Jeżyk.

5
Jeżyk.
Tak mi się przypomniała apropo tej dzidy historia z mojego życia. Będzie trochę do przeczytania. Z początku napisałem to jako komentarz do tej dzidy, ale limit nie pozwolił na całą historię. Otóż:
Pewnego lata, w piątek miałem naprawdę zły dzień. Wszystko się w pracy sypało, nie wychodziło. Wkurw za wkurwem. Późnym popołudniem miałem wyjazd do innego miasta do klienta - +/- 50 km. Po drodze, na parkingu potrąciłem lekko małego brzdąca, który mi wyskoczył przed maskę z pomiędzy innych aut. Na oko 5-7 lat. Stuknąłem go lekko, bo zdążyłem wyhamować. Przewrócił się. Serce napierdala. Wylatuje matka, drze pizdę i sama nie wie na kogo czy na mnie czy z rozpaczy. Pikawa mi napierdala poza skalą. Wychodzę z auta, wylatuje za nimi ojciec. Patrzy na mnie i idzie w moją stronę - myślę sobie: oho wpierdol życia - tyle mnie widzieli na tym świecie - a typ mnie zaczyna przepraszać, że dziecka nie upilnowali. Ja też przepraszałem, ale nie miałem jak zareagować. Dzieciakowi się na szczęście nic nie stało, ale matkę to prawie posrało z wściekłości. Młody lekkie otarcie na łokciu i na szczęści na tym się skończyło. Dobra, jadę dalej. Wkurwiony i obsrany dokumentnie zastanawiam się co się jeszcze może dziś spierdolić. Dojeżdżam. Wizyta u klienta mega się przedłużyła i powrót do auta już późnym wieczorem. Wsiadam, jadę i czuję, że tak jakoś mi auto ściąga na prawo. Zatrzymuję się od razu tam gdzie mogłem, sprawdzam koło - spada ciśnienie. Po szybkiej dedukcji wracam do auta i jadę szybko na oddaloną z kilometr dalej stację benzynową, żeby sprawdzić dokładnie o co chodzi. Dojeżdżam - gwóźdź znaleziony w oponie. Na stacji dostałem wkręt do drewna, większy sporo od gwoździa. Gwóźdź wyciągam, wkręt wkręcam w miejsce dziury, pompuję i o dziwo jakoś trzyma. Do swojej miejscowości mam jeszcze z pół godziny. Wsiadam, jadę z nadzieją, że będzie ok. O dziwo jest lepiej niż sądziłem. Wjeżdżam do swojego miasta, nadal nic nie ściąga. Ulica wjazdowa do miasta to dwa pasy w jedną i drugą stronę przedzielone jedynie podwójną linią ciągłą i oświetlone latarniami. Było parę minut po północy. Ulica w miarę pusta. W oddali było widać jedynie pojedyncze auta.
Jeżyk.
Zaraz po wjeździe dostrzegam malutkiego jeża, prawie na środku ulicy. Nie rusza się - pewnie obsrany ze strachu dokumentnie. Mijam go i sobie myślę, że zaraz go pewnie jakiś chuj z jakiejś "się błysko bedzie disko" go rozjedzie w tę piątkową noc i jeszcze będzie pizdę cieszył. Szybko się rozejrzałem po ulicy dookoła. Żadnego auta w promieniu 500 metrów. Hamuję, zawracam na czteropasmowej drodze, przecinam podwójną ciągłą i wracam do jeżyka. Zatrzymuję się na chodniku, szybko cyk z auta i lecę do jeżyka. Podnoszę go delikatnie i przenoszę w najbliższe krzaki obok chodnika. Jeżyk uratowany! Wracam do auta, odpalam, odjeżdżam. Towarzyszy mi dobre uczucie. Wydarzyło się coś dobrego, coś dobrego zrobiłem i być może jeżykowi uratowałem właśnie życie. I co? I CHUJ! W lusterku wstecznym, w oddali widzę niebieskie bomby! Myślę, że może nie do mnie... No kurwa, trochę za daleko. Chuja by widzieli przecież. Jadę w takim razie normalnie, po chwili skręcam na skrzyżowaniu w lewo a bagiety za mną, wyprzedzają i pokazują, że mam się zatrzymać. NOSZ KURWA MAĆ! Po prostu nie wierzyłem, no nie wierzyłem... Zatrzymuję się grzecznie, pan samowładza wychodzi z samochodu, podchodzi do mnie do auta, grzecznie się przedstawia, dokumenty itd. i się mnie pyta z jakiego powodu zrobiłem taki manewr przez cztery pasy. Ja słysząc to wszystko, po sekundzie namysłu, kompletnie zrezygnowany wypaliłem mu "Proszę pana... Jeśli bym panu powiedział, że zawróciłem, żeby pomóc przejść małemu jeżykowi przez jezdnię, to by mi Pan uwierzył?". Policjant zgłupiał, oczy z orbit a za oczami, w głowie bluescreen.exe. Minęły 2 sekundy i gość parsknął śmiechem. "Pan poczeka tutaj chwilę" - powiedział. Wrócił się do auta po alkomat. Szybkie dmuchanie w balonik i trzy zera na blacie. Trochę się zdziwił, chyba się spodziewał czegoś innego. "Poważnie się Pan cofał, żeby jeżowi pomóc przejść?" - zapytał. No powiedziałem, że "no kurwa tak - jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało.". Zaczął się śmiać po raz kolejny i się zapytał czy może sprzedawać tę historię kolegom - mówię, że śmiało. "Dobra, jedź Pan, sprawy nie było, jeżyki są spoko." Podziękowałem, zaśmiałem się i pojechałem. A następnego dnia, w przebitym kole nawet jednej dziesiątej bara nie ubyło :D

Dobra, kończę elaborat i wypierdalam.
0.042416095733643