Przyjdzie taki dzień.

64
Ciemno już i późno to myślę, że mogę sobie pozwolić na wylew. Mam czydzieści lat, żone, syna, hipotekę, ogródek, samochód. Wszystko co Mentzen obiecał xD
Mam też stety, niestety problem z głową. W pewnym sensie... Łapię częste doły. Dom jeszcze całkiem niedawno nie kojarzył mi się z niczym dobrym - gdy już kończyliśmy wykańczanie, na raka zachorował mój dziadek. Skurwysyn wykończył go zanim w ogóle zdążyliśmy się oswoić z tym, że jest chory. Od diagnozy do śmierci minęło 30 dni. Jego stan pogarszał się z dnia na dzień. Każdy dzień to były po prostu jeszcze gorsze nowiny. Nowiny o tym, że dziadek jeszcze bardziej cierpi. Że znów była karetka. Że morfina działała tym razem jeszcze krócej. Że ten cholerny twardziel dosłownie wył z bólu.

Nie wydaje mi się, żebym się kiedyś pogodził z jego odejściem i to w takich męczarniach. Nigdy nie zrozumiem za jakie grzechy tak cierpiał. Płaczę praktycznie zawsze, gdy odwiedzam jego grób. Myślę, że był to pierwszy raz w moim życiu, gdy serce mi naprawdę pękło.

Toteż nasz długo wyczekiwany własny kąt nie przyniósł mi ukojenia, wręcz przeciwnie, jestem w stanie przypomnieć sobie jakie wieści przyniósł dany dzień , bo akurat powiedzmy montowałem kabinę, kładłem podłogi, meczyłem się z syfonem itd. 
Miałem nawet moment w którym czułem, że kurwa wóz albo przewóz. Albo się jutro odjebię, albo zawracam i żyję. Dla żony, dla syna. Ja wychowywałem się bez ojca. Artur musi mieć ojca. Serduszko by mu pękło, gdybym nagle po prostu zniknął.

(Słowem dygresji: najlepsze jest to, że moja żona akurat odnawiała starą znajomość w momencie, gdy ja staczalem się w ciemność najgłębiej. Dużo pisała ze swoją starą nową psiapsi. W sumie nic złego jej nie pisała. Nic złego na mnie. Po prostu żaliła się jej, że jest ze mną źle, że robi co może, że boi się mnie samego w domu zostawić. No i co psiapsi doradziła? Że w momencie, kiedy ja, pogrążony w żałobie, borykam się z myślami samobójczymi, ona ma mi postawić ultimatum i albo się ogarniam, albo ona mnie zostawia xD Jak jakiegoś śmiecia, ćpuna, alkusa, awanturnika, "przemocowca". Takie to przyjaciółki potrafią być. O ironio, ten babsztyl rozjebał swoje małżeństwo, biorąc 100% winy na siebie, bo jebała się z innym po kątach, teraz doradzał mojej żonie stawiać mi ultimatum. Tak, jebany chuj ze mnie, bo przesłuchałemwysłane przez tą france wiadomości głosowe na łacapa)

Czas leci, nie ukrywam, że gdy nachodzą mnie mroczne myśli, staram się je zagłuszać, nie pozwalam im dojść do głosu. Próbuje skupiać się na rozwoju swojego bombla.
Ale kurwa zawsze musi być jakieś ale. 

Ostatnio dopadła mnie inna "fobia". Ma to na pewno związek z tym, że pracuję bardzo dużo na nocnych zmianach. Jestem wtedy sam. Dużo się myśli. Za dużo... Myślę bowiem o tym, że zdechnę. Prędzej czy później. Będę się rozkładał, będę zamknięty w małej skrzynce, przykryty kilkoma tonami ziemi, zwieńczonymi kamienną plytą. Ale nie te myśli są najgorsze. Strata dziadka pokazała mi czym jest śmierć osoby najbliższej. Myślę o tym, że pewnego dnia będę musial pochować matkę. Będę musiał ją kiedyś pożegnać ostatni raz. Będę musiał pożegnać babcię - żonę nieodżałowanego dziadka.
A najgorsze, czego boje się najbardziej, co mnie paraliżuje - co jeśli kiedyś znajdę moją żonę martwą? Kiedyś ta chwila nadejdzie. O ile sam nie zejdę pierwszy. Kurwa jak ja się tego boję. Jak ja ją kocham. Robię z nią wszystko. Czytamy te same książki, gramy w te same gry, oglądamy te same filmy, oboje kochamy zwierzęta, natruę, lubimy pichcić, podróżować, poznawać. Kochamy naukę... Absolutnie każda rzecz przypomina mi o niej. Moje serce rozleci się na srylion kawałków, gdy ona odejdzie, a błogosławieństwem byłoby zejście z tego powodu na zawał. Nigdy już nie pogłaszczę jej po głowie, nigdy nie ucałuje w czoło na dobranoc. Nigdy nie odpowiem "hm", gdy po raz 10000 powie mi, że mnie kocha na dobranoc. Panicznie boje się jej śmierci.

Wybaczcie, że tutaj. Nie mam gdzie tego wylać, nie chcę jej dokładać kolejnego "swojego" problemu.
0.044649124145508