Jakoś ostatnio na tle dywagacji na temat aborcji naszła mnie myśl odnośnie równouprawnienia. Ciało kobiety to jej wybór, w przypadku kiedy decyduje się ona na aborcję, mężczyzna mimo ojcostwa nie ma nic do gadania.
Mając to na uwadze, kiedy to mężczyzna twierdzi, że nie chce mieć dziecka, ale kobieta korzystając z zasady "moje ciało mój wybór" postanowi je urodzić powinna się zrzec praw alimentacyjnych, wkońcu "mój portfel to mój wybór".
Skłoniło mnie to jednak do wyliczynia naszych przywilejów jako mężczyzn:
-wyższy wiek emerytalny
-wyższe limity podnoszenia ciężarów
-obyczajowość polegającą na płaceniu za kobiety, przepuszczaniu je w drzwiach, ustępowania miejsca itd
-drugorzędność w prawach opieki nad dziećmi w orzecznictwie sądowym
-mamy przywilej udostępniania kobietom miejsc na podstawie parytetów nawet w przypadku kiedy nasze predyspozycje zawodowe są wyższe
-brak możliwości "sex workingu" z wyboru i zarabiania świeceniem dupą w internecie
... itd
No ale w przypadku nie zgadzania się z nami przeciew zawsze można zastować koronny argument ... "my to musimy rodzić dzieci", w większości przypadków stosowany przez julki, które o rodzicielstwie jeszcze nawet nie śniły.