W Lusterku | Maraton | 1/5

3
Ostatni maraton "BLACKOUT" wam się spodobał więc czemu nie.

Codziennie od dzisiaj (13.07.2025) do czwartku (17.07.2025) będę wysyłał opowiadania w klimacie "dziennika" bo widziałem, że wam się spodobało, zapraszam do czytania i wypierdalam
DZIEŃ 1

Lokalizacja: Obrzeża ruin Darwin, Australia

Minęło 15 lat od ostatniego dnia świata, jaki znałem.

Zacznę od początku, bo jeśli ktoś kiedyś znajdzie te kartki, musi wiedzieć, co się stało. Może to wszystko nie ma już żadnego znaczenia. Może piszę do samego siebie. Ale jeśli to jedyny sposób, żeby nie zwariować, to niech tak będzie.

Był 2140 rok, kiedy się zaczęło. Inwazja przyszła znikąd — nagle i brutalnie. Światowi przywódcy zjednoczyli się po raz pierwszy w historii. Stworzono jedno globalne dowództwo. Jednego Prezydenta Świata. To on, na samym końcu, podjął ostatnią decyzję.
Reset.
Wszystkie nuklearne głowice — odpalone równocześnie. Nie przeciwko obcym. Przeciwko wszystkiemu. Ziemia miała się wyczyścić. Oni zginęli. My też.

15 lat żyłem sam wśród ruin. W betonowym sarkofagu, który kiedyś był schronem przeciwatomowym. Sam. W samotności człowiek zamienia się w cień. Ale dziś coś się zmieniło.

Dziś rano odebrałem sygnał przez mój stary odbiornik satelitarny. Ledwo słyszalny. Zakłócenia, szum, a potem…
„Oliver? To ciotka Lena… jeśli mnie słyszysz… żyjemy.”

Żyją. Moja rodzina przeżyła. Gdzieś tam, po drugiej stronie spalonego kontynentu.

To dlatego pakuję się. Ruszam. Samochód, który przez lata naprawiałem, gotowy. Staruszek z lat 2130, ale chodzi lepiej niż nowe jednostki. Na dachu mam skraplacz wody. W środku zapas konserw, mój dron zwiadowczy, apteczka, komputer pokładowy z prostym AI i, oczywiście, radio.
Silnik zaskoczył od razu. Starego się nie zapomina.

Ale jest coś jeszcze.

Od tygodnia... czuję, że nie jestem sam. Czasem radio szumi, gdy wschodzi księżyc. Jakby coś się zbliżało. Jakby coś czekało, aż zrobi się ciemno.

I dziś, gdy wyjeżdżałem z ruin Darwin, na granicy miasta, widziałem cień. Ogromny. Długi. Poruszał się zbyt szybko. Zbyt nisko przy ziemi.

W dzień nic. Cisza. Ale w nocy...
W nocy czuję, że ktoś mnie obserwuje.

Jutro ruszam na południe. Kierunek: Alice Springs. Trasa prosta, ale zniszczona. Nie wiem, co spotkam po drodze. Może nic. Może coś gorszego niż pustka.

Ale to pierwszy raz od piętnastu lat, gdy mam cel. Mam powód. Mam rodzinę.

I może… mam też wroga.
DZIEŃ 2
Lokalizacja: Australia — Południowo-zachodnie pustkowia, dawna autostrada nr A1
Godzina rozpoczęcia wpisu: 08:05

Nie spałem dobrze. Przez większą część nocy słyszałem coś poza zasięgiem świateł. Nie był to wiatr, nie były to liście — to było coś ciężkiego. I było blisko.

Świat po detonacji nadal śmierdzi popiołem i przetopionym żelazem, mimo że minęło 15 lat. Codziennie wdycham martwą ziemię. Czasem mam wrażenie, że w tej glebie nadal coś drga. Może to wyobraźnia. A może coś innego.

Wstałem z pierwszym światłem, przetarłem szybę pojazdu — kondensacja była większa niż zwykle. Sprawdziłem skraplacz – 1,6 litra. Wystarczy.

Zanim ruszyłem, złożyłem sprzęt:
– Dron zwiadowczy → brak oznak życia w promieniu 2 km.
– Czujniki ruchu → jedna z pułapek się aktywowała o 02:47. Nagranie dźwięku pokazało tylko jednostajny szum. Może dźwięk przechodzenia przez piasek? Może.
– Radio ustawione na 104.6 → szumy, ale wyraźniejsze niż wczoraj. Krótkie zakłócenie o 03:10.

Zjechałem z głównej drogi. Znaki drogowe zatarte. Dziś widziałem wrak autobusu. Spalony na szkielet, ale w środku… jeden zestaw kości. Siedzących. Ubrania wskazują na koniec lat 2120. Prawdopodobnie ktoś nie zdążył uciec.

