lot 11
Obudzili się kiedy zaczęło się przejaśniać. Przygotowali mały zapas jedzenia, po czym ustalili pierwszy cel. Odnaleźć działający pojazd, najlepiej kilka. Na mapie wyraźnie było widać drogi, które prowadziły naprawdę daleko, na drugą stronę wyspy.
- Nie opuszczajmy lotniska. Jest ogrodzone, relatywnie bezpieczne. Przeszukajmy ten teren najpierw. Ja i Jones, czwórka młodych i mieszana czwórka. Bierzcie tylko to co jest istotne. Jedna osoba na czatach, dwie szukają, jedna krąży - szuka i sprawdza czy osoba na czatach nadal jest na miejscu. To najlepsze rozwiązanie. W razie zagrożenia ukryjcie się najlepiej jak to możliwe. Zaczynamy o 6, jeśli do południa ktoś nie wróci zaczniemy go szukać. Jeździć powoli, mniejsze spalanie i mniej hałasu. W razie zagrożenia nie wracajcie do bazy. Zostańcie na pierwszym piętrze aż do minięcia problemów. To chyba wszystko.
Opuścili pomieszczenie powoli. Wiedział, że jego córka była przeciwna temu, by wyszedł. Nie chciał jednak polegać na obcych. Dał jej krótkofalówkę, którą schowała. Tylko te grupy, które miały udać się najdalej dostały jedną. Męska czteroosobowa i on z Jonesem. Mieszana grupa miała przeszukać najbliższy budynek. W końcu zeszli schodami.
Jones podał mu piersiówkę, za co poczęstował go papierosem.
Wewnątrz jego córka próbowała przekazać mężczyźnie ich plany. Wyglądało na to że błędnie ocenili go jako zagrożenie. Przynajmniej na razie.
Powierzchnia płyty lotniska nagrzewała się z minuty na minutę. Nie dostrzegali niczego, poza tym że wzmagał się wiatr. Idąc wzdłuż budynków dostrzegli stojak na rowery. Spojrzeli po sobie.
- Lepsze to niż nic. - mruknął Jones. Inna grupa zauważyła ich poczynania i wzięła dwa pozostałe rowery.
Zaczęli przemieszczać się znacznie szybciej w kierunku ostatniego budynku przy hangarach. Żaden z nich tego nie powiedział, jednak właśnie tam mieli największe szanse na znalezienie jakiejkolwiek broni. Jadąc przy ogrodzeniu widzieli kilka drzew owocowych, nic ciekawego poza tym. W końcu omijając rozbite samoloty dotarli do pierwszego hangaru. Jego wrota były zamknięte, nie do ruszenia. Przyłożyli uszy do stalowych drzwi. Głucha cisza. Postanowili obejść je z drugiej strony, by zejśc z otwartej przestrzeni, kiedy przypomnieli sobie o kącie widzenia pierwszego zagrożenia. Czuli się spokojniej w ciasnych prześwitach. Po drugiej stronie zobaczyli uchylone drzwi. Postanowili zajrzeć do środka.
Małe pomieszczenie socjalne, toaleta i ogromny hangar. Praktycznie pusty. Kilka regałów przy ścianie. Powoli wysuwali jego szuflady.
- Nic ciekawego. - mruknął. Jedyne co zabrał to skórzana torba na ramię.
- Jesteś optymistą. - powiedział Jones. - Całkiem stylowa.
Zbliżali się do końca regałów. Jedyne co się trafiło to pięciolitrowa bańka ropy, nieotwarte papierosy, kilka par okularów przeciwsłonecznych, kilka puszek napoju, jakieś przekąski.
- Nie opuszczajmy lotniska. Jest ogrodzone, relatywnie bezpieczne. Przeszukajmy ten teren najpierw. Ja i Jones, czwórka młodych i mieszana czwórka. Bierzcie tylko to co jest istotne. Jedna osoba na czatach, dwie szukają, jedna krąży - szuka i sprawdza czy osoba na czatach nadal jest na miejscu. To najlepsze rozwiązanie. W razie zagrożenia ukryjcie się najlepiej jak to możliwe. Zaczynamy o 6, jeśli do południa ktoś nie wróci zaczniemy go szukać. Jeździć powoli, mniejsze spalanie i mniej hałasu. W razie zagrożenia nie wracajcie do bazy. Zostańcie na pierwszym piętrze aż do minięcia problemów. To chyba wszystko.
Opuścili pomieszczenie powoli. Wiedział, że jego córka była przeciwna temu, by wyszedł. Nie chciał jednak polegać na obcych. Dał jej krótkofalówkę, którą schowała. Tylko te grupy, które miały udać się najdalej dostały jedną. Męska czteroosobowa i on z Jonesem. Mieszana grupa miała przeszukać najbliższy budynek. W końcu zeszli schodami.
Jones podał mu piersiówkę, za co poczęstował go papierosem.
Wewnątrz jego córka próbowała przekazać mężczyźnie ich plany. Wyglądało na to że błędnie ocenili go jako zagrożenie. Przynajmniej na razie.
Powierzchnia płyty lotniska nagrzewała się z minuty na minutę. Nie dostrzegali niczego, poza tym że wzmagał się wiatr. Idąc wzdłuż budynków dostrzegli stojak na rowery. Spojrzeli po sobie.
- Lepsze to niż nic. - mruknął Jones. Inna grupa zauważyła ich poczynania i wzięła dwa pozostałe rowery.
Zaczęli przemieszczać się znacznie szybciej w kierunku ostatniego budynku przy hangarach. Żaden z nich tego nie powiedział, jednak właśnie tam mieli największe szanse na znalezienie jakiejkolwiek broni. Jadąc przy ogrodzeniu widzieli kilka drzew owocowych, nic ciekawego poza tym. W końcu omijając rozbite samoloty dotarli do pierwszego hangaru. Jego wrota były zamknięte, nie do ruszenia. Przyłożyli uszy do stalowych drzwi. Głucha cisza. Postanowili obejść je z drugiej strony, by zejśc z otwartej przestrzeni, kiedy przypomnieli sobie o kącie widzenia pierwszego zagrożenia. Czuli się spokojniej w ciasnych prześwitach. Po drugiej stronie zobaczyli uchylone drzwi. Postanowili zajrzeć do środka.
Małe pomieszczenie socjalne, toaleta i ogromny hangar. Praktycznie pusty. Kilka regałów przy ścianie. Powoli wysuwali jego szuflady.
- Nic ciekawego. - mruknął. Jedyne co zabrał to skórzana torba na ramię.
- Jesteś optymistą. - powiedział Jones. - Całkiem stylowa.
Zbliżali się do końca regałów. Jedyne co się trafiło to pięciolitrowa bańka ropy, nieotwarte papierosy, kilka par okularów przeciwsłonecznych, kilka puszek napoju, jakieś przekąski.