Córki nocy, czyli o czarownicach słów kilka cz.2 (na drodze do współczesności)

1
Od początków XVIII wieku, kiedy to rodziły się nowe prądy myślowe takie jak Oświecenie, polowania na czarownice zaczęły zanikać. Wśród osób świeckich pojawiły się nowe trendy o jasnych zabarwieniach antyfeudalnych, antyautorytarnych i również laickich. Sama idea prześladowań czarownic stała się mocno kwestionowana wśród wyższych warstw społecznych. Zaś dodatkowo blade promienie oświecenia nieśmiało i pomału w ciągu najbliższych stu lat przebijały się do społeczności małomiejskiej i wiejskiej. Nowy los oczekiwał na wiedźmy w nadchodzącym XIX wieku. Pojawienie się ruchu sufrażystek, a także nurtu romantyzmu w literaturze pięknej spowodowały, że obraz czarownicy zdobywał coraz więcej sympatii i współczucia. Twórcy tamtego okresu inspirowani starożytną mitologią, legendami arturiańskimi oraz samymi naukami tajemnymi pobudzali wyobraźnie tłumów na nowo formując romantyczne obrazy i idee, które od tego czasu zaczęły towarzyszyć czarownicom.
Fotografia nr 1 (autor: Caroline Tully, tytuł: Wiedźma w swoim domu w Melbourne, Australia, 2005 rok)

Czarownica z Melbourne w Australii wykonuje rytuały w domu po obaleniu ponad 200-letniej ustawy zakazującej stosowania wszelkiego rodzaju czarów, magii, czarowania lub zaklinania.
Córki nocy, czyli o czarownicach słów kilka cz.2 (na drodze do współczesności)
Zmierzając do czasów współczesnych należy wspomnieć lata 60’ i 70’ XX wieku. To właśnie w tym okresie czarownica ostatecznie rozkwitła w postać męczennika dla działaczy feministycznych. Podobnie zresztą jak dla Wiccan i innych grupy neopogańskich pragnących odzyskać boską kobiecość w swej religijności i duchowości. Obecnie w XXI wieku postać czarownicy możemy zaobserwować w wielu wyrazach sztuki, kultury czy mody. Znajdziemy ją podczas różnych protestów, na wiecach, w telewizji i w Internecie. Czarownice w sensie symbolicznym pojawiają się również w wiadomościach za każdym razem, gdy jakiś polityk mówi o „polowaniach na czarownice”. Postać wiedźm tak mocno wrosła w kulturę, że stała się jej nierozłącznym elementem, co doskonale podsumowuje jej dziedzictwo.
Fotografia nr 2 (autor: Terence Spencer, tytuł: Pani Eleanor Bone praktykuje czary, Anglia, 1964 rok)

Elonor Bone to wybitna postać w historii Wiccan. Bone używa rytualnych przedmiotów magicznych stojąc przed obrazem egipskiej bogini Izydy. W XX wieku nastąpił rozkwit neopogaństwa powstawały nowe kultu silnie nawiązujące do kobiecości i mistycyzm z nią związanego.
Córki nocy, czyli o czarownicach słów kilka cz.2 (na drodze do współczesności)
Jednakowo prawie 200 lat po zaprzestaniu prześladowań wiedźm, są na świecie nieliczne miejsce, gdzie praktyki znane nam z książek, filmów, czy gier wideo dalej są kontynuowane. Jest dziś niewiele krajów, w których kobiety są w pewien sposób traktowane jako kozioł ofiarny dla społeczeństwa. Mimo, że polowania na czarownice prawdopodobnie nigdy się nie zakończą, to też sama czarownica nie odejdzie w niebyt. Echo tej postaci już chyba na zawsze przypominać nam będzie o naszych najgłębszych, najbardziej skrytych w podświadomości pragnieniach i lękach.
Fotografia nr 3 (autor: Fay Avnisan Nowitz, pseud. Nyxturna, tytuł: Rytuał, Stany Zjednoczone, 2018 rok )

