Lot 16

5
- To był człowiek. - mruknął. Zastanawiał się czy zawrócić, czy jechać dalej. Pędzili teraz w kierunku sylwetki.
- To pilot! - krzyknął Jones.
- Co on tutaj robi?
- Zaraz nam odpowie.

Zasapany mężczyzna wgramolił się do samochodu.
- Gdzie moja córka.
- Dziękuję za pomoc, gdyby nie wy...
- Gdzie jest moja córka!
Zapadła grobowa cisza. Wiatr się wzmocnił, tak samo jak deszcz. W oddali widać było błskawicę.
- Kiedy wyszliście z budynku a reszta wróciła, przyrządy tego maniaka zaczęły wariować. Nie wiedzieliśmy co robić. Krzyczał coś do nas, machał rękami, by w końcu złapać swoją walizkę i wybiec. Większość ruszyła za nim ze strachu. Wszystko było w porządku nim zbliżyliśmy się do ogrodzenia. Wtedy zobaczyliśmy zagrożenie drugie, a ono nas. Nie wiem kto przeżył, czy wogóle ktoś poza mną. Rozbiegliśmy się we wszystkie strony.

- Jak udało ci się tutaj dostać? - zapytał Jones. Kiedy pilot tłumaczył jakim cudem przebył taki kawał drogi, paląc papierosa zastanawiał się jak wyglądał atak i czy zabranie go ze sobą było dobrym pomysłem. 
- Jak wyglądał atak i kto pierwszy został zaatakowany?
- Najpierw patrzył na nas przez moment, myśleliśmy że nie zaatakuje dopiero po chwili rzucił się na jednego z młodych mężczyzn. - odpowiedział po chwili zastanowienia.
Wybiera ofiary - pomyślał. Może warto byłoby zabrać go ze sobą, w razie ataku jest młodszy od nas obu.

- Jedziemy na północ, chcę odnaleźć moją córkę. I prawdopodobnie pomóc temu świrowi z walizką, czegokolwiek nie chciałby zrobić z tym meteorem.
Ruszyli ponownie. Jedyna opcja na znalezienie dziewczyny to obserwowanie krótkofalówki.

Zjechali na pobocze. Deszcz ograniczył widoczność tak bardzo, że nie mogli jechać dalej. Postanowili zdrzemnąć się, po kolei trzymając wartę. Kiedy przyszła jego kolej, a pozostała dwójka zasnęła, wysiadł z samochodu i wystrzelił racę. Ryzykował ich bezpieczeństwem, dlatego zdecydował się wziąć odpowiedzialność czuwania na siebie. 
0.041935920715332