Tinder cz.21

24
Dobra, żyję i wróciłem :) Miałem chwilowo gorszy okres, zarówno jeśli chodzi o zdrowię (raczej fizyczne niżeli psychiczne), jak i moją pracę pierdoloną, ciężko mi się było skupić na tyle by sklecić kilka zdań, które brzmiały by sensownie. No ale wracam, postaram się wrócić do niegdysiejszej regularności (tj jedna wrzuta na 2-3 dni), ale nic nie obiecuję, nie chcę was zawieść, chociaż to mogę dla was zrobić. Ale chuj z tym, kontynuujmy.
Przygoda z Asią zakończona, tak. Pseudo-związek z nią wiele mnie nauczył, i myślę że mocno mnie zmienił, niewątpliwe byłem bardziej odważny, i mniej "napalony" że tak to ujmę. Co mam przez to na myśli? Przez moje rozczarowanie tym czym seks jest, przestałem patrzeć w aż tak "erotyczny" sposób na każdą laskę jaką spotykałem. Po pewnym czasie doszedłem do wniosku że to najlepsze co Asia mogła mi dać. Skończyłem z nocnymi załamkami że "jakieś chujowy z pierdolonych liceów czy gimnazjów ruchają, a ja koleś 20+ nie mogę zaruchać, co ze mną nie tak?".
Zainstalowałem na powrót tindera i postawiłem przed tą aplikacją dwa zasadnicze cele: Po pierwsze, cel terapeutyczny. Nadal byłem nieco nieśmiały, a pewne "konieczności społeczne" że to tak ujmę (mam tu na myśli rozmowę z lekarzem, rozmowę z instruktorem na prawie jazdy i tego typu rzeczy, wtedy zacząłem robić prawko) nadal wywoływały u mnie paniczny strach. Punkt drugi zaś to rozwinięcie moich założeń sprzed czasów jak poznałem Asię, mianowicie znalezienie kogoś do chodzenia do miejsc gdzie głupio pójść samemu, albo po prostu fajniej pójść z kimś. Kwestie erotyczno-romantyczne odeszły na dalszy plan.
Możecie tego nie zrozumieć, także trochę to wyjaśnię, "jak chce gdzieś pójść to niech weźmie kolegę, po chuj mu do tego laska z tindera?". Mimo że od urodzenia mieszkałem w tym mieście i w tym samym bloku co w czasach jak używałem tindera, to ciągle czulem się jakbym kurwa przyjechał z jakieś wiochy spod lublina, kompletnie wyobcowany. Mimo że uwielbiam moje miasto i nigdy nie mam zamiaru wyprowadzać się z niego, to jednak nie czułem się w nim jak "w domu". Miałem kilku kolegów ale to wszystkie moje znajomości. I mam też pracę, w której spędzam 6 dni w tygodniu, a że wtedy z kasą nie miałem co robić to chciałem zaznać trochę przyjemności, chodząc do miejsc do których nigdy nie chodziłem. I jakoś tak się składa że gdy człowiek nie czuje się gdzieś jak w domu to woli iść z drugą osobą, najlepiej też taką co to przyjechała z daleka. A umówmy się, w mojej okolicy 95% lasek przyjechało z daleka, wiadomo, wielkie miasto, studia, te tematy.
Tym razem w zamian za kino pojawiły się stand'upy, które swego czasu namiętnie oglądałem. I nie chodzi mi tutaj o jakieś "elity" tej branży, jak lotek czy inny pacześ pierdolony, którzy, moim zdaniem, więcej wspólnego mają z aktorstwem i show niż ze stand'upem sensu stricte. Ja byłem fanem skromnych, mało znanych stand'uperów, co wcale nie oznacza że początkujących. W centrum mojego miasta była (a pewnie i wciąż jest) taka knajpa mała, a w jej piwnicach (oho) raz w tygodniu odbywały się takie stand'upy, kosztowało to wtedy jakieś śmieszne pieniądze, koło 20 złotych, a zapraszani było zarówno ci początkujący, jak i ci z dużym doświadczeniem którzy jednak jakoś nie zdołali się wybić, ogólnie było fajnie. I właśnie tam postanowiłem chodzić z laskami z tindera. Stand'up brzmi bardziej intrygująco niż jakieś tam kino, a do tego, jeśli nie trafisz rzecz jasna na sztywną cnotkę, to może być nawet śmiesznie. Metoda okazała się być skuteczna, i prawie co tydzień udawało mi się zaprosić jakąś laskę na stand'up do piwnicy. Opiszę wam trzy takie "randki", bowiem właśnie trzy uznałem za ciekawe, a jedna z lasek "stand'upowych" nie skończy się na jednej opowieści. To tyle tytułem zapowiedzi, trzymajcie się i, miejmy nadzieję, niedługo znów coś przeczytacie. Z fartem.
0.047718048095703