Popłynięcie z Dworu Irdorath do Myrtany było najgłupszym wyborem, jakiego dokonałem, od kiedy za czasów bariery powiedziałem Gomezowi, że jarałem z Y'Berionem blanty. Oczywiście popłynąłem tam, bo dalsze moje przygody musiały się dziać na tym słynnym kontynencie. Rzygałem już tą wyspą, tak jak reszta mojej ekipy, więc miałem doscpapiez.avi.
Jednak nie warto było, kurwa. Myrtana ma 9 małych miast, kilka żałośnie małych farm, a tubylcy odznaczają się dziwnie małymi głowami. Nordmar i Varant niewiele lepiej. Jakieś niewyjaśnione wydarzenie znerfiło mnie podczas rejsu i chociaż nie zaczynałem od zera, to i tak byłem jak Najman walczący z pierwszym lepszym amatorem. Znowu byłem gołodupcem, tylko z gównianym łukiem i fajnym tasakiem.
Kolejna mapa i znowu to samo. Popierdalanie od npca do npca, robienie za chłopca na posyłki, partyzanta, szpiega i najemnego zbira. Nosz kurwa, jeszcze szukanie jakichś pucharów, itemów Adanosa i tego zjeba oszusta Xardasa, który oczywiście musiał zamieszkać w wieży wysokiej jak poziom dyskusji na Gothikawce na zupełnym zimowym odludziu. Dlatego po przypłynięciu i zobaczeniu tego burdelu stałem się bardziej opryskliwy i zgorzkniały. Wszyscy nowi znajomi okazali się nudni i opóźnieni w rozwoju, zwłaszcza buntownicy, za którym musiałem "wyzwalać", a raczej eksterminować w pojedynkę całe miasta. Nawet mój styl walki uległ retardyzacji; zamiast stać jak mąż i machać stalą, to nią po prostu wiosłuję jak debil, tak samo robi reszta tej niedorozwiniętej cywilizacji. Dobrze jednak, że Łysy zdecydował, żeby Khorinis było w drugiej części wyspą, bo inaczej musiałoby przylegać do krain niedorobienia i niepełnosprytności.
Właśnie, Khorinis... Co jak najlepszego odbugowałem. Mogłem z ziomkami popłynąć tam z powrotem, gdy tylko zsolowałem smoka ocipieńca. Ale nie, nowych przygód mi się zachciało.
Cały czas wysługiwał się mną ten stary nekrofil, a kiedy na moich oczach zrobił mnie w adanosa i "hehe wessałem całą moc Śniącego, dzieki, sija lejter", miałem takiego mindfaka, że zaniemówiłem, jakby mój aktor dubbingowy odwalił kite.
Również wtedy wpływ tej siwej mendy był na mnie bardzo silny. Już nie byłem jego popychadłem, ale tak mnie zaintrygował, że jeszcze bardziej chciałem popłynąć do Myrtany, by zobaczyć, co on najlepszego odkurwi. No i zobaczyłem, a teraz ile dałbym, by zapomnieć lets pleje te.
Często dopiero po czasie człowiek uzmysławia sobie, co stracił przez dokonanie złego wyboru. Ja mam takie ponure olśnienie od jakiegoś czasu. Gdybym zawrócił do Khorinis, po prostu zostałbym panem tej wyspy razem z Jarkendarem.
Po rozdupceniu Irdorath orkowa armia na wyspie straciła swoje źródło zaopatrzenia, więc jeśli szybko nie zdobyłaby zamku i nie wdarła się do centralnej części Khorinis, to by implodowała.
Mógłbym szybko po powrocie tam pójść i rozwalić ją kilkoma deszczami ognia, jak to zrobiłem w piątym rozdziale z oddziałami oblegającymi paladynów. W ten sposób, po wcześniejszym ukatrupieniu Kruka, smoków i poszukiwaczy, na wyspie nie byłoby żadnego orka ani jaszczuroczłeka. Nowa armia nie pojawiłaby się za prędko, bo przecież Dwór Irdorath miał wtedy populację mniejszą od niedokończonych jaskiń z pierwszej części. Ocaliłbym wyspę przed podbojem, kiedy dla kontynentu było za późno.
Miałem kilkadziesiąt k golda na zbyciu, więc przekupiłbym najemników, którzy spierdoliliby Onara ze stanowiska i tym samym farmy znów byłyby podporządkowane. Hagen odpłynąłby z rycerzami w pizdu, a cała wyspa byłaby moja. Larius nie miałby nic do gadania, poza tym byłem bohaterem. JAM UKATRUPIŁ OŻYWIEŃCA XD Lud mnie uwielbiał, więc na luzie zaakceptowałby mnie na swojego pana. Byłbym nadzieją ludzi, zwłaszcza, że przecież byłem wybrańcem bogów, czy tam innym awatarem. Rdzeń najbliższych zaufanych ludzi też już miałem gotowy.
Diego zająłby się finansami, wiadomo. Miltena mianowałbym na arcymaga wyspy, a debila Pyrokara postawiłbym na miejscu Pedra za bramą, a samego Pedra dałbym jako maga do miasta. Vatrasa namówiłbym na zostanie jednym z moich doradców i żeby od czasu do czasu dalej głosił to samo kazanie. Khorinis bez zapętlonego monologu Vatrasa to nie Khorinis. Gorn zostałby ministrem od nauki siły, tylko musiałbym go trzymać z daleka od kopalń, kto ma wiedzieć ten wie. Lestera wysłałbym do Jarkendaru, żeby tam założył epicką hodowlę bagiennego ziela. Wyciągnąłbym Grimesa z kopalni i mianował ministrem górnictwa. To przecież niespotykanie doświadczony i co ważniejsze entuzjastyczny wobec tego zawodu człowiek. Pod jego skrzydłami nowa kadra kopaczy, już nie więźniów, wydobywałaby rudę jak twój stary harnasie z lodówki w Żabce.
