Przez ostatnie lata, dużo medialnego rozgłosu zyskuje ruch trans. Dzieje się to głównie w USA, ale przez to jak duży ten kraj ma wpływ na politykę i kulturę świata, echa tego widać również u nas. Ten wywód będzie dotyczyć zmian jakie zaszły właśnie w stanach.
W stosunkowo niedawnej historii mieliśmy trzy duże ruchy społeczne. Sufrażystki (które z współczesnymi feministkami nie mają wiele wspólnego), ruch o równouprawnienie czarnych, z Mrtinem Lutherem Kingiem na czele oraz najświeższy z nich czyli prawa par homoseksualnych.
Trzy duże inicjatywy, trzy kompletnie różne tematy. Jedno je jednak łączy. To były ruchy oddolne. Najpierw pojawili się aktywiści, którzy przekonali ludzi do swojej racji, a kiedy ruch zrobił się wystarczająco popularny, rząd wprowadza nowe prawa. Taki proces często trwa wiele dekad. Teraz przejdę do ruchu trans, który moim zdaniem jest kompletnie innym przypadkiem.
Ruch trans w przeciwieństwie do wyżej wymienionych, rozwinął się stosunkowo szybko. Stało się tak, ponieważ nie polega na poparciu społecznym, a na lobbingu. Kiedy w latach 40 chcieli operacji zmiany płci, prawa zostały przepchane niemal natychmiast. Podobnie kiedy chcieli legalnej zmiany płci w dokumentach (lata 2000) oraz kiedy zdecydowali, że chcą legalnej zmiany płci bez przejścia przez operację (lata 2010).
Te zmiany zostały wprowadzone przez cichy lobbing bez medialnego rozgłosu. Ta taktyka w dużej mierze była bardzo skuteczna. Przyznał to na przykład Masen Davis, dyrektor "Transgender Law Center". Podobnie działają takie firmy jak Dentons, Thomson Reuters Foundation oraz IGLYO. Muszą to robić po cichu, bo jeżeli spojrzymy na ich postulaty, to zorientujemy się, że są kompletnie niedorzeczne.
Kiedy przeciętny człowiek spojży na ich hasełka o równości i wolności, pomyśli sobie: "Niech se zmieniają tą płeć, to nie ma na mnie wpływu". Problem w tym, że jest dokładnie odwrotnie. Jeżeli każdy facet może magicznie stać się kobietą, to oznacza, że ma on prawo przebierać się w szatni na basenie z siedmioletnią dziewczynką, może iść do więzienia dla kobiet i gwałcić ile chce, może startować w zawodach sportowych dla kobiet i zdobywać medale przy minimalnym wysiłku. Najśmieszniejsze jest to, że najnowsza czwarta fala feminizmu walczy o akceptację tego typu zachowań, nie widząc, że wprost uderza to w prawa kobiet.
"Skąd się wzięły pieniądze na ten cały lobbing?" Zapytacie. Otóż już śpieszę z odpowiedzią. Wystarczy się zastanowić komu jest ten cyrk na rękę. Wielkie korporacje uwielbiają ten ruch. Mogą udawać, że dbają o dobro społeczeństwa wygłaszając puste frazesy i zmieniając logo na tęczowe raz do roku. Zasypują opinie publiczną tego typu dyskusją, cenzurują nieprzychylne opinie na Facebooku czy Reddicie, co polaryzuje społeczeństwo. Ludzie skupiają się na tym, a w międzyczasie oni doją nas z kasy.
Wynagrodzenia dyrektorów i prezesów szybują w górę, kiedy pęsja zwykłego pracownika czasami nie nadąża za inflacją. Ceny rosną, mieszkania są cholernie drogie, coraz więcej ludzi żyje w ubóstwie. Tymczasem