Seria zdjęć Nowitz reinterpretuje takie zagadnienia jak magia czy seksualność w kontekście filmów, czasopism, literatury okultystycznej i samej pop-kultury. Rekwizyty ręcznie wykonywane i malowane przez artystkę mają dopełniać postać modelki Carol Naisangi pozującej do zdjęć. Na zdjęciach tej serii można wyczuć współczesny trend querrowy.
Córki nocy, czyli o czarownicach słów kilka cz.2 (na drodze do współczesności)
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Amerykańska Car Bomba

105
Z pewnością  znaczna większość osób choć trochę zainteresowanych bronią nuklearną słyszała o Car Bombie. Bomba o sile ponad 50 megaton, której legenda nadal przemawia do wyobraźni mnóstwa ludzi. Co jednak, gdybym powiedział wam, że Car Bomba byłą dziecinną igraszką wobec kilku konceptów, rozwijanych po drugiej stronie żelaznej kurtyny?
Amerykańska Car Bomba
WSTĘP

W dużym skrócie, broń termonuklearna (nazywana również fuzyjną i wodorową) opiera się na rozpoczęciu fuzji jądrowej poprzez odpowiednio ukierunkowaną eksplozję klasycznego ładunku nuklearnego. Tak zaprojektowany ładunek składa się z dwóch stopni, gdzie temperatura i promieniowanie powstałe w wyniku rozszczepienia jąder atomowych, inicjuje gwałtowną, niekontrolowaną fuzję. Proces ten jest znacznie efektywniejszy od czystego rozszczepienia i pozwala na osiągnięcie mocy wielu megaton, co dla klasycznych ładunków jądrowych jest nieosiągalne. 

Car Bomba, podobnie jak inne ładunki termonuklearne również była wielostopniowa - jednak wyjątkiem w jej konstrukcji było to, że zamiast klasycznego, dwustopniowego układu użyto trzech stopni, choć ostatecznie zdecydowano się na celowe jej osłabienie, obawiając się zbyt silnego opadu radioaktywnego. Tak osłabiona bomba miała moc około 50 megaton, a wykorzystana w pełni mogła eksplodować z dwukrotnie większą siłą. Niezwykły jest przy tym fakt, że udało się umieścić tak potężny ładunek w bombie lotniczej. Dla porównania, pierwszy ładunek termojądrowy, Ivy Mike był bardziej instalacją niż bronią. Składał się z ładunku jądrowego oraz masywnej aparatury zawierającej paliwo niezbędne do rozpoczęcia fuzji - ciekły deuter schłodzony do temperatury bliskiej zeru absolutnemu. Ivy Mike przypominał budynek przemysłowy, zasilany agregatem o mocy 3000kW i w całości ważył blisko 75 ton. 

Pokazuje to potencjał w ewentualnej miniaturyzacji i poprawie efektywności tak potężnych ładunków, z czego naukowcy doskonale zdawali sobie sprawę. W ciągu niespełna dekady udało się przejść z niepraktycznej instalacji na ciekłe paliwo, do dwudziesto-siedmio tonowej bomby o kilkukrotnie większej sile, która mogła zostać zrzucona z pokładu samolotu.
Amerykańska Car Bomba
SUPER BOMBA

Największe wyzwanie w wyszukiwaniu informacji na temat broni jądrowej leży w tym, że nawet najstarsze i najbardziej podstawowe detale na jej temat są wciąż ściśle strzeżone. Mimo to, w oparciu o prawa fizyki i pewne naukowe domysły wraz z  poszlakami z odtajnionych dokumentów, można dotrzeć do wielu ciekawych wniosków. Jednym z takich wniosków jest to, że broń termojądrowa wcale nie musi kończyć się na trzech stopniach i wiedziano to od samego początku jej rozwoju. W teorii takich stopni można dodać nieskończenie wiele, choć z każdym kolejnym staje się to coraz trudniejsze i mniej praktyczne.

