gra tyle samo mężczyzn i kobiet, mówiłam, że raczej jest nieco więcej mężczyzn, a co najmniej tak pokazują na razie badania i że zależy od gry, bo są też takie zdominowane przez kobiety. Pojawiło się wtedy wiele zażaleń, że szufladkuję ludzi, bo twierdzę, że kobiety i mężczyźni mają inne upodobania co do gier.

I jeszcze wpłynęły 3 zażalenia w sprawie wspomnianej już przeze mnie wcześniej niebinarnej Kasi, ale tutaj nie będę przytaczać tego po raz kolejny. Za to jeszcze w semestrze letnim spotkałam kolejną ciekawą osobę, ale już nie w trakcie zajęć, które prowadziłam, a podczas których miałam hospitacje. Przeprowadzałam wtedy ankietę do badań. Po rozdaniu kartek jedna dziewczyna stwierdziła, że jej nie rozwiąże, bo są tylko dwie płcie w metryczce: kobieta i mężczyzna. Stwierdziła, że jest wykluczana, bo nie może zaznaczyć żadnej. Na co wykładowczyni poprosiła mi, żebym przerwała ankiety, poprawiła metryczkę, jeszcze raz wydrukowała i przyniosła za tydzień wszystkim poprawionym, bo może jest ktoś jeszcze, kto nie uzewnętrznił się jeszcze ze swoją tożsamością. Zrobiłam tak, jak kazali - poprawiłam ankietę dodając trzecią opcję: "Inna". Tydzień później przyniosłam, ale ta sama studentka miała znowu problem z ankietą, bo poczuła się urażona przez sformułowanie "Inna", nawet jeśli było pole na wpisanie, jaka, bo poczuła, że się w ten sposób jej umniejsza. Na co powiedziałam, że może nie rozwiązywać w takim razie, jeden respondent mniej to nic takiego albo może nie wypełniać i oddać pustą, to unieważni się i tyle. Po ponad tygodniu wpłynęło zażalenie odnośnie tamtej sytuacji, że studentka czuła się wyizolowana z grupy, bo pominęłam ją w ankiecie, a ona też chciała wziąć udział w badaniu, jak inni. I że poczuła, że jej się uwłacza przez sformułowanie jej tożsamości płciowej jako "Inna". Zostałam upomniana, ale... na tym na szczęście skończyło się, nie musiałam dawać ankiety do ponownego wypełnienia.

I jeszcze jedna ciekawostka - jedna kobieta ze studiów III stopnia rok niżej ode mnie wypisała wszystkie 50-parę płci w swojej ankiecie do badań i miała potem problem z opracowaniem danych, bo metryczka była zbyt obszerna i nie zdążyła na czas. Po usłyszeniu tego, nawet cieszyłam się, że ja nie dałam się aż tak zwariować i mimo tego, że zdarzyły się pojedyncze komplikacje, swoje wyniki udało mi się opracować w czasie.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 3
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+122

Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 2
6 1

64
Kolejna z sytuacji, jaką chcę przytoczyć, od kiedy wprowadzili na mojej uczelni politykę progresywną miała miejsce na 4-tym roku w semestrze zimowym podczas jednych z prowadzonych przeze mnie zajęć w ramach praktyk (cyfrowe metody kształcenia w edukacji, jak wirtualne klasy, gry i różnego rodzaju programy, urządzenia mobilne itp.).

Na pierwszych zajęciach zawsze sprawdzałam obecność i prosiłam o powiedzenie kilku słów o sobie: zainteresowania badawcze, dlaczego studentki wybrały akurat ten kierunek, czy planują pracę w zawodzie po skończeniu studiów itd.