Dogadałbym się z Thorusem i obłożyłbym jego i resztę dawnych skazańców amnestią w zamian za ich kopalnię złota. Ziele Lestera, ruda z Kolonii i złoto z kopalni w Jarkendarze zapewniłyby Khorinis ogromne zyski.
Lee zostałby moim doradcą strategicznym, ale już tak ześwirował, że pewnie rzuciłby się wpław, żeby popłynąć do Vengardu i zabić te shwinyię jedną. Może po prostu zwabiłbym Rhobara, żeby uciekł na wyspę, bo w końcu zaraz jego królestwo i tak by zdechło. Wtedy Lee mógłby wbić fraga, a ja mianowałbym się nowym królem xDD Stonks.
Lares zostałby szefem wywiadu, Jorgen i Jack zajęliby się budową nowej, Khorinijskiej floty razem z Garvellem, a Girion albo odpłynąłby z Hagenem, albo został i założył nowy zakon paladynów z siedzibą w górskiej fortecy w Kolonii.
Wykorzystując dobre relacje z Gregiem, mianowałbym jego i jego załogę korsarzami w mojej służbie. Pierwszy statek spółki Jack-Jorgen-Garvell byłby dla nich. Angar z kolei jako marzący o spokojnym życiu rolnika po prostu poszedłby uprawiać feudalny agraryzm na którąś z farm. Reszta moich kamratów też zajęłaby się czymś pożytecznym.
Widzicie? Cała wyspa pod moimi rządami kwitłaby, wolna od balastu orków, smoków, demonów i xardasów popierdoleńców. Nowe struktury adminstracyjne, rządowe i duchowne utrzymywałyby ten wspaniały stan rzeczy, prowadząc podupadłą wyspę ku nowemu złotemu wiekowi.
Żeby znaleźć rynki zbytu dla złota, ziela i rudy, po prostu dogadałbym się ze wschodnim archipelagiem i wyspami południowymi, może nawet asasynami. Jeśli jednak Xardupa chciałby mnie wziąć za mordę, to już obmyśliłem zajebistą taktykę. Nazwałem ją "ognistym blitzkriegiem" xD
Mając niewielką armię, bo na dużą liczba ludności wyspy by nie pozwalała, moi ciężko opancerzeni wojownicy po spożyciu szybkich śledzi Samuela wjebywali się między wrogie szeregi i rzucali deszcz ognia. I pyk: jeden khorinijski wojak położyłby w sekundę setki wrogich żołdaków. Tanie, proste i spełniające swoją funkcję. Po kilku takich masakrach nekrofil nie nadążałby z łataniem dziur w manpowerze szkieletami, zombie i demonami. Nową flotą desantowałbym się na kontynencie i zajął go moimi ognistymi biegaczami. Wszystkie trzy krainy plus wyspy południowe byłyby częścią nowego imperium. Xardasa zamknąłbym w jego wieży jak księżniczkę i zostawiłbym szkielety gobliny żeby go pilnowały.
Wykorzystując znajomość past o zarabianiu hajsu na kościach, jakie zbiera się z przywołanych szkieletów oraz o rozbiórce wieży Xardasa, stałbym się jeszcze bogatszy. To byłoby coś, do tego większość roboty odwalaliby za mnie inni.
No ale stało się inaczej. Zamiast zrobić sigma male grind set, poszedłem w beta cuck cringe fest i znowu dogadałem się z tym starym, wysuszonym jak mumia nekrosomanem. Teraz, zamiast siedzieć na tronie w pałacu, którego bramy pilnowałby nie kto inny jak Thorus, zapierdalam z tym grzybem do jakichś nieznanych krain. Co tam jest? C*uj wie, brzmi nawet ciekawie, ale wizja bycia w nich z tym oszustem i zgredem wcale mi nie pasuje. Biegnę za nim, atakują nas jacyś asasyni na kiju, deszcz jebie po oczach...
Ehh, mogłem przynajmniej wybrać ścieżkę Innosa albo Beliara, nie byłoby tak źle, ale nie. Musiałem się naczytać na forach, że droga Adanosa jest kanoniczna i trzeba iść z Xardasem, wcześniej wyrzucając do pieca itemy Adanona i Innosa. Jakby kurwa kanon coś w tej podziurawionej jak Brytol nad Sommą serii miał jakiekolwiek znaczenie.
Oczywiście nikt nie zrobi moda, w którym mój z opóźnieniem wymyślony plan stanie się rzeczywistością. Zamiast tego zjeby umiejące w skrypty znowu robią ze mnie gołodupca jak w Złotych Gównach, w których nikt mi nie ufa, no i jeszcze jakiś brat Xardasa, ja pierd*lę, litości. Zamiast pisać gówniane historie do modów, może zajmijcie się tym, co naprawdę potraficie, czyli... no w sumie nie wiem, dajmy na to pobieraniem zasiłku dla niedomagających mentalnie.