Zabrałem z wraku:
– stary agregat (nie działa, ale przyda się na części)
– komplet śrub i kluczy
– jedną puszkę jedzenia (stara, ale zamknięta hermetycznie)

Na postoju o 17:20 rozłożyłem sprzęt zgodnie z rutyną:
– 4 czujniki ruchu na wysięgnikach
– 2 radioodbiorniki: jeden nasłuch (104.6), drugi do kontaktu z ciotką (37.2)
– dron gotowy do lotu porannego
– światła IR i UV: brak odblasków, ale tło było niespokojne. Cienie nie pasowały do ukształtowania terenu

Nie wiem, czy to tylko psychika, ale czuję się obserwowany. W dzień — nic, tylko wiatr i popiół. W nocy — wszystko cichnie. A kiedy wszystko cichnie, coś się zbliża.

Mam wrażenie, że szum w radiu zwiększa się tylko nocą. Im mocniejszy — tym cięższe sny.

Koniec wpisu – 21:33
Dzień 3
Lokalizacja: między ruinami Port Augusta a pustkowiem w stronę Leigh Creek
Warunki: sucho, bezchmurne niebo, noc chłodna i cicha

Przejechałem dziś około 130 kilometrów. Silnik zaczął się przegrzewać w połowie drogi, musiałem zatrzymać się i zająć układem chłodzenia. Wentylatory, które samodzielnie zamontowałem przed podróżą, ledwo wyrabiają. Na szczęście miałem zapasowy filtr powietrza – stary, ale czysty – i wystarczyło kilka godzin, żeby wszystko doprowadzić do używalności. Ten samochód ma już ponad 40 lat, ale działa lepiej niż niejeden wojskowy transporter, który widywałem w starych raportach z czasów wojny.

W nocy zaczęły się dziać dziwne rzeczy. O 02:43 czujniki ruchu zamontowane po wschodniej stronie drogi zarejestrowały szybki, płytki impuls – coś się poruszyło, ale zbyt cicho jak na człowieka, i zbyt szybko, żeby to był jakiś miejscowy zwierzak. Przez krótką chwilę radio złapało coś na częstotliwości 95.0 MHz – bardzo krótki sygnał, przypominający głęboki, metaliczny oddech. Nie był to głos, ani żaden rozpoznawalny kod. Echo nie zdołało tego zdekodować, ale zapisało fragment na dysku. Brzmi jak coś duszącego się pod wodą. Byłem wtedy już na nogach, obserwowałem linię horyzontu przez noktowizor. Niczego nie zobaczyłem.

Od pewnego czasu czuję, że coś mnie śledzi. Nie mam jeszcze dowodów, ale to przeczucie zaczyna zyskiwać potwierdzenie. Dźwięki, które rejestrują czujniki, nie pasują do żadnego znanego zwierzęcia. Porusza się szybko, ale w sposób trudny do przewidzenia – jakby było świadome tego, gdzie znajdują się moje urządzenia. Echo twierdzi, że zakłócenia radiowe mają źródło w ruchomym nadajniku – coś się przemieszcza równolegle do mnie.

Dziś zatrzymałem się na noc przy dawnej stacji benzynowej. Ściany są wypalone, dach dawno runął. Na jednej z betonowych kolumn wciąż wisiał podarty plakat z kampanii Prezydenta Świata. Pamiętam dokładnie ten slogan. „Zaufaj mi, to tylko wrogowie ludzkości zostaną wymazani.” Miałem wtedy dwadzieścia lat. Studiowałem inżynierię w Adelajdzie. Wierzyłem w tamten porządek. Wierzyłem, że ludzkość się podniesie. Gdy spadły bomby, widziałem błysk przez okno mojego akademika. A potem – cisza. Z początku byłem pewien, że to tylko lokalny konflikt. Dopiero po tygodniu do mnie dotarło, że świat przestał istnieć. Ten plakat wygląda jak ślad po kłamstwie, które zniszczyło wszystko.

Wieczorem rozstawiłem dwa czujniki akustyczne – jeden przy aucie, drugi 20 metrów dalej. Chciałem sprawdzić, czy to coś się zbliża, kiedy śpię. O 03:12 sygnał z dalszego czujnika zerwał się na cztery sekundy. Echo nie zarejestrowało obecności żadnego ciepłego obiektu. Albo to coś nie emituje ciepła, albo zna technologię i wie, jak jej unikać.

Znalazłem też wrak drona zwiadowczego – stary model z czasów wojny. Bateria zdechła, ale czujnik elektrostatyczny nadal nadawał się do wymontowania. Jutro spróbuję go podłączyć do mojego systemu. Może zarejestruje coś, czego nie widać w podczerwieni.