W końcu dotarłam do takiej dziewczyny - Kasi. Po czym ona po przeczytaniu jej imienia i nazwiska oburzyła się, że ona jest osobą niebinarną. Nie wiedziałam jeszcze za bardzo wtedy, o co chodzi, bo nigdy wcześniej nie spotkałam się z niebinarną osobą, więc powiedziałam: "Zrozumiałam Pani Katarzyno. Czy mogłaby Pani opowiedzieć o swoich zainteresowaniach badawczych?". Na co ona, że nie życzy sobie, żeby nazywać ją patrialchalnym misgenderującym imieniem nadanych przez osoby rodzące (nie jestem pewna dalej do końca, czy osoby rodzące to kobieta i mężczyzna czy też dwie kobiety, ale nie wnikałam, kogo ma na myśli, bo musiałam zachować profesjonalizm). I że ona życzy sobie, by zwracać się do niej neutralną ksywką "Mika". Na co odpowiadam jej, że nie mogę do studentów zwracać się po pseudonimie, bo obowiązuje mnie regulamin i etyka, a podczas zajęć jestem zobowiązana się do nich dostosować. Na co ona dalej się wykłóca i że nie będzie współpracować. Usłyszawszy to stwierdziłam, że nie będę jej w takim razie namawiać, żeby parę słów o sobie powiedziała i przeszłam do kolejnej osoby.

Kilka dni później koordynatorka przysyła mi maila, że musimy porozmawiać. Po odwiedzeniu jej w pokoju instytutu okazało się, że wpłynęła na mnie skarga o dyskryminację mniejszości... bo pominęłam osobę niebinarną podczas aktywności grupowej i pytałam wszystkich, tylko nie ją podczas przedstawiania się. Dostałam słowną reprymendę i uwagę, żeby to się już nie powtórzyło. Moje wyjaśnienia dotyczące zachowanie tej osoby na nic się nie zdały, bo podobno pomimo tego powinnam ją zapytać lub POPROSIĆ, żeby powiedziała też coś o sobie, żeby nie czuła się wykluczona i stygmatyzowana.

Na kolejnych zajęciach ta osoba zgłosiła się do odpowiedzi jako jedyna więc powiedziałam: "Proszę, niech Kaś zabierze głos". Na co ona się zbulwersowała, że ją obrażam, bo wsadzam ją w ramy płci męskiej, a ona jest osobą niebinarną. Więc pytam, jak chce, żeby się do niej zwracać, ale bez ksywek. A ona mi na to, że powinnam zapytać ją na pierwszych zajęciach, a teraz to mam się sama domyślać. Pomyślałam, że mimo tego, co mówi zachowuje się jak typowa kobieta, ale zachowałam to dla siebie. Studentka odmówiła odpowiedzi, bo ponoć uraziłam jej uczucia. Pomyślałam, że jak zgłosiła się na ochotnika, to nie będę jej namawiać i zapytam, kto inny odpowie.

Potem okazało się, że wpłynęła kolejna skarga. Za to, że wsadziłam w określone ramy płciowe studentkę niebinarną i przez to czuła się stygmatyzowana i ośmieszana na moich zajęciach. Dobrze chociaż, że tym razem nie stwierdziła, że znowu była pominięta - chociaż tyle dobrego. I dostałam ostrzeżenie, żeby to był ostatni raz.

Na trzecich zajęciach Kaś(si) (?) nie było, ale na czwartych znowu się zgłasza - tym razem jako jedyna osoba znowu. Więc byłam już przygotowana i zwróciłam się do niej po samym nazwisku. Znowu odmówiła odpowiedzi, ale nie wyjaśniła czemu.

Już dwa dni później dostałam wezwanie i informację o usunięciu mnie z tych zajęć, bo nagminnie znęcam się nad osobą niebinarną i że potwierdziły to 4 inne studentki z grupy 18 osób. Na szczęście za wstawiennictwem profesora dostałam inne zajęcia do realizacji w ramach praktyk w semestrze letnim, więc mogłam zrealizować program praktyk i zaliczyć rok. Ale jakim kosztem i ile mnie to nerwów kosztowało...
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 2
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+155

Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 1
2 4 4 4

79
Studia III stopnia na uczelni w stolicy - przez pierwsze dwa lata było dosyć typowo, jednak po zaakceptowaniu polityki progresywnej, żeby sprostać potrzebom studentów zaczęły dziać się dosyć dziwne rzeczy - nie tylko wśród samych studentów, ale również na zajęciach prowadzonych przez wykładowców.

