Lot 23
Hobby
1 r
9
Samochód zaczął zsuwać się ze zbocza u podnóża góry. Widział jak Jones zaciska zęby i klnie przez nie jak szewc. Samochód zaczął haczyć gałęzie i łamać małe drzewa, mimo tego wciąż nabierał prędkości.
- Hamulec puścił. - wydusił z siebie. Na to zdanie wszyscy zapięli pasy. Jechali już naprawdę szybko. Nikt nie odważył się spojrzeć na licznik. Kobieta zaczęła szlochać.
- Spokojnie kochanie, wszyscy się boimy.
- Przynajmniej jesteśmy razem. - mruknął pilot.
Gałęzie chłostały karoserię. Wszyscy byli już [ewni że nie uda się bezpiecznie wyhamować.
- Damy radę, musimy! Góra jest tuż przed nami! - ryknął Jones.
Mijali kolejne drzewa pędząc blisko setki. Kurczowo trzymał kierownicę, próbując operować ręcznym, który tez prawie nie łapał. W końcu linka ręcznego zerwała się. Drzewa migały w oknach coraz prędzej.
Zbliżali się do linii drzew, których nie zdołaliby ominąć. W końcu nastąpiło nieuniknione. Minęła chwila nim wrócili do siebie.
- Ufff było blisko. - mruknął Jones.
- Tato... tatooo! - krzyknęła łamiącym się głosem. Z fotela przed nią wystawała gruba, złamana gałąź.
- Jones, musimy coś z tym zrobić. - powiedział, rozglądając się za apteczką.
- I co, przykleisz mi plasterek na dziurę jak pięść? Wszystko w porządku. Daj papierosa. - siedzieli w milczeniu.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Cieszę się że was poznałem i mimo przykrych okoliczności dotarliśmy aż tutaj.
- Myślę że dotarliśmy tutaj głównie dzięki tobie. - mruknął.
- Nie, myślę, że stworzyliśmy świetny zespół. Tak, świetny zespół.
Wyszli z samochodu kilka minut po tym jak zastygł w bezruchu na dobre.
- A co ze śmiechami? Z wróżbą? - zapytał pilota.
- Wymyśliłem to. Nie mam pojęcia co to było. Po prostu chciałem żeby się uspokoił. Zadziałało.
Szli teraz wyraźnie pod górę. Picasso dał znak, aby wszyscy kucnęli.
- Hamulec puścił. - wydusił z siebie. Na to zdanie wszyscy zapięli pasy. Jechali już naprawdę szybko. Nikt nie odważył się spojrzeć na licznik. Kobieta zaczęła szlochać.
- Spokojnie kochanie, wszyscy się boimy.
- Przynajmniej jesteśmy razem. - mruknął pilot.
Gałęzie chłostały karoserię. Wszyscy byli już [ewni że nie uda się bezpiecznie wyhamować.
- Damy radę, musimy! Góra jest tuż przed nami! - ryknął Jones.
Mijali kolejne drzewa pędząc blisko setki. Kurczowo trzymał kierownicę, próbując operować ręcznym, który tez prawie nie łapał. W końcu linka ręcznego zerwała się. Drzewa migały w oknach coraz prędzej.
Zbliżali się do linii drzew, których nie zdołaliby ominąć. W końcu nastąpiło nieuniknione. Minęła chwila nim wrócili do siebie.
- Ufff było blisko. - mruknął Jones.
- Tato... tatooo! - krzyknęła łamiącym się głosem. Z fotela przed nią wystawała gruba, złamana gałąź.
- Jones, musimy coś z tym zrobić. - powiedział, rozglądając się za apteczką.
- I co, przykleisz mi plasterek na dziurę jak pięść? Wszystko w porządku. Daj papierosa. - siedzieli w milczeniu.
Położyła dłoń na jego ramieniu.
- Wszystko w porządku, naprawdę. Cieszę się że was poznałem i mimo przykrych okoliczności dotarliśmy aż tutaj.
- Myślę że dotarliśmy tutaj głównie dzięki tobie. - mruknął.
- Nie, myślę, że stworzyliśmy świetny zespół. Tak, świetny zespół.
Wyszli z samochodu kilka minut po tym jak zastygł w bezruchu na dobre.
- A co ze śmiechami? Z wróżbą? - zapytał pilota.
- Wymyśliłem to. Nie mam pojęcia co to było. Po prostu chciałem żeby się uspokoił. Zadziałało.
Szli teraz wyraźnie pod górę. Picasso dał znak, aby wszyscy kucnęli.