Lot 18

2
Zbliżali się do rozdroża. Jedna droga prowadząca do kolejnego miasteczka była zablokowana drewami obalonymi przez silny wiatr. Druga prowadziła dalej w stronę szczytu. Piaskowa, zapomniana ścieżka. Silnik wysłużonego jeepa był dobrze rozgrzany. Aż za dobrze, co sygnalizowała kontrolka.

- Jesteśmy dość wysoko. Teraz potrzeujemy cierpliwości i odrobiny nadziei. - mruknął Jones, po czym wysiadł by otworzyć maskę. Wyprostowany patrzył na silnik. 

Szepty, tysiące głosów, każdy z nich zrozumiały, choć powinny zlać się w szum. Przeszły go dreszcze. Oddalały się i przybliżały, nabierały na intensywności i wytracały go. Z linii drzew poczuł silny, ciepły podmuch. Wszystkie głosy wybrzmiały teraz równo, jak jedno gardło. Nie rozumiał ani słowa, wyczuł jednak zmianę tonu na pozytywny. Głos w końcu ściszył się, brzmiał jak mały chłopiec, by po chwili przemienić się w śmiech i zniknąć, by nigdy więcej nie wrócić.

Wsiadł spowrotem do auta. Razem z pilotem spojrzeli na jego bladą, przerażoną twarz.
- Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. - powiedział pilot.
- Nie ducha a cały cmentarz nieumarłych.
- Czy ja tracę rozum?

Zamilkli. Spojrzeli po sobie, potem znów na niego.
- Cokolwiek nie powiesz, nie uznam cię za wariata. Jeszcze dzisiaj rano widzieliśmy jakichś kosmitów. To nie czas ani miejsce na diagnozę psychologa.
Opowiedział po krótce czego doświadczył.
- Jesteś pewien że na końcu usłyszałeś śmiech?
- Tak, a to coś istotnego? I tak jestem już na krawędzi, jeśli będziesz mnie straszyć to nie ręczę za siebie.

Pilot poprawił się w fotelu. Pies skoczył mu na kolana.
- Latam na tą wyspę już od bardzo dawna. Miałem tu nawet kilku znajomych. Opowiadali mi o tej wyspie i różnych legendach. Kiedyś myślałem że to tylko legendy, ale to co powiedziałeś jest dokładnym opisem tego co słyszałem wcześniej.
- I co to niby oznacza? 
- Dobry omen, obietnica powodzenia.
Rozluźnił się w fotelu, zapalił papierosa.
- Czekajmy więc na dym, skoro o powodzeniu mowa.

Mimo silnego deszczu ich idoczność była teraz wiele lepsza. Ustawili samochód przy ścianie zieleni, która osłoniła ich od wiatru. Wyszli z samochodu. Za kilka minut miało minąć pól godziny od ostatniego komunikatu radiowego.
0.057347059249878