Rekord świata
7 sierpnia 1931 porucznik pilot Franciszek Żwirko [na zdjęciu] i inżynier Stanisław Prauss podjęli próbę pobicia rekordu wysokości lotu na samolocie RWD-7. Polska załoga co prawda wzbiła się na rekordową wysokość 5996 m. Niestety, rekord nie został formalnie uznany przez władze Międzynarodowej Federacji Lotniczej, gdyż cytuję: ,,barometr pisał atramentem na papierze, a powinno być wydrapane na zakopconym papierze.'' :)
Stanisław Prauss wspominał tamten rekordowy lot:
"Poleciałem zatem ze Żwirką na ten rekordowy lot, a wybór padł na mnie, ponieważ byłem lżejszy nawet od Antosia Kocjana, który za głodomora uchodził. Przygotowali nas na tę wyprawę starannie, nawet aparaty tlenowe dostaliśmy, tylko ubrania musiały być jak najlżejsze, żeby tę parę metrów wysokości zdobyć. Lot był wspaniały, pogoda słoneczna, trochę zimno, na 4000 metrów zaczęliśmy korzystać z tlenu, ale coś mi nie smakował. Koło 6000 metrów, kiedy Warszawa i Modlin leżały pod naszymi nogami, samolocik zdecydował, że już dość i nawet Ryży (przezwisko Żwirki) nie mógł nic więcej poradzić - po półgodzinie usiedliśmy z powrotem przed hangarem. Czułem się coś nie bardzo, jakbym zjadł coś niedobrego... siedziałem jednak cicho, żeby się nie śmieli, ale Żwirko zaczął pierwszy, że ten tlen był coś nie tego. Więc i ja dodałem, że raczej śmierdział jak zgniła kapusta. No i sprawa się wydała: dostarczone butle gazu okazały się puste, a że przyjaciele nie chcieli odkładać lotu, któryś z nich, myślę, że był to Pysio, zdecydował, żeby butle napełnić gazem przemysłowym, z butli od aparatu do spawania!! Kiedy odczytano barometrowy wykres, okazało się, że byliśmy coś metr poniżej 6000 metrów. Rekord był zatem dobrze pobity, niestety nie został zatwierdzony przez FAI, bo barometr pisał atramentem na papierze, a powinno być wydrapane na zakopconym papierze. I tak ominął mnie zaszczyt figurowania w rejestrach międzynarodowych ..."
/Marta
Stanisław Prauss wspominał tamten rekordowy lot:
"Poleciałem zatem ze Żwirką na ten rekordowy lot, a wybór padł na mnie, ponieważ byłem lżejszy nawet od Antosia Kocjana, który za głodomora uchodził. Przygotowali nas na tę wyprawę starannie, nawet aparaty tlenowe dostaliśmy, tylko ubrania musiały być jak najlżejsze, żeby tę parę metrów wysokości zdobyć. Lot był wspaniały, pogoda słoneczna, trochę zimno, na 4000 metrów zaczęliśmy korzystać z tlenu, ale coś mi nie smakował. Koło 6000 metrów, kiedy Warszawa i Modlin leżały pod naszymi nogami, samolocik zdecydował, że już dość i nawet Ryży (przezwisko Żwirki) nie mógł nic więcej poradzić - po półgodzinie usiedliśmy z powrotem przed hangarem. Czułem się coś nie bardzo, jakbym zjadł coś niedobrego... siedziałem jednak cicho, żeby się nie śmieli, ale Żwirko zaczął pierwszy, że ten tlen był coś nie tego. Więc i ja dodałem, że raczej śmierdział jak zgniła kapusta. No i sprawa się wydała: dostarczone butle gazu okazały się puste, a że przyjaciele nie chcieli odkładać lotu, któryś z nich, myślę, że był to Pysio, zdecydował, żeby butle napełnić gazem przemysłowym, z butli od aparatu do spawania!! Kiedy odczytano barometrowy wykres, okazało się, że byliśmy coś metr poniżej 6000 metrów. Rekord był zatem dobrze pobity, niestety nie został zatwierdzony przez FAI, bo barometr pisał atramentem na papierze, a powinno być wydrapane na zakopconym papierze. I tak ominął mnie zaszczyt figurowania w rejestrach międzynarodowych ..."
/Marta