Paszport

8
Szlak mnie już brał w autobusie, droga z Katowic do Krakowa elegancko dwie godziny i co prawda coś mnie tak wolało z dołu, że zrzut węgla będzie, ale ignorowałem. Gorzej się zrobiło przy wjeździe do miasta chujów Polski. Wyszystko albo rozkopane, albo zakorkowane, albo ruch wstrzymany bo znowu jakaś trajka potrąciła na przejściu ukraińca, jak tego jelenia w nocy na pustej drudze tirem z bułkami i wedlinami po sześć złotych za sześć plastrów. Gdzieś za tabliczką wjazdu do miasta poczułem zew gówna wiercący moją dwunastnicę. Pocieszając się, że zaraz dolna płyta i wysram się spokojnie za trzy zlote przesiedziałem w korku bite siedemdziesiąt minut. Skurcze były okropne, jak przy porodzie a nawet gorsze bo musiałem wciągać klocunga z powrotem co kilka minut z miną jak Pudzian przy spacerze farmera. Jak korek puścił w końcu, puściły też moje zwieracze, ale tylko na chwilę, mój osrany pajęczy zmysł zadziałał i do wjazdu na dworzec przetrwałem jak Toby Maguire na przodzie tego pociągu. Wstając z miejsca jeszcze tylko dopadł mnie ostatni skurcz gównianego porodu, jakby mi ktoś słupek drogowy wsadził do dupe po same gardło, jak tym nieletnim dziewczynkom w japoniskich kreskówkach. Wybiegam i lecę do najbliższej sralni. Wpadam do niej i zostawiam klozetowej Mieszka z rodu Piastów pierwszego króla Polski, czy władcę. Nie pamiętam, zawsze na historii grałem w spore na komórce. Wpadam do klopa spuszczam spodnie i zrzucam ładuek.
https://pl.wikipedia.org/wiki/Bombardowanie_Drezna

Ulga że weź. Aż dałem sobie odetchnąć mimo odoru jak po kupie mojego ojca. Nie było litości, poszło samo gęste, aż cud że muszli nie potłukło. Nawet w trakcie jakiś debil chciał krzyknąć, że ktoś tu sra, ale opad radioaktywny z mojej dupy zagłuszył go całkowicie. Z ulgą spoglądam na papier i jak mnie nie pierdolnie świadomość braku rolki. Zimny pot, dreszcze, szybki ruch ręka do kieszeni. Chusteczki skończone, bilet, wyrzucony. Schylam się z obsranym tyłkiem spojrzeć, czy może kibel jest pusty to te parę kroków zrobię do ręczników papierowych. No ale niema w życiu łatwo, kolejki jak w biedronce, sąsiednie kabiny też zajęte. Spoglądam więc na swoją prawicę z desperacją, ale myślę sobie "nie kurwa, tą ręka podaje ziemniaki matce po obraniu, nie będę nią dotykał gówna". Patrzę na lewą i wtedy coś uwiera mnie w wewnętrznej kieszeni kurtki. Sięgam. Paszport covidowy. Dałem sobie chuj wie co wstrzyknąć i to dwa razy za ten kawałek papieru. Za ten kawałek obsranego papieru. Ale najwyraźniej było warto, gdyby nie to wyszedłbym tego dnia z kibla z obsraną dupą. Szczepcie się kochani. Warto.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.14502501487732