Edward Teller, który wraz ze Stanisławem Ulamem był głównym pomysłodawcą wielostopniowej broni termonuklearnej, "cierpiał" na szczególną obsesję na punkcie jak najpotężniejszych ładunków oraz silnego programu nuklearnego. Z jednej strony budowę zaawansowanej broni jądrowej uważał za fascynujące teoretyczne wyzwanie, z drugiej uznawał jej powstanie i użycie za niezbędny element w zachowaniu globalnego pokoju. Od samego początku Projektu Manhattan, prawdziwa super bomba na kształt Car Bomby była jego celem. Jak napisał w jednym z listów:

"Uważam, że nie ma możliwości rzeczywistego zdelegalizowania jakiejkolwiek broni. Jeśli mamy szansę przetrwać, to leży ona w pozbyciu się wojen. Im bardziej rozstrzygająca jest broń, tym pewniej użyta będzie w konflikcie i żadne umowy tego nie powstrzymają. Jedyną dla nas szansą jest zaprezentowanie ludzkości naszych wyników. Takie działanie może pomóc przekonać każdego, że następna wojna byłaby zgubna. Użycie tej broni w walce mogłoby być nawet najlepszą formą takiej prezentacji."

Jego wypowiedź tyczyła się pierwszych bomb, które wkrótce miały zostać zrzucone na Hiroshimę i Nagasaki. Ten tok myślenia pozostał u niego jednak do końca życia, wciąż poszukując super bomby.
Amerykańska Car Bomba
ZEGAR SŁONECZNY


Gdy w roku 1952 Teller nie został wybrany na głównego szefa projektu Ivy, przy którego powstaniu był jedną z czołowych postaci, postanowił opuścić laboratorium w Los Alamos i dołączyć do Lawrence Livermore National Laboratory. Decyzja o nie przyznaniu mu szefostwa w kierowaniu projektem miała z pewnością związek z jego nieprzyjemnym charakterem i powszechnym samouwielbieniem. W Livermore Teller ponownie skupił się na rozwoju najpotężniejszych ładunków, eksplorując różne egzotyczne koncepcje. To właśnie tu rozpoczął dwa niezwykle ciekawe projekty, o których poinformował swoich kolegów w 1954 roku, na zebraniu Generalnego Komitetu Doradczego Amerykańskiej Komisji do spraw Energii Atomowej. Poniżej fragment odtajnionego i zredagowanego raportu z tego właśnie zebrania:
Amerykańska Car Bomba
Tak, Teller zaproponował budowę broni o mocy 10000 megaton - dziesięciu gigaton - i aktywnie rozwijał ten koncept. Ta idea zszokowała wielu obecnych na zebraniu naukowców. Część uważała ją za ruch PR-owy, mający wypromować Livermore, część nie mogła pojąć, że ktoś mógł rzeczywiście rozwijać tak skrajny projekt.

Wymazane miejsca zawierały nazwy dwóch programów. Według Chucka Hansena, człowieka, który przez okres 30 lat zebrał największą na świecie kolekcję dokumentów na temat broni nuklearnej USA, projekty te nazywały się Gnomon i Sundial, o mocy kolejno 1000 i 10000 megaton. Jego wersję potwierdza odpowiedź na złożony w 2012 r. wniosek z prośbą o udostępnienie dokumentów dotyczących programów o takiej nazwie, prowadzonych w Los Alamos i Livermore w latach 50-tych. Został on złożony przez Alexa Wellersteina, autora serwisu nuclearsecrecy.com. Ze względu na amerykańskie Freedom of Information Act, w odpowiedzi otrzymał potwierdzenie, że Livermore rzeczywiście posiada 6 dokumentów dotyczących projektów Gnomon i Sundial, które po głębokim zredagowaniu zostały mu udostępnione. Prośba o dostęp do niezredagowanych dokumentów została odrzucona - zawarte tam informacje były zbyt poufne. Mimo to, otrzymaliśmy dowód istnienia rzeczywistych projektów super bomby Tellera, które były przez Komisję ds. Energii Atomowej badane. Livermore najpewniej rozważało nawet test mocno osłabionej wersji Gnomona ( o mocy około 50-100 megaton), by sprawdzić samą koncepcję
Amerykańska Car Bomba
Amerykańska Car Bomba
Ostatecznie całość nie wyszła poza szacunki teoretyczne. Sundial, o mocy 10 gigaton byłby niemożliwy do przetestowania - ryzyko skażenia obszaru o rozmiarach kontynentu, lub nawet całego globu poprzez dryf pyłów w wysokich warstwach atmosfery było zbyt wysokie. Koszt i masa jednej nawet bomby byłaby niezwykle problematyczna. Ze względu na naturę broni wielostopniowej, ilość paliwa niezbędnego do jej budowy mierzono w ponad tysiącu ton. Sposoby dostarczenia takiego ładunku do celu byłyby bardzo ograniczone, wręcz niemożliwe. Jego użytecznosć  ograniczałaby się do propagandy - chyba, że ktoś miał w planach koniec cywilizacji.

