syf

100
Siema dzidki, wrzuciłem wczoraj dzidkę na temat mojej obecnej sytuacji małżeńskiej. Odsyłam, jeżeli ktoś ciekawy. Chodziło w skrócie o to, że po latach zjawiła się koleżanka mojej żony i zaczęły się problemy. Szczerze mówiąc po cichu liczyłem na wpisy typu "odpierdala ci", "jesteś przewrażliwiony" i takie tam. Jednak nie. Dostałem wiele historii na priv, że ktoś był w podobnej sytuacji i nie skończyło się najlepiej. Trochę sprawę przemyślałem, postanowiłem porozmawiać z żoną na poważnie. Dzieci dałem do teściowej, zabrałem żonę na obiad do restauracji i zaczynam delikatnie pytać, badać grunt. Na początku były żarty, jakieś odpowiedzi typu "co ci odwaliło", by po chwili nastąpił wybuch płaczu i stwierdzenie, że ona musi wszystko przemyśleć, że już ma dość, że się dusi w związku. Zatkało mnie. Stwierdziła, że powinienem na jakiś czas wynieść się do moich rodziców (mieszkają niedaleko i mają duży dom), a ona w tym czasie pomyśli. Nic nie powiedziałem. Od 4 godzin słowa do niej nie powiedziała. Zabrała dzieci na lody, ja siedzę w mieszkaniu i się zastanawiam co zrobić. Mieszkanie jest wspólne. Jak się wyprowadzę, to chyba nie mam po co wracać... Ja pierdole.
0.040553092956543