Lot 5
Kolizja nastąpiła w momencie, w którym samotol dotknął kołami powierzchni pasa startowego. Świst powietrza przez dziurę w kadłubie był ogłuszający. Pędzili teraz na wprost wieży kontroli lotów. Słychać było tylko krzyki i odgłos piszczenia gumy jak w ciężarówce. Nie zdążyli wyhamować przed budynkiem. Nagłe zatrzmanie się spowodowało utratę równowagi stojących pasażerów. Zapanował haos i panika, wszyscy rzucili się w kierunku drzwi.
- Tato, wszystko w porządku? - zapytała go kiedy wydostali się na pas startowy. Faktycznie, nadal kręciło mu się w głowie.
- Musiałeś uderzyć w coś głową w trakcie lądowania. Przynajmniej przeżyliśmy. Rozciąłeś sobie głowę.
Pasażerowie próbowali pomóc poszkodowanym, powoli oddalając się od rozbitego samolotu. Płyta lotniska była dobrze ogrodzona, jednak w pewnych miejscach siatka była rozerwana, zgięta, lub w ogóle brakowało kilku przęseł. Kilka budynków wokół, różne pojazdy, dwa inne samoloty, hangar. Słońce zaczynało piec. Nie przyzwyczajeni do klimatu szybko złapali zadyszkę. Widok z płyty lotniska na ocean był jednak nieziemski. Po zachodniej i wschodniej stronie lotniska rozciągała się gęsta dżungla, północna strona przyciągała wzrok błękitem oceanu.
- Coś jest nie tak, dlaczego nikogo tutaj nie ma? - zapytała. Wszyscy zaczęli się rozglądać, żadnych oznak życia. Nawet radio pilota nie pomogło.
- Myślę że powinniśmy pójść w bardziej ustronne miejsce. - szepnął do niej. - Jesteśmy tutaj widoczni, nie mamy gdzie się schować i stoimy w upale i ostrym słońcu na asfaltowej patelni. Czuję jak schnę.
Zwrócili na siebie uwagę kiedy oddzielili się od innych na kilkanaście metrów.
- Proszę tu zostać do momentu dotarcia obsługi lotniska! - zawołał za nimi pilot.
- Typie, tu nikogo nie ma. - odpowiedziała mu nawet się nie odwracając. Szła pod rękę z nim. Kac i uraz głowy w wysokiej temperaturze był naprawdę uciążliwy.
- Tato, wszystko w porządku? - zapytała go kiedy wydostali się na pas startowy. Faktycznie, nadal kręciło mu się w głowie.
- Musiałeś uderzyć w coś głową w trakcie lądowania. Przynajmniej przeżyliśmy. Rozciąłeś sobie głowę.
Pasażerowie próbowali pomóc poszkodowanym, powoli oddalając się od rozbitego samolotu. Płyta lotniska była dobrze ogrodzona, jednak w pewnych miejscach siatka była rozerwana, zgięta, lub w ogóle brakowało kilku przęseł. Kilka budynków wokół, różne pojazdy, dwa inne samoloty, hangar. Słońce zaczynało piec. Nie przyzwyczajeni do klimatu szybko złapali zadyszkę. Widok z płyty lotniska na ocean był jednak nieziemski. Po zachodniej i wschodniej stronie lotniska rozciągała się gęsta dżungla, północna strona przyciągała wzrok błękitem oceanu.
- Coś jest nie tak, dlaczego nikogo tutaj nie ma? - zapytała. Wszyscy zaczęli się rozglądać, żadnych oznak życia. Nawet radio pilota nie pomogło.
- Myślę że powinniśmy pójść w bardziej ustronne miejsce. - szepnął do niej. - Jesteśmy tutaj widoczni, nie mamy gdzie się schować i stoimy w upale i ostrym słońcu na asfaltowej patelni. Czuję jak schnę.
Zwrócili na siebie uwagę kiedy oddzielili się od innych na kilkanaście metrów.
- Proszę tu zostać do momentu dotarcia obsługi lotniska! - zawołał za nimi pilot.
- Typie, tu nikogo nie ma. - odpowiedziała mu nawet się nie odwracając. Szła pod rękę z nim. Kac i uraz głowy w wysokiej temperaturze był naprawdę uciążliwy.