Eksplozja takiej bomby byłaby druzgocąca dla dowolnego kraju świata, choć dokładne efekty są trudne do oszacowania bez żadnych testów. Tak ogromne eksplozje nie zachowują się tak samo jak mniejsze, a ich efekty ciężko przeskalować. Przy eksplozji atmosferycznej kula ognia miałaby średnicę prawie 40 kilometrów, przez co górna jej część znajdowałaby się już wysoko w atmosferze. Z kolei dolna część kuli ognia uderzając bezpośrednio w grunt wzniosłaby w powietrze ogromne ilości pyłu, przekładając się na gigantyczne skażenie radioizotopami. Przez rozmiar kuli ognia duża ilość energii uciekłaby po prostu w kosmos, nie dokładając się istotnie do fali uderzeniowej. Niższe eksplozje maksymalizowałyby opad radioaktywny, wyższe skupiałyby się bardziej na efektach fali uderzeniowej, aż do pewnej wysokości, gdzie to promieniowanie cieplne i EMP miałoby największy efekt. W przypadku Sundial istotne jest to, że pełne wykorzystanie fali uderzeniowej jest problematyczne ze względu na to jak rozrzedzona jest atmosfera na optymalnej dla eksplozji wysokości. Istnieją z pewnością dokładne szacunki i przewidywania dotyczące fali uderzeniowej dla tak potężnej eksplozji, są one jednak niedostępne publicznie. Być może efekty objęłyby nawet orbitę Ziemii, tworząc sztuczny pas radiacyjny, przerywając komunikację radiową na kilka godzin i uszkadzając satelity. Mimo wszystko, można oczekiwać, że większość struktur w promieniu 150-200 kilometrów zostanie doszczętnie zniszczona, z efektami fali uderzeniowej rozchodzącymi się nawet trzykrotnie dalej. W zależności od wysokości eksplozji odsłonięta skóra doznawałaby oparzeń trzeciego stopnia nawet w promieniu 500 kilometrów (czynnikiem hamującym promieniowanie cieplne jest tu sama krzywizna Ziemi).
Amerykańska Car Bomba
Eksplozja Sundial wysoko w atmosferze (około 60-70 kilometrów nad powierzchnią) znacznie zmniejszyłaby opad radioaktywny, jednocześnie rozprowadzając ciepło na dużo większym obszarze. Dokonany w 1958 test HARDTACK-Teak pokazał potencjał promieniowania cieplnego przy eksplozjach na dużej wysokości - fala gorąca prawie cztero-megatonowej eksplozji na wysokości 76 kilometrów była odczuwalna przez zespół obserwacyjny do tego stopnia, że zmusiła ich do wejścia w "cień" bunkru. W przypadku 10000 megaton, wszystkie palne materiały natychmiast zajęłyby się ogniem w promieniu setek kilometrów i wywołały gigantyczną falę pożarów, obejmującą cały kraj wielkości Francji. Efekty EMP eksplozji Sundial objęłyby jeszcze większy obszar niż promieniowanie cieplne, niszcząc urządzenia elektryczne oddalone o ponad 1000 kilometrów. W podobnym obszarze każdy, kto spojrzałby nieosłoniętym okiem na eksplozję straciłby bezpowrotnie wzrok. Pas radiacyjny stworzony w takiej konfiguracji byłby niezwykle niebezpieczny dla sprzętu i ludzi na orbicie i utrzymałby się tam latami. Teller uważał, że posiadanie tak potężnych ładunków zagwarantuje, że broń nuklearna nigdy nie zostanie użyta - ze strachu przed odpowiedzią.

