To nawet nie halucynacje
Humor
3 d
5
Na Łotwie, gdzie chłopi jeszcze wierzą, że ziemniaki to nie tylko jedzenie, ale i filozofia życia, w małej wiosce "Ziemniakowy Raj" mieszkali dwaj bracia – Irga i Gala. Obaj mieli prostą filozofię: „Ziemniak to życie, reszta to tylko zmarnowany czas”.
Pewnego dnia, w pobliskiej wiosce otworzyło się polibiuro, czyli takie biuro, w którym załatwiano najważniejsze sprawy – od sprzedaży ziemniaków po uzyskiwanie dotacji na więcej ziemniaków. Bracia, jak to przystało na prawdziwych łotewskich chłopów, nigdy nie mieli z tymi „cywilizowanymi” sprawami nic wspólnego. Ale nie mogli odpuścić, bo w końcu w polibiurze rozdawali dotacje na… zgadnij, co? Na ziemniaki!
Irga i Gala postanowili, że pójdą tam i spróbują. Pamiętali tylko jedno – trzeba udawać, że się rozumie to całe „biurokratyczne coś”, bo kto nie ma papierów, ten nie dostanie kasy na ziemniaki. I w ten sposób, pewnego mroźnego poranka, wzięli ze sobą torbę pełną ziemniaków – bo w końcu, jak się mówi w Łotwie: „Ziemniaki są naszą walutą”.
Przyjechali do biura, a tam już czekała cała „elegancka” biurokracja – komputery, stosy papierów i cała armia urzędników ubranych w garnitury, którzy wyglądali jakby nigdy nie widzieli prawdziwego ziemniaka. Irga patrzy na Gale i mówi:
– „Patrz, to chyba to, co nazywają Polibiuro. Co robimy?” – „Ty, nie wiem, ale chyba trzeba tu coś załatwić, bo jak nie, to wrócimy do kopania tych cholernych ziemniaków do końca życia.”
Weszli do środka, a urzędnik, wyglądający jakby zaraz miał umrzeć z nudów, patrzy na nich przez okulary:
– „Co mogę dla państwa zrobić?” – „My chcemy dotację na ziemniaki!” – powiedział Gala.
Urzednik zerknął na nich, potem na ziemniaki w torbie, potem na komputer. Jānis wyciągnął jednego ziemniaka i poklepał go po ekranie.
– „To jest nasz dokument. Ziemniak to nasza przyszłość. Może pan to wprowadzić do systemu?”
Nagle urzędnik zbladł, jakby dostał zawału. Wziął ziemniaka, włożył do niszczarki, a potem dodał: „Proszę czekać”.
Czekają, czekają... aż w końcu Jānis nie wytrzymał i zaczął się drzeć:
– „Co za debil, my tu na dotacje, a on mi ziemniaka zniszczył! Jak on śmie!?”
W tym momencie drzwi polibiura otworzyły się z hukiem. Wszyscy zamarli, gdy do środka wszedł łotewski minister rolnictwa, a za nim… dwóch grubszych gości, którzy wyglądali jakby zaraz mieli wykopać ziemniaki z ziemi i zrobić z nich ziemniaczaną rewolucję. Minister krzyknął:
– „Wszyscy na bok! To nie jest zwykłe polibiuro, to polibiuro ziemniaczane! Macie tu jedno zadanie: albo macie ziemniaki, albo nie macie nic! Wprowadziliśmy najnowszy system dofinansowania!”
I nagle urzędnik zaczął wklepywać dane w komputer, ale zamiast dotacji na ziemniaki, coś się zacięło. Na ekranie pojawił się ogromny komunikat: „Za mało ziemniaków! System zablokowany!”.
Minister spojrzał na ekran i roześmiał się:
– „Ha! Wiecie co? Ziemniaki, które chcieliście dostać, zostały przejęte przez… KURWA, ŻARCIU Z POLIBIURA!”
I w tym momencie cała sala biura wybuchła, ale nie śmiechem – tylko gigantycznym wybuchem. Minister zniknął, a urzędnicy zaczęli latać po biurze, gubiąc dokumenty, a w powietrzu unosił się zapach... przypalonych ziemniaków.
Irga i Gala, patrząc na to wszystko, zrozumieli jedno: polibiuro nie jest gotowe na ziemniaczany zamach stanu.
I tak oto skończyła się ta opowieść. A wy? Pytacie, co się stało?
No cóż, przyznaję – nie wiem, co się właśnie wydarzyło, ale jestem pewien: nigdy nie ufajcie komputerom w polibiurze... ani urzędnikom, którzy nie wiedzą, co to ziemniak..
Pewnego dnia, w pobliskiej wiosce otworzyło się polibiuro, czyli takie biuro, w którym załatwiano najważniejsze sprawy – od sprzedaży ziemniaków po uzyskiwanie dotacji na więcej ziemniaków. Bracia, jak to przystało na prawdziwych łotewskich chłopów, nigdy nie mieli z tymi „cywilizowanymi” sprawami nic wspólnego. Ale nie mogli odpuścić, bo w końcu w polibiurze rozdawali dotacje na… zgadnij, co? Na ziemniaki!
Irga i Gala postanowili, że pójdą tam i spróbują. Pamiętali tylko jedno – trzeba udawać, że się rozumie to całe „biurokratyczne coś”, bo kto nie ma papierów, ten nie dostanie kasy na ziemniaki. I w ten sposób, pewnego mroźnego poranka, wzięli ze sobą torbę pełną ziemniaków – bo w końcu, jak się mówi w Łotwie: „Ziemniaki są naszą walutą”.
Przyjechali do biura, a tam już czekała cała „elegancka” biurokracja – komputery, stosy papierów i cała armia urzędników ubranych w garnitury, którzy wyglądali jakby nigdy nie widzieli prawdziwego ziemniaka. Irga patrzy na Gale i mówi:
– „Patrz, to chyba to, co nazywają Polibiuro. Co robimy?” – „Ty, nie wiem, ale chyba trzeba tu coś załatwić, bo jak nie, to wrócimy do kopania tych cholernych ziemniaków do końca życia.”
Weszli do środka, a urzędnik, wyglądający jakby zaraz miał umrzeć z nudów, patrzy na nich przez okulary:
– „Co mogę dla państwa zrobić?” – „My chcemy dotację na ziemniaki!” – powiedział Gala.
Urzednik zerknął na nich, potem na ziemniaki w torbie, potem na komputer. Jānis wyciągnął jednego ziemniaka i poklepał go po ekranie.
– „To jest nasz dokument. Ziemniak to nasza przyszłość. Może pan to wprowadzić do systemu?”
Nagle urzędnik zbladł, jakby dostał zawału. Wziął ziemniaka, włożył do niszczarki, a potem dodał: „Proszę czekać”.
Czekają, czekają... aż w końcu Jānis nie wytrzymał i zaczął się drzeć:
– „Co za debil, my tu na dotacje, a on mi ziemniaka zniszczył! Jak on śmie!?”
W tym momencie drzwi polibiura otworzyły się z hukiem. Wszyscy zamarli, gdy do środka wszedł łotewski minister rolnictwa, a za nim… dwóch grubszych gości, którzy wyglądali jakby zaraz mieli wykopać ziemniaki z ziemi i zrobić z nich ziemniaczaną rewolucję. Minister krzyknął:
– „Wszyscy na bok! To nie jest zwykłe polibiuro, to polibiuro ziemniaczane! Macie tu jedno zadanie: albo macie ziemniaki, albo nie macie nic! Wprowadziliśmy najnowszy system dofinansowania!”
I nagle urzędnik zaczął wklepywać dane w komputer, ale zamiast dotacji na ziemniaki, coś się zacięło. Na ekranie pojawił się ogromny komunikat: „Za mało ziemniaków! System zablokowany!”.
Minister spojrzał na ekran i roześmiał się:
– „Ha! Wiecie co? Ziemniaki, które chcieliście dostać, zostały przejęte przez… KURWA, ŻARCIU Z POLIBIURA!”
I w tym momencie cała sala biura wybuchła, ale nie śmiechem – tylko gigantycznym wybuchem. Minister zniknął, a urzędnicy zaczęli latać po biurze, gubiąc dokumenty, a w powietrzu unosił się zapach... przypalonych ziemniaków.
Irga i Gala, patrząc na to wszystko, zrozumieli jedno: polibiuro nie jest gotowe na ziemniaczany zamach stanu.
I tak oto skończyła się ta opowieść. A wy? Pytacie, co się stało?
No cóż, przyznaję – nie wiem, co się właśnie wydarzyło, ale jestem pewien: nigdy nie ufajcie komputerom w polibiurze... ani urzędnikom, którzy nie wiedzą, co to ziemniak..