Moja historia #2

14
Ze strachu zacząłem się regularnie badać, dosłownie na wszystko, bo bałem się nagłej śmierci. Badania krwi regularnie co 2-3 miesiące, markery rakowe, usg, ekg i wiele innych. Pamiętam jeszcze słowa mamy, „musisz się mniej denerwować, bo dostaniesz zawału szybciej niż ojciec i twój dziadek (tak jestem w grupie ryzyka wystąpienia zawału, ojciec i dziadek przeżyli zawały). Zacząłem się tym strasznie schizować, przez co stałem się hipochondrykiem. Moje myśli się tylko nasilały, ataki paniki powtarzały się średnio co 3-4 miesiące. Pojawił się lekki ból w klatce od razu na badania. Stres, lęk i nerwy spowodowały problemy z erekcja, przedwczesny wytrysk podczas stosunku co tylko przybijało gwóźdź do trumny, bałem się, że żona mnie zostawi odejdzie do innego, pojawiały się myśli obsesyjno-kompulsywne typu, może mi nie staję bo jestem gejem? Może zaczynają mi się podobać mężczyźni? Im bardziej chciałem przestać o tym myśleć tym bardziej to do mnie wracało. Koło się nakręcało, masturbacja poźniej smutek, w weekendy alkohol, chwilowa poprawa nastroju i od Poniedziałku znowu upadek i tak w koło. W następnej kolejności pojawił się stan derealizacji ( stan poczucia w którym nie wiadomo czy jest się na jawie czy w śnie), wtedy przyszła myśl „odjebało mi, mam schizofrenie”, popadłem w depresję ( może bardziej chandrę), przed żona i znajomymi udawałem, że jest wszystko ok, przychodził wieczór żona i dzieci szły spać, a ja siadałem w salonie i płakałem. Rano kiedy wstałem było dosłownie dobrze przez 5 sekund, potem znowu smutek, niechęć do życia itd. Postanowiłem w końcu wygadać się kumplowi, poradził mi iść do psychologa-terapeuty do którego sam chodził gdyż miał w dzieciństwie do czynienia z ojcem alkoholikiem. Umówiłem się w końcu na wizytę, i przy pierwszym spotkaniu powiedziałem jej, że mi odjebało i mam pewnie schizofrenie, na co ona z lekkim uśmiechem i stoickim spokojem odpowiedziała, że wtedy pewnie bym do niej nie przyszedł. Powiedziała na początku, że ją jako lekarza obowiązuje całkowita anonimowość i mogę powiedzieć jej wszystko co mi leży na duchu, byłem na granicy nie miałem już nic do stracenia, zacząłem wszystko opowiadać płacząc przy tym jak dziecko. Pierwsza wizyta trwała 2,5 h a policzyła mi i tak tylko za jedną. Poszedłem drugi, trzeci i czwarty raz, średnio dwa razy w tygodniu, pierwsze czego się nauczyłem to przełamać się i pokazywać emocje przy żonie i bliskich, jeżeli masz ochotę płakać to płacz i jeśli ktoś tego nie rozumie to z nim jest cos nie tak nie z tobą. Zacząłem dużo rozmawiać z żona , rodzicami i moim bliskim przyjacielem, zacząłem się na nowo otwierać przed innymi, zrzucałem z siebie ten ciężar. Najlepsze co mi pomogło przezwyciężyć wiele rzeczy, to po prostu akceptacja tego co się ze mną dzieje. Wstawałem rano i czułem się jak ostatnia pizda? Stawałem przed lustrem i mówiłem sobie „ dzisiaj jesteś pizdą i masz do tego pełne prawo, nikt nie jest niezniszczalny i jeżeli potrzebujesz dzisiaj sobie popłakać czy pobyć samemu, po prostu to zrób, a jutro czy po jutrze będzie lepiej. Zmieniłem miejsce pracy (dalej robię w bhp tylko na innym projekcie), pracuje mniej godzin przez co mam też trochę mniej kasy, ale zacząłem znowu uprawiać sport, spędzam więcej czasu z dziećmi, przełamałem się i zacząłem robić treningi oddechowe co przydaję się w stresowych sytuacjach. I najważniejsze odciąłem się od pseudo kolegów, przestałem tracić czas na kłotnie z toksycznymi ludźmi, jak ktoś mnie wkurwia to po prostu wychodzę, oodycham, wracam staram się podjąć rozmowie na spokojnie i jeżeli ktoś dalej mnie wkurwia to po prostu przestaje z nim rozmawiać. W sumie do terapeuty chodzę już w sumie ponad rok i widzę sporę postępy, cały czas uczę się czegoś nowego, jako następny plan chce zerwać z nałogiem masturbacji, co prawda ją ograniczyłem ale dalej się pojawia średnio 4-5 razy w tygodniu.
0.048264980316162