O ile Sundial umarł w przeciągu roku - dwóch, tak Gnomon był kontynuowany nieco dłużej, najpewniej do początku lat 60-tych. Gnomon był w gruncie rzeczy jednym z głównych stopni, mających zainicjować eksplozję Sundial. W odtajnionym dokumencie dotyczącym analizy strategicznego odstraszania Sił Powietrznych USA z lat 1951-1960 pada stwierdzenie, że w marcu 1958 Siły Powietrzne zleciły badanie sensowności budowy broni o mocy 100-1000 megaton, jako części arsenału odstraszającego. Był to okres, w którym ta część armii USA chciała dołączyć do rozwoju broni nuklearnej i odpowiadać za fragment arsenału. Zajmujący się tymi badaniami naukowcy stwierdzili, że budowa tej broni i jej realne użycie jest możliwe, jednak niezbyt pożądane, ze względu na ogromny opad radioaktywny ( podobnie jak w przypadku Sundial - wielostopniowe bomby muszą być stosunkowo "brudne").
Amerykańska Car Bomba
Amerykańska Car Bomba
Nie oznacza to jednak, że nie uporanoby się w końcu z wszystkimi problemami tego typu broni, w tym masą, nadmiernym skażeniem i kosztem. Przy odpowiednim ulokowaniu środków, Sundial i Gnomon mogłyby prawdopodobnie powstać w ciągu dekady. Tym co zabiło super bomby było co innego - w okresie ich rozwoju zaczęła się coraz lepiej kształtować przyszła koncepcja amerykańskiej strategii nuklearnej, skupiona na połączeniu niewielkiej, taktycznej broni ( z której ostatecznie zrezygnowano), z ładunkami o sile nieprzekraczającej kilkuset kiloton. Rozpoczęła się budowa nuklearnej triady, gwarantującej postawienie świata w szachu. Testy nuklearne pokazywały słuszność idei opierającej się o overkill - bomba o sile 1 megatony jest wystarczająca do zniszczenia praktycznie dowolnego celu i struktury, poza specjalnie przystosowanymi, najgłębiej ulokowanymi schronami. Stosowanie broni o mocy dziesiątek megaton jest nie tylko kosztowne i niepraktyczne, ale też po prostu niepotrzebne. Technologia będąca w stanie wytworzyć nawet gigatonowe eksplozje jest w stanie symultanicznie  znacząco zwiększyć siłę mniejszych ładunków. W ciągu kilku lat udało się zmniejszyć wagę głowic prawie 30-krotnie, przez co stosowanie wielomegatonowych, dużo cięższych (ze względu na naturę broni wielostopniowej) głowic przestało mieć sens. Mniejsze ładunki są o wiele bardziej elastyczne, szczególnie w połączeniu z technologią variable-yield, wciąż oferując dużą siłę rażenia. Ewentualne pieniądze przeznaczone na rozwój programów Gnomon i Sundial zostałyby wydane najprawdopodobniej na marne.
BIG TEST VEHICLE I FLASHBACK CZYLI AMERYKAŃSKA CAR BOMBA


Rok 1954 był dla PR-u amerykańskiej broni nuklearnej szczególnie fatalny. To właśnie wtedy doszło do Pacyficznego testu Castle Bravo, gdzie w wyniku błędu w obliczeniach zakładana moc 6 megaton, okazała się być eksplozją o sile 15, stając się najpotężniejszą bronią jaką kiedykolwiek zdetonowało USA. Tak duża siła eksplozji w połączeniu z szybko zmieniającym się wiatrem wystawiła dużo większy, zaludniony obszar na działanie opadu radioaktywnego. Gdy niemożliwe stało się dalsze tuszowanie sprawy, USA musiało przyznać się do błędu i wypłacić odszkodowania, godząc się na nieuchronne nadejście fatalnej reputacji. Jakiś czas później w głowach ludzi na najwyższych szczeblach zaczął rodzić się pomysł zaproponowania układu o ograniczeniu testów nuklearnych, celując w zakaz testów w atmosferze, przestrzeni kosmicznej i pod wodą. Miała być to forma wybielenia się i pokazania Stanów jako kraju dążącego do pokoju, szczególnie jeśli ZSRR na ten układ by nie przystało. Ponadto Amerykanie przeprowadzili już każdy z tych testów i zebrali swoje dane. Ogólnoświatowy ban utrzymałby ich w pozycji lidera w szerokim rozwoju broni nuklearnej. Rządzący ówcześnie Eisenhower był szczególnym zwolennikiem tej idei. Tak więc począwszy od 1958 roku światowe mocarstwa rozpoczęły negocjacje dotyczące ograniczenia testów, na który ostatecznie ZSRR i USA przystało, a układ miał wejść w życie w roku 1961.