Zacznę od dosyć absurdalnej historii z mojego życia akademickiego. Przez pierwsze 2 lata studiów konwersatorium w języku obcym obejmowało czytanie i analizę badań naukowych w języku angielskim oraz przygotowanie recenzji. Czasami trzeba było opowiedzieć co nieco o własnych badaniach w języku obcym, o swojej rozprawie, odpowiedzieć na pytania czy wziąć udział w dyskusji i uargumentować, dlaczego przyjęliśmy takie, a nie inne stanowisko. Tematy zazwyczaj były dowolne, a jak nie, to kategorie były naprawdę różnorodne.

Tymczasem na trzecim roku (od momentu wprowadzenia polityki progresywnej i zmian w etyce) zaczęły mieć miejsce dosyć dziwne sytuacje. Na konwersatorium w języku obcym otrzymujemy do wyboru określone tematy: gender, feminizm i stygmatyzm islamu w mediach zachodnich. O każdym z podanych tematów trzeba napisać w kontekście dyskryminacji. Żaden z tematów mi nie pasował i pytam, czy mogę coś własnego, na co słyszę, że nie, bo prowadząca musi nas przygotować na wyzwania współczesnej nauki i edukacji. I pytam, czy nie mogłabym chociaż napisać o kobietach w grach online, na co facetka się zgadza, o ile będzie to o tym, dlaczego mniej kobiet gra w gry, niż mężczyzn.

Dzień prezentacji - przedstawiam swoje dane, w tym artykuły naukowe z badaniami, badania własne obejmujące wypowiedzi kobiet, które spotkałam w grze, dlaczego wg nich jest mało kobiet. Najczęściej padało sformułowanie, że po prostu ich koleżanki zazwyczaj nie interesują się grami. Na co prowadząca się oburzyła, że na pewno jest inny powód i ze względu na dominację mężczyzn w grach kobiety się boją. Przedstawiam więc dalej pozostałe przyczyny wskazane przez moje respondentki: wiele kobiet po założeniu rodziny nie wraca do grania, wolą wydać pieniądze na inne rzeczy, niż na abonament i wiele innych powodów. Kiedy zakończyłam, prowadząca wypaliła: "Na pewno część z nich padła ofiarą gwałtów ze strony grających mężczyzn, dlatego trzyma się z dala od gier". Po czym trochę zdezorientowana pytam ją: "Ale w jaki sposób można zgwałcić kobietę online?". Na co prowadząca, że ona nie wie, ale na pewno są jakieś sposoby, inaczej byłoby więcej kobiet w grach i nie były by tak stygmatyzowane. Więc pytam: "Czy grała Pani kiedykolwiek w jakąś grę?". Na co odpowiedziała, że nie, ale dużo czytała, że gry są złe i powodują wiele szkód społecznych. I zapytałam, czy jedną z tych szkód, o których czytała są gwałty, na co ona, że nie było tam nic o gwałtach, ale kobiety są teraz gwałcone na wszelkie sposoby w mediach, więc w grach też muszą.

Oczywiście prezentacji mi nie zaliczyła za to, że promowałam szkodliwe społecznie postawy. Kolejną musiałam niestety napisać na wskazany przez nią temat, którego nikt nie wziął - o krzywdzącym wizerunku medialnym muzułmanów w krajach Europy Zachodniej.
Akademicka rzeczywistość po wprowadzeniu polityki progresywnej vol. 1
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
1000
1000
400
100
+189
0.11099815368652