Lot 15

4
- Nie mamy czasu. Nie mamy czasu.- powtórzył głośniej. Nim Jones zdążył coś powiedzieć przeskoczył ogrodzenie i biegiem ruszył w stronę drzwi frontowych. Jones ruszył tuż za nim. Na zarośniętym podwórku przy garażu na rogu działki poruszyły się krzaki. Obaj mieli nadzieję że drzwi będą otwarte. Niestety po pociągnięciu za klamkę ich nadzieja została rozwiana. Poruszające się coraz bliżej krzaki podnosiły adrenalinę, słyszeli bicie własnego serca. Nagle, spomiędzy gęstych zarośli wyskoczył pies.

- Ale nas nastraszyłeś. - powiedział, wyciągając do niego rękę. Powąchał ją, po czym merdając ogonem usiadł obok. 
- Na pewno jest głodny. - mruknął Jones.
- Zostań tutaj i uważaj na to, co się dzieje. Masz moją torbę, możesz dać mu coś do zjedzenia. Poszukam wejścia. - podał mu torbę i ruszył w stronę pierwszego okna. Ciemne chmury były coraz bliżej. Chciał zmniejszyć dystans, podejrzewał że w trakcie burzy nie dadzą rady iść dalej i będą zmuszeni szukać schronienia przynajmniej na jakiś czas. Marzyło mu się znalezienie kluczyków od samochodu. W końcu wdrapał się do środka. Otworzył drzwi. Chodzili po cudzym domu, dziwnie się czuli spoglądając na zdjęcia tutejszych ludzi. 

W końcu znaleźli kluczyki. Wsiedli do środka. Pies patrzył na otwarte drzwi samochodu.
- Pies też człowiek. - Jones cmoknął, a zwierzak najwyraźniej obyty z podróżami jeepem wskoczył do środka. Kiedy ruszyli, zaczął padać deszcz. Jechali blisko kwadransa, nie zauważając żadnych oznak grupy wędrujących pasażerów samolotu.

Deszcz lał już naprawdę mocno, wiatr kołysał drzewami, przegarniał liście. W pędzącej maszynie poczuli chociaż namiastkę bezpieczeństwa i komfortu. Dotarli do jednej z głównych dróg na wyspie.
- Może lepiej byłoby ich poszukać. - zastanowił się na głos Jones.
- Zbyt duża powierzchnia, jest nas tylko dwóch i bóg wie co tak naprawdę kryje się za pierwszą linią drzew tuż przy drodze. Mam inny plan. Wyprzedzimy ich, podejrzewam że już jesteśmy sporo przed nimi, jeśli nie znaleźli żadnego samochodu w co wątpię, bo ciężko o pojazd który zabierze prawie czterdzieści osób. 

Jechali jeszcze przez chwilę w ciszy, kiedy nagle pies podniósł łeb i zaczął szczekać. Na drogę przed nimi z linii drzew wyskoczył człowiek. Praktycznie kopnął w pedał hamulca, przez co stracili trakcję i zaczęli ślizgać się po całej drodze, by w końcu zatrzymać się w poprzek niej. 
0.041147947311401