Ograniczenie testów nuklearnych do podziemnych eksplozji niosło za sobą znaczne konsekwencje. Podziemny test wielomegatonowego ładunku jest niezwykle kosztowny i niepraktyczny, przez wymaganą głębokość na jakiej taki ładunek musiałby się znaleźć, by test ograniczył się do części podziemnej. Z jednej strony, idea ograniczenia testów do mniejszych ładunków współgrała z kształtującą się strategią rozwoju broni nuklearnej, z drugiej jednak stwarzała niebezpieczny precedens, w którym jedna ze stron mogłoby wciąż (potajemnie lub nie) prowadzić testy najsilniejszych typów głowic i wyjść w tej kwestii na prowadzenie. Zaledwie 9 miesięcy po wejściu w życie układu o ograniczeniu testów, ZSRR go złamało, dokonując ich kilkudziesięciu w okresie dwóch miesięcy, zwieńczonych eksplozją Car Bomby. Radzieccy decydenci nie mogli tak po prostu odłożyć w kąt gotowych testów wielostopniowych broni, nad którymi pracowano od lat. Rządzący wówczas ZSRR Chruszczow był zwolennikiem zmniejszania wydatków na wojsko, potrzebował jednak czegoś, co pokaże potęgę i siłę socjalizmu by to zamaskować. Car Bomba nadawała się do tego perfekcyjnie. Dla Stanów Zjednoczonych jej eksplozja była niemałym szokiem, szukano więc jak najszybszej odpowiedzi. Istniejące programy nie mogły jednak dostarczyć odpowiednich ładunków i planów na czas. Car Bomba dała jednak ponownie wiatr w żagle koncepcji amerykańskiej bomby o mocy ponad 100 megaton.
Amerykańska Car Bomba
Mimo wznowienia układu w roku 1963, USA postanowiło rozpocząć Test Readiness Program, który miał zbudować i utrzymać infrastrukturę do testów, na wypadek kolejnego złamania lub anulowania układu. Program zakładał przygotowanie ładunków, zapalników, skorup bomb i głowic oraz całej infrastruktury i planów jej montażu, tak by w ciągu 2-3 miesięcy móc być gotowym do wykonania kilkudziesięciu testów w krótkim czasie. W ramach tego projektu, stworzono dwie szczególnie interesujące skorupy bomb - Big Test Vehicle i Flashback Test Vehicle. BTV było zaprojektowane z myślą o zrzucie z bombowca B-52 - była to największa możliwa bomba, jaką fizycznie pomieści ładownia tego samolotu. Projekt ten rozwijało Sandia National Laboratories. Poniżej zdjęcie Big Test Vehicle:
Amerykańska Car Bomba
W jego wnętrzu planowano najprawdopodobniej umieścić ładunek o mocy 50-100 megaton, bardzo podobny do Car Bomby. Ładunek ten najpewniej rzeczywiście powstał, czekając na "swój moment" w ramach Readiness. Stworzenie tak silnej bomby nie powinno być dla USA już w tamtym momencie żadnym wyzwaniem, szczególnie po doświadczeniach zdobytych podczas testu Castle Bravo. Mimo wszystko, Amerykanie mierzyli wyżej, bo Flashback Test Vehicle było jeszcze większą bombą - tak dużą, że nie była w stanie zmieścić się do ładowni żadnego dostępnego samolotu. Planowano więc zrzucenie jej w "podwieszonej" konfiguracji, usuwając część zbiorników paliwa i dołu kadłuba bombowca B-52.
Amerykańska Car Bomba
Co ciekawe, po latach okazało się, że dokładnie to samo zrobili Radzieccy inżynierowie, próbując zmieścić Car Bombę do Tu-95. Obie strony wykorzystały nieświadomie to samo rozwiązanie, choć w gruncie rzeczy było to po prostu najbardziej logiczne podejście. FTV miał docelowo zawierać ładunek o mocy ponad 100 megaton i w razie złamania układu to właśnie ta bomba byłaby najpewniej przetestowana w ramach propagandy.
Amerykańska Car Bomba
W połowie lat 60-tych, w Kirtland Air Force Base w Nowym Meksyku dokonano pierwszych zrzutów bomby FTV wypełnionej symulatorem masy, sprawdzając własności aerodynamiczne oraz telemetrię. Bomba była ogromna, jeszcze większa od Car Bomby. Pod koniec lat 60-tych była już gotowa do testu w pełnej skali, ostatecznie nigdy jednak do niego nie doszło. Projekty ogromnych, wielostopniowych głowic zaczęły zupełnie odchodzić do lamusa. Samo paliwo niezbędne do rozpoczęcia fuzji byłoby w stanie zainicjować kilkadziesiąt reakcji o mocy 200-300 kiloton. Pomijając nawet ten aspekt, tak duża bomba była logistycznym wyzwaniem i łatwym celem dla przeciwnika. Jako broń, podobnie jak Car Bomba była ślepą uliczką. W konstrukcji FTV interesujący jest fakt, że przód bomby, jej owiewka aerodynamiczna jest bardzo podobna kształtem i wymiarami do Reentry Vehicle ( cześci przenoszącej głowicę) pocisków rodziny Titan, sugerując możliwe plany umieszczenia tak potężnego ładunku na szczycie pocisku balistycznego. Być może planowany test miałby odbyć się właśnie przy pomocy zmodyfikowanego nośnika Titan II lub III, będąc jeszcze większym pokazem przewagi technologicznej i siły.
Amerykańska Car Bomba
Niestety, informacji dostępnych na temat obu tych projektów jest niezwykle mało i w wielu kwestiach pozostają jedynie spekulacje. Tak czy siak, Car Bomba nie była najpotężniejszą bronią, jaką kiedykolwiek rozważano. Być może ZSRR  również miało plany gigatonowych głowic, ale szybko doszło do tych samych wniosków co Amerykanie - rozwój broni o tej sile ma zbyt wiele wad w stosunku do zalet.
 
Dość powszechne jest rozumowanie, że skoro rozwój broni nuklearnej pozwolił na Car Bombę już w latach 60-tych, to obecnie z pewnością dysponujemy o wiele silniejszymi ładunkami. Błąd tego toku myślenia polega na tym, że zwiększanie siły broni nuklearnej nie jest jedynym celem jej rozwoju i ma sens tylko do pewnego momentu. Istnieje cała masa aspektów, których pominięcie sprawi, że nawet najsilniejsza głowica będzie bezużyteczna. Miniaturyzacja i zmniejszanie kosztów utrzymania oraz budowy broni nuklearnej jest równie ważne co jej siła. Zdecydowanie najważniejszą jednak rzeczą, a przy tym zupełnie pomijaną, jest logistyka i samo koncepcyjne podejście do użycia tego rodzaju broni. Metody przechowywania i sprawnego dostarczania głowicy do celu są niezwykle ważne. Metody te w przypadku wielomegatonowych głowic stają się wielokrotnie trudniejsze, nie oferując w zamian istotnych korzyści. Realistycznie, rozwój ofensywny broni jądrowej, w szczególności jej nośników, tak bardzo prześcignął już metody obrony, że jedynym sensownym wyjściem jest doktryna MAD - strategia wzajemnego zniszczenia. Ale to temat na inną dzidkę.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.12279295921326