Siemanko Dzidosławy teraz na poważnie, więc kto nie chce czytać to serdeczne wypierdalaj. ;)
Dzwoni budzik, otwierasz oczy, czujesz się zmęczony.
Nie chce Ci się wstawać więc zwlekasz się z łóżka, myjesz się ubierasz i idziesz do roboty.
W pracy błądzisz myślami gdzieś "chuj wie" gdzie, rozkojarzenie, problemy ze skupieniem to norma. Ciężko ogarniasz robotę, coraz więcej osób dostrzega, że jesteś jakiś inny niż zwykle.
Nie potrafią podać konkretów, ale ja już tak - wycofujesz się.
Mimo, że przechodzisz dzień po dniu bez narzekania, wiesz, że wcale nie idziesz do przodu.
Nie masz ochoty z nikim gadać, nic wyjaśniać.
Męczy Cię to, łatwo się irytujesz.
Żona/dziewczyna nie widzi lub nie chce widzieć problemu.
Większość jej rozmowy z Tobą to pretensje, że coś robisz źle lub nie robisz wcale.
Wsparcia nie masz, mimo że kochasz ją, a ona Ciebie, ale codzienność zabiera jej tyle czasu, że brakuje dla Ciebie, macie tylko czas pogadać o pracy, dziecku i tym co trzeba zrobić.
Zawsze coś...
Nie masz na to sił, nie masz ochoty się kłócić, szkoda na to życia.
Rodzina niby w żartach (albo i nie), zwraca Ci uwagę, że nigdy nie dzwonisz, że zawsze to oni pierwsi muszą się odezwać, znajomi tak samo i mają rację.
Nie masz nikogo komu mógłbyś się wygadać. Kurwa, do tego trzeba komuś szczerze zaufać, oboje wiemy, że nie warto, że się sparzysz nie?
Niby masz żonę/dziewczynę, ale wiesz, że nie udźwignie tego co Ci siedzi w głowie, inni nawet nie wysłuchają albo pomyślą, że jesteś pojebany.
Że czasem chciałbyś odejść z tego miejsca - nie mówię o śmierci, bo chcesz żyć, oboje o tym wiemy.
Chcesz żyć, ale nie chcesz żyć tak jak żyjesz teraz, nie chcesz wegetować, być kolejnym szarym człowiekiem.
Gdy ktoś mówi, że trzeba się cieszyć tym co masz, przyznajesz mu rację, nawet trochę mu zazdrościsz, bo sam tego nie umiesz.
Lubisz noc, światła miasta.
Lubisz mrok, blask monitora.
Ciszę. Święty, kurwa, spokój...
Czekasz każdego dnia na wieczór, żeby wszystko wokół ucichło, wreszcie kurwa cisza.
Jesteś sam przed monitorem/telewizorem. Jest godzina 22:00 wiesz, że musisz wstać o piątej do pracy.
Dołujesz się, nie kładziesz się spać, nie dlatego że Ci się nie chce, ale dlatego, żeby jak najdłużej odwlec kolejny dzień.
Kolejny taki sam pierdolony dzień, stresujesz się codziennie - możesz nawet nie być tego świadom.
Codziennie jesteś zmęczony, nieważne czy śpisz pięć godzin, osiem czy dziesięć.
Zastanawiasz się, gdzie się podział ten facet sprzed 10-15 lat. Jesteś po prostu wypalony z życia.
Jesteś sam, mimo że masz ludzi w koło, mimo że masz kochającą żonę/dziewczynę/dzieci.
Czujesz się zbędny, a zarazem jesteś osobą, która dźwiga ciężary rodziny i im pomaga w miarę możliwości.
Fajnie by było zostawić telefon w domu, wyjść, wsiąść w pociąg i jechać gdzieś na chwilę...chociaż kilka dni wolności...
Jeśli dotarłeś do tego momentu, to znaczy, że mam Twoją uwagę, doczytaj do końca.
Tak wyglądało moje życie Dzidki, od kilku miesięcy chodzę do psychologa i psychiatry, leczenie to w chuj powolny proces, a gadanie z psychologiem jest na luźnej stopie, ale potrafi być niekomfortowe, tabletki pomogły stanąć na nogi.
Diagnoza: ciężka depresja i stany lękowe. Psychiatra zaznaczył, że bez psychologicznej pomocy tabletki Cię magicznie nie zmienią, ale działają, czuję to.
Już nie zwlekam się z łóżka tylko normalnie wstaję, co jest dla mnie w chuj dużym osiągnięciem.
Mam też więcej energii na cały dzień i w chuj mniej stresu/niepokoju wewnętrznego od którego często miałem odruch wymiotny.
Jeżeli czujesz, że utożsamiasz się z powyższym tekstem, zgłoś się do psychiatry, nie musisz mieć skierowania, pogadaj z nim, a dalej już pójdzie.
Nie wydobrzejesz z dnia na dzień, ale musisz walczyć. Gdybym nie był taki uparty to poszedłbym do "psycho" kilka lat temu, zamiast próbować samemu to ogarnąć.
Było coraz gorzej, powoli z roku na rok, ale jednak coraz gorzej.
Zrób to dla siebie, zdrowa psychika to siła do życia.
A teraz, idę po herbatkę i pooglądam jakiś film lub serial.
Pozdrawiam.