Lot 21

0
Zawołał w stronę kroków. Odpowiedział mu płacz. Najpierw cichy szloch, a potem syrena strażacka. Wiedział że to ona. Rzuciła się w jego ramiona. Mimo powagi sytuacji nie mógł sobie odpuścić momentu docenienia jego autorytetu. Szybko sprawdził czy wszystko z nią w porządku. Zasapaną trzymał za rękę, zmierzali kucając w stronę samochodu.

- Słyszałaś mnie przez krótkofalówkę? - zapytał kiedy już złapała oddech.
- Nie, zgubiłam ją blisko lotniska.
- Próbowaliśmy się z tobą komunikować. Mniejsza. -  Czy wróżba Jonesa naprawdę się sprawdza? - pomyślał. Dotarli w końcu do samochodu. 
- Szybko! - krzyczał pilot. Na drodze za nimi pędził pies, a za psem kolejne monstrum. Wcisnęli siędo samochodu, a Jones wcisnął gaz do dechy. Pędzili z górki, deszcz był tak silny, że wycieraczki nie nadążały zbierać wody.

Pędzili już od kilku minut, omijając dziury i gałęzie. Zagrożenie najwyraźniej minęło. Picasso miał się lepiej, popijał wodę.
- Jesteśmy w połowie drogi. Mniej więcej. - powiedziała, kiedy minęli przydrożny znak, reprezentujący mapę wyspy.
- Naprawdę mamy szansę rozwalić te dziwadła. - mruknął pilot.
- Musimy rozejrzeć się za stacją. - mruknął, odpalił papierosa i otworzył okno. Silny podmuch wiatru smagał go deszczem po twarzy, ale była to jedyna opcja by dostrzec cokolwiek na poboczu.
- 100 metrów po prawej zjazd, musimy spróbować. 
Rezerwa zapaliła się na to zdanie jak na magiczne zaklęcie. W ciszy, wypatrując przez okna jakichkolwiek oznak zagrożenia przesuwali się do przodu. W końcu pojazd stanął bardzo blisko przeszklonej budki.
- Ja i pilot idziemy. W razie jakichkolwiek wąpliwości gaz do dechy i zawieźcie tego dziwaka do komety.

Szli wolno w stronę drzwi. Pilot gestykulował by podjechać do dystrybutora. Od razu zaczął lać paliwo. 
Rozglądał się w tym czasie po małej budce. Do torby foliowej wrzucił kilka zapalniczek i paczek papierosów, jakieś napoje w puszce i przekąski. Znalazł nawet kanister. Nie mógłznaleźć jedynie mapy. Widocznie miejscowi znali wyspę na tyle dobrze, że nie potrzebowali żadnych pomocy w określaniu swojego położenia.

Po chwili znów jechali do celu. Nie zauważali żadnych oznak innych ludzi. Było to jednak mniej niepokojące niz opuszczone lotnisko, gdzie powinni kogoś napotkać. Zastanawiali się czy tak naprawdę będą coś w stanie wogóle zdziałać. Mijali jakiś samochód. Wtedy Picasso ożywił się, gestykulując nakazał zajrzeć do niego.
0.044734954833984