Taka tam gimbopoezja

4
Obrazek z Pepe-stalkerem o wojnie rasowej mnie natchnął. Oto efekt:

Lewa, prawa, głowa za głową,
Idą w szeregu introwertycy,
Outsiderzy, stuleje, przegrywy życiowe,
Idą by w końcu się przydać ludzkości,
By w samozwańczej wojnie polec z honorem,
Który sami sobie przyznali za mord,
Za gwałt, za rabunek, za krzywdę bliźniego.
Ten bliźni też nie jest święty, on też
Zabić chce drugiego w imię bóstwa.
Bóstwo to mówi, zabij, spal, zniszcz,
Wierny słucha, wierny niszczy,
Jak bezwolna maszyna kultem opętana,
Jak Jeździec Apokalipsy, niegodny wierzchowca,
Na świat zsyłający plagi egipskie
I w mroku pogrążający ten żałosny padół.

Patrzę na te twarze, wykrzywione nienawiścią,
Myślę, jak daleko nam do końca,
Bo koniec nadejdzie, to pewne i słuszne,
Co wisi, spadnie, co zaczyna się, kończy,
Huk i płomień zawładną planetą,
A archaniołowie zatrąbią swój hymn.
Gdy Demiurg wszechmocny ogłosi werdykty,
Gdy grzesznicy i święci będą osądzeni,
Zakończy się koniec, zacznie się wieczność,
Której każdy się lęka, niewielu jej chce.
Obecny świat zbyt dużą pokusą,
Zbyt wiele tu mamy, za dużo walczymy,
By tak po prostu rzucić to w pustkę.
Tego bronimy, o to zabijamy,
O miejsce na świecie, który się skończy,
O kawałek chleba, który szybciej zgnije,
Niż człowiek zrozumie, że mundi vanitas est.

Niebiosa nie są wcale niebieskie,
Nie ma cherubów, aniołów i dziewic,
Nie będzie fanfar, ni trąb, czy Raju
Zasada to prosta, choć nierozumiana.
Zostańmy tutaj, w tej skrwawionej kolebce,
Gdzie wrogość i krzywda są towarem eksportowym,
Bo dobrze nam tu, la vie est belle.
Ból jest piękny, jak kolec różany wbity w oko,
Jak truchło leżące wśród łąk, jak śmierć trucicielska,
Wszystko, co mamy, tu stworzyliśmy,
Tu zadajemy cierpienie, tu kochamy i umieramy,
A introwertycy, outsiderzy, maszerujący,
Lewa za lewą, prawa za prawą,
Niech palą, niech krzywdzą,
Niech w samozwańczej wojnie legną za honor,
Który sam sobie przyznają za mord.
0.041239976882935