Fizycznie jestem w porządku, choć lewa dłoń drży coraz mocniej. Nie wiem, czy to stres, odwodnienie, czy może objaw czegoś więcej. Dziś wilgotność powietrza spadła do jedenastu procent, a mój skraplacz nie nadążał z produkcją wody. Udało się uzyskać tylko półtora litra.

Sen był inny niż wcześniej. Tym razem nie śniłem o rodzinie, ani o dawnych miastach. Śniłem, że coś stoi za szybą samochodu. Nie robiło nic. Tylko patrzyło. Gdy uchylałem drzwi – znikało. Ale budząc się czułem, że ono nadal tam jest. I nie wiem, czy to był sen.

Zaczynam mieć pewność, że nie jestem już sam. Coś mnie tropi. Ale nie spieszy się.

Być może dlatego, że wie, dokąd jadę.
Dzień 4
Lokalizacja: 40 km na północ od ruin Leigh Creek
Warunki: gorąco, powietrze stojące, wiatr niemal zerowy

Dzień zacząłem wcześnie, jeszcze przed wschodem słońca. W nocy nie spałem zbyt dobrze – czujnik elektrostatyczny, który podłączyłem do systemu Echo, złapał wczoraj bardzo subtelny sygnał z zachodu. Coś poruszało się przez pustynię w sposób nienaturalny – bezwładnie, ale precyzyjnie, jakby płynęło nad powierzchnią piasku. Echo sklasyfikowało to jako "anomalia bez klasy", co oznacza: nie rozpoznano wzorca.

Zanim ruszyłem dalej, zgodnie z rutyną rozstawiłem czujniki – tym razem trzy: elektrostatyczny, termiczny i drgań podłoża. Ustawiłem je na linii 120 metrów, równolegle do drogi. Nadałem Echo polecenie zbierania danych na częstotliwościach 88.4 MHz, 95.0 MHz i eksperymentalnie – 99.1 MHz. Na tej ostatniej złapałem wczoraj coś dziwnego. Nie wiem, czy to przypadek, ale dziś w południe pojawiły się na niej dwa krótkie sygnały dźwiękowe – przypominały bicie serca, ale cyfrowe, skompresowane. Od razu ustawiłem filtr wykrywający wzorce tętna. Wynik: 72 bpm, dokładnie ludzkie.

Ruszyłem dalej przez północną linię wyschniętego koryta rzeki. Miejsce to było niegdyś obszarem rekreacyjnym. Teraz to wypalone dno, w którym echo mojego silnika brzmi jak grzmot. Miałem do pokonania niewielką przełęcz, która wydawała się bezpieczna, ale po dwóch godzinach jazdy musiałem zawrócić – ziemia była zbyt niestabilna, a jedna z opon zaczęła się topić od nadmiernego tarcia. Udało się ją schłodzić wodą z kondensatora, ale straciłem przy tym pół litra. To dużo, zbyt dużo jak na dzień bez punktu zrzutu.

Znalazłem dziś coś, co mnie zatrzymało. Na betonowej ścianie starego przystanku, wypalonej i pękniętej, widniały ślady pisma. Nie farba, nie kreda – głęboko wyryte litery:
„TO CO PRZESZŁO, WRÓCI”
„SŁYSZĘ JE CODZIENNIE”

Nie wiem, kto to napisał, ale litery były świeże. Za świeże. Kurz wokół nich był rozdmuchany – jakby ktoś był tu wczoraj. Prawdopodobieństwo, że to zbieg okoliczności, jest znikome. Ustawiłem w tym miejscu mikrofon kierunkowy i zostawiłem tam jedną z kamer noktowizyjnych. Będę odbierał transmisję, dopóki sygnał nie zniknie.

Wieczorem zawiał lekki wiatr, ale przyniósł ze sobą coś jeszcze – zapach. Wymieszany z kurzem, ledwie wyczuwalny, ale znajomy. To był zapach przypominający płonący plastik i... żelazo. Ten sam, który czułem piętnaście lat temu, zaraz po pierwszym bombardowaniu. Wtedy spadały głowice z aktywnym rdzeniem neutronowym. Dziś nie powinno być śladów – a jednak, tu był. Przeszukałem teren przez godzinę, ale nic nie znalazłem.

Zamknąłem dzień przy ognisku – z czujnikami aktywnymi, częstotliwościami ustawionymi na auto-monitoring, z bronią na kolanach. Przeglądałem zdjęcia z drona sprzed kilku dni – jedno z nich pokazuje coś dziwnego. Na tle spalonej ziemi widnieje cień. Nie mój. Nie pasuje do położenia słońca, nie ma odpowiednika w krajobrazie. Po prostu... jest.

