Jestem z małego miasteczka. Jak byłem nastolatkiem, powiedzmy 17-18, nie pamiętam. Na rynku pojawiło się menele. Śmierdziele w chuj, obsrani, zarzygani, chlali , darli ryja. Część była miejscowych, ci byli bardziej elokwentni, a część przybyła wraz z powstaniem schroniska. Ludzie po czasie mieli ich dosyć, ale policja rozkładała ręce.
Zebraliśmy się w kilkunastu ziomków, i przez jakieś dwa tygodnie robiliśmy naloty na centrum.
Laliśmy ich i gazowalismy. Przekaz mieli jasny, mają zakaz koczowania na rynku. Mogli tylko być gdzieś z tyłu.
Później mieliśmy spokój.