Niedziela wieczur.
Elo dzidki. Dziś spędzam ostatnią noc na oddziale leczenia uzależnień. Spędziłem tutaj 8 tygodni, plus 10 dni detoksu przed właściwym leczeniem. Ogólnie czas spędzony jak najbardziej konstruktywnie, przybycie tutaj było jedną z niewielu dobrych decyzji w moim życiu. Żałuję jedynie, że nie zdecydowałem się na odwyk rok wcześniej, chociaż w sumie nie uważam ostatnich 365 dni za zupełnie bezwartościowe. Ogólnie z alkoholizmem żyję od dobrych kilku lat, do tego od nieco ponad roku leczę się na depresję. Generalnie nie ma nic gorszego od samotności w związku. I tutaj taka mała rada: jeżeli lasja w której jesteście zakochani ostrzega was, że jest pojebana to pewnie właśnie tak jest i trzeba się ewakuować zanim zrobi się zbyt trudno. Co do samej terapii to dała mi przede wszystkim narzędzia do kontrolowania swoich myśli, zachowań oraz nauczyła asertywności i przyjmowania z pogodą ducha wszystkiego co życie niesie. Czy już nigdy nie będę pić? Nie mam pojęcia. Jedyne czego jestem pewien to fakt, że odebrano mi tu całą frajdę z picia. Od jutra zaczynam trzecie życie i towarzyszy mi refleksja, że czwartego może już nie być. Trzymajcie się tam w tych piwnicach a ja WYPIERDALAM.