Już chyba naprawdę ostatnia wersja prologu (kurwa oby).
1

6
Elo, dzidki. Wrzucałem już tego różne wersje, ale to już chyba (mam taką nadzieję) ostatnia. Jest to wstęp do książki, którą piszę (Uniwersum Metro 2033).
Ja wypierdalam.
PS. Miło widziana konstruktywna krytyka.
Prolog
- Ehh… od czego by tu zacząć? - powiedział łysy, czterdziestokilkuletni mężczyzna z bujną, czarną brodą, która na końcu rozdzielała się na dwa warkocze. Jego zmęczona twarz była poorana wieloma bliznami. - Te ostatnie dwadzieścia samotnych lat spędzonych w tym walonym lesie były beznadziejne. Każdy pojedynczy dzień, każda godzina, a nawet pierdolone minuty i sekundy były takie same, dzień w dzień.Przez chwilę zadumał się w swoich myślach, po czym kontynuował: - Budzę się i pierwsze, co robię, to sprawdzam, czy nie jestem związany jakimś cholernym sznurem. Nie jestem to dobrze. Rozglądam się dookoła, wszystko jest na miejscu, to znaczy, że jestem bezpieczny. Dalej wszystko się zlewa w jedno. Sprawdzam licznikiem strumyk, jest na zielonym. Jest OK. Przemywam twarz, myję zęby, ubieram się. Obchodzę farmę grzybów, zrywam te największe, wrzucam je na patelnię i jem. Zakładam ciuchy, a do kabury mój ukochany Glock 19, który znalazłem przy ciele gliniarza z dziurą w czerepie, w pierwszych miesiącach po Armagedonie, kilka razy uratował mi życie. Na ramieniu zawieszam strzelbę w kalibrze dwanaście. Wychodzę, obchodzę miejscówkę, sprawdzam alarm, potem pułapki. Czasem złapie się w nie jakiś zając, niby są trochę zmutowane, ale można je bezpiecznie jeść. A zresztą, jak myślisz, z czego jest zrobiona ta potrawka, którą się tak zajadasz? - Usłyszawszy to, młody chłopak, siedzący naprzeciwko, zrobił minę, jakby trafił go piorun. Miał bujną czuprynę o kolorze mokrej ziemi. - Hehe, co taką minę zrobiłeś? - zaśmiał się brodacz, kontynuując historię. - Jedz, nic ci się nie stanie. Dobra, na czym to ja skończyłem? A, no tak. Sprawdzam pułapki, jak coś jest - biorę to do domu, chowam do piwnicy i potem coś sobie z tego zrobię. I tak każdego walonego dnia. Wreszcie pomyślałem, że jak nie zrobię czegoś innego, to albo oszaleję, albo strzelę sobie, kurwa, w łeb, jak tamten gliniarz. - Jak pewnie wiesz, a przynajmniej mam taką nadzieję, znajdujemy się na Podkarpaciu, więc i blisko do Bieszczadzkiego Parku Narodowego. Chociaż tobie to pewnie niewiele mówi, za młody jesteś. No, ale wracam już do opowieści. Wychodzę z chaty, na mordzie „Buldog”, do plecaka opex, a przy nim: licznik, woda i inne duperele. Na pasku: kabura z pistoletem, a obok, w pochwie, nóż. Idę już tak dłuższy czas i nagle słyszę jakiś krzyk. Najpierw spanikowałem, bo myślałem, że to jakiś pieprzony Uszatek, ale po chwili zrozumiałem, że to był ludzki krzyk. TWÓJ KRZYK. Biegnę zobaczyć, co się stało, i widzę ciebie leżącego na ziemi, z nogą w zardzewiałej pułapce na niedźwiedzie. Te chuje jakoś nie chcą się na nie łapać. Byłeś nieprzytomny, ale żywy, więc cię tu przyniosłem. - Odwrócił się w stronę starej, zardzewiałej od lat kozy. Nalał wody do poobijanego, żeliwnego kubka, w którym znajdowała się herbata, po czym wrócił do młodego chłopaka. - Wybacz mi, że się tak rozgadałem, ale tu, w lesie, nie ma zbytnio ludzi, a żywych… a żywych to już w ogóle. No to teraz ty opowiedz, jak się tu znalazłeś, drogi chłopcze.
- Eeee… to dość długa historia.
1000
1000
400
100
+10
0 komentarzy
0.044312953948975