lot 25 - OST
Hobby
1 r
39
Z oddali rozległ się ryk, który przerodził się w bulgot. Kopali teraz jak maniacy. Szczelina zdawała się poszerzać. W pewnym momencie na polanie pojawiło się monstrum, wysokie na 3 metry, ze zwisającą skórą i kośćmi odznaczającymi się tam, gdzie u człowieka normalnie nie występują. Na głowie tego stworzenia znajdowały się rzadkie, czarne włosy i mnóstwo oczu, malutkich, wyglądających na ptasie, niektóre z nich wydłubane, inne zaczerwienione, jeszcze inne ropniejące, zainfekowane jakimiś larwami. W miejscu gdzie powinny znajdować się usta mogli zauważyć otwór, w którym zamiast zębów widniała cienka kość, poszarpana i zakrwawiona, jakby raniła samą kreaturę. Zamarli w bezruchu.
Monstrum niezdarnie pokonywało dzielący ich dystans.
- Nie zdążymy. Kurwa, nie zdążymy. - powiedział powoli pilot. Czuł strach, a jednocześnie ulgę, wiedząc że zbliża się koniec. Przestał kopać, stał teraz wyprostowany. Zmrużonymi oczyma obserwował otoczenie, kalkulował coś w milczeniu. Wszyscy przestali kopać, stali teraz patrząc na monstrum. Wszędzie wokół otwarta przestrzeń, nie mieli nawet jak się ukryć.
Pilot czuł, jak wzbiera w nim gniew, nienawiść. Pocałował osłupiałą już do reszty dziewczynę.
- Zdążycie. Musicie kurwa zdążyć. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Złapał za gaśnicę i zerwał zawleczkę. Nim ktokolwiek zdążył się odezwać zaczął biec w stronę istoty, krzyczał ile sił w trzewiach. Wulgarne epitety, wiązanki obelg których nie powstydziłby się stary marynarz przeplatały gwizdy na palcach. Używając gaśnicy stworzył zasłonę dymną pomiędzy nimi a potworem, który zgadując po dźwiękach zmierzał teraz za pilotem do lasu. Po dłuższej chwili usłyszeli ryk, huknięcie, które wyrwało ich z szoku.
Znów rzucili się do pracy. W końcu w ścianie znaleźli zagłębienie wielkości pięści. Picasso bardzo sięożywił na jego widok, rzucając się w stronę walizki, z której wygrzebał kamień, przypominający barwą bursztyn, jednak przezroczysty jak szkło. Kiedy już miał go wcisnąć w otwór, z uśmiechem przywołał pozostałą dwójkę gestem. Kiedy trzymał ich za dłonie, wepchnął artefakt.
- Co to za harcerskie wygłupy? - zapytał lekko poirytowany mężczyzna.
- Tato spójrz... - westchnęła dziewczyna. Resztki piasku, które strąciła z rękawa bluzki unosiły się w powietrzu. Tysiące pojedynczych ziaren można było obserwować przez godziny. Przewidzieć ich trajektorię. Obserwować dostrzegalny ruch skrzydeł owadów. Przez chwilę stali w bezruchu, razem podziwiając rzeczy, których normalnie nie da się dostrzec gołym okiem. Rozbłsk błyskawicy, który zamiast oślepiającego ułamka sekundy stał się teraz mozolny jak mleko rozlewane po szybie. Ocean zastygł, jak szklana figurka, liście zerwane z drzew pzez wiatr zamarły w powietrzu.
Dopiero kiedy się odwrócili, dostrzegli Picassa, który najwyraźniej pozwalał im nacieszyć się widokiem. Za jego postacią na gładkiej ścianie kamienia widać było jasne miejsce, jakby ktoś rozgrzał stal do czerwoności. W dłoni ściskał jeszcze dwa kamienie. Wskazał na nich, po czym gestykulował by sobie poszli.
Wyciągnął do niego paczkę papierosów. Picasso uśmiechnął się pod nosem. Stali teraz w milczeniu, paląc przez ich głowy przewijały się fragmenty dotychczasowej podróży, przeszłości. Wszystko było tak spokojne, ciche. W końcu ich towarzysz oparł dłoń o skałę, by ta zatopiła się w niej powoli znikając, a za nią cała reszta.
- Wracajmy do domu. - powiedziała dziewczyna, ruszając w stronę lotniska. W drodze powrotnej spotkali Pilota, który nie mógł wyjść z szoku, po tym jak ogromna kreatura i wszystko wokół zamarło praktycznie w bezruchu. Szli teraz we trójkę. Kiedy dotarli na miejsce było już prawie kompletnie ciemno. Znajdowali się w wieży kontroli lotów kiedy rozległ się oślepiający błysk. Budynek zadrżał w posadach. Po chwili czas wrócił do normy, znów słyszeli szum deszczu i wiatru. Jedna z konsol wróciła do życia usilnie próbując skontaktować się z wieżą.
Monstrum niezdarnie pokonywało dzielący ich dystans.
- Nie zdążymy. Kurwa, nie zdążymy. - powiedział powoli pilot. Czuł strach, a jednocześnie ulgę, wiedząc że zbliża się koniec. Przestał kopać, stał teraz wyprostowany. Zmrużonymi oczyma obserwował otoczenie, kalkulował coś w milczeniu. Wszyscy przestali kopać, stali teraz patrząc na monstrum. Wszędzie wokół otwarta przestrzeń, nie mieli nawet jak się ukryć.
Pilot czuł, jak wzbiera w nim gniew, nienawiść. Pocałował osłupiałą już do reszty dziewczynę.
- Zdążycie. Musicie kurwa zdążyć. - wycedził przez zaciśnięte zęby.
Złapał za gaśnicę i zerwał zawleczkę. Nim ktokolwiek zdążył się odezwać zaczął biec w stronę istoty, krzyczał ile sił w trzewiach. Wulgarne epitety, wiązanki obelg których nie powstydziłby się stary marynarz przeplatały gwizdy na palcach. Używając gaśnicy stworzył zasłonę dymną pomiędzy nimi a potworem, który zgadując po dźwiękach zmierzał teraz za pilotem do lasu. Po dłuższej chwili usłyszeli ryk, huknięcie, które wyrwało ich z szoku.
Znów rzucili się do pracy. W końcu w ścianie znaleźli zagłębienie wielkości pięści. Picasso bardzo sięożywił na jego widok, rzucając się w stronę walizki, z której wygrzebał kamień, przypominający barwą bursztyn, jednak przezroczysty jak szkło. Kiedy już miał go wcisnąć w otwór, z uśmiechem przywołał pozostałą dwójkę gestem. Kiedy trzymał ich za dłonie, wepchnął artefakt.
- Co to za harcerskie wygłupy? - zapytał lekko poirytowany mężczyzna.
- Tato spójrz... - westchnęła dziewczyna. Resztki piasku, które strąciła z rękawa bluzki unosiły się w powietrzu. Tysiące pojedynczych ziaren można było obserwować przez godziny. Przewidzieć ich trajektorię. Obserwować dostrzegalny ruch skrzydeł owadów. Przez chwilę stali w bezruchu, razem podziwiając rzeczy, których normalnie nie da się dostrzec gołym okiem. Rozbłsk błyskawicy, który zamiast oślepiającego ułamka sekundy stał się teraz mozolny jak mleko rozlewane po szybie. Ocean zastygł, jak szklana figurka, liście zerwane z drzew pzez wiatr zamarły w powietrzu.
Dopiero kiedy się odwrócili, dostrzegli Picassa, który najwyraźniej pozwalał im nacieszyć się widokiem. Za jego postacią na gładkiej ścianie kamienia widać było jasne miejsce, jakby ktoś rozgrzał stal do czerwoności. W dłoni ściskał jeszcze dwa kamienie. Wskazał na nich, po czym gestykulował by sobie poszli.
Wyciągnął do niego paczkę papierosów. Picasso uśmiechnął się pod nosem. Stali teraz w milczeniu, paląc przez ich głowy przewijały się fragmenty dotychczasowej podróży, przeszłości. Wszystko było tak spokojne, ciche. W końcu ich towarzysz oparł dłoń o skałę, by ta zatopiła się w niej powoli znikając, a za nią cała reszta.
- Wracajmy do domu. - powiedziała dziewczyna, ruszając w stronę lotniska. W drodze powrotnej spotkali Pilota, który nie mógł wyjść z szoku, po tym jak ogromna kreatura i wszystko wokół zamarło praktycznie w bezruchu. Szli teraz we trójkę. Kiedy dotarli na miejsce było już prawie kompletnie ciemno. Znajdowali się w wieży kontroli lotów kiedy rozległ się oślepiający błysk. Budynek zadrżał w posadach. Po chwili czas wrócił do normy, znów słyszeli szum deszczu i wiatru. Jedna z konsol wróciła do życia usilnie próbując skontaktować się z wieżą.