Zasnę dziś tylko częściowo. Druga część mnie będzie czuwać. Bo wiem, że to coś coraz bardziej się zbliża. Nie testuje mnie – ono mnie analizuje. A ja zaczynam myśleć, że wie o moim celu.
Dzień 5

Lokalizacja: 12 km na wschód od ruin Port Augusta
Warunki: zachmurzenie rozproszone, upał 38°C, wiatr 11 km/h południowy

Dzień był spokojny. Za spokojny. Od rana nic się nie działo. Sygnały radiowe czyste, czujniki niereaktywne. Zrobiłem planowaną trasę, minąłem pozostałości po starym parkingu ciężarówek. Zostały tam trzy spalone wraki, jeden miał jeszcze aktywny akumulator w dolnym module – udało się z niego odzyskać trochę energii.

Na częstotliwości 95.0 MHz pojawiły się jednak zakłócenia. Były krótkie, jakby ktoś próbował nadawać sygnał pulsacyjny. Dźwięk przypominał zakodowaną transmisję morsem, ale z odstępami niemożliwymi do zdekodowania. Być może to znowu echo biologiczne, być może coś więcej. Oznaczyłem to jako nieznany szum warstwowy.

Około godziny 18:00 słońce zaczęło się chylić ku zachodowi. Widziałem długie cienie ciągnące się po rozgrzanym betonie i zdeformowane niebo, które przypominało powierzchnię brudnego szkła. Wiedziałem, że nie przejadę więcej niż kilku kilometrów bez ryzyka uszkodzenia silnika, więc zdecydowałem się zatrzymać.

Znalazłem stary przystanek autobusowy. Betonowa wiata, częściowo zapadnięta, ale osłaniała od wiatru. Sprawdziłem strukturę – stabilna. Przestrzeń czysta. Czujniki termiczne niczego nie wykazywały. Zacząłem wypakowywać sprzęt – Echo, sensory, kabel zasilający, zestaw solarów. W tej chwili powietrze zrobiło się gęste. Nabrało czegoś... metalicznego.

I wtedy to usłyszałem.

Kilkadziesiąt metrów na zachód od drogi dobiegł mnie dźwięk. Gwałtowny, nienaturalny. Coś pomiędzy wrzaskiem a skrzeczeniem. Jakby ktoś próbował wydrzeć się przez płuca, których nie ma. Głęboki, pełen zakłóceń, niesymetryczny.

Zamarłem. Sięgnąłem po karabin. Termiczny czujnik ręczny zarejestrował ruch – szybki, nielogiczny. Obiekt zbliżał się z prędkością ponad 40 km/h. Zerwałem się i schowałem za ścianę przystanku. Oddychałem przez zaciśnięte zęby.

Zza horyzontu, między szczątkami dawnej drogi, nadbiegło coś.

Nie miało konkretnego kształtu – zbyt daleko by rozróżnić detale, ale zbyt blisko, by nie poczuć jego obecności. Poruszało się w sposób nie-ludzki. Skoki. Zmiany kierunku w jednej sekundzie. Wyglądało, jakby jego ciało ciągle się adaptowało – raz wysokie, raz pochylone. Ale najgorsze był dźwięk, który wydawało – złożony, wielowarstwowy, jakby sam jego krzyk był częścią komunikacji.

Nie strzelałem. Nie miałem szansy. Wbiegło w martwe pole wzroku po lewej stronie, i wtedy... po prostu zniknęło.

Nie przestało istnieć – wiem, że nie. Ale przestałem je widzieć. To było jak wycięcie kawałka rzeczywistości nożem. Cisza zapanowała nagle, nie naturalnie – jakby ktoś wyciął dźwięk z powietrza.

Stałem w miejscu prawie pół godziny, aż wreszcie zdecydowałem się włożyć tylko Echo i jeden czujnik mikrodrgań do środka przystanku. Nie zapalę ogniska. Nie rozbiję się tu.

Wycofałem się ostrożnie, bez światła, z radiem ustawionym na minimum szumów. Odjechałem kilka kilometrów na południe. Zatrzymałem się dopiero wtedy, gdy wszystkie trzy czujniki pokazały zero. I tylko jedno z nich zanotowało coś dziwnego.

Między 18:43 a 18:44 Echo zarejestrowało krótki sygnał na częstotliwości 99.1 MHz. Jeden komunikat. Mniej niż pół sekundy. Powtórzył się dwukrotnie.

SYGNAŁ: „ZOBACZYŁEM CIĘ.”

Nie wiem, czy to był przekaz. Nie wiem, czy to naprawdę było do mnie. Ale wiem, że cokolwiek to było, wiedziało, gdzie jestem.

Dziś nie będzie snu. Tylko dziennik. I czujniki ustawione na każdy kierunek.
1000
1000
400
100
+20
0 komentarzy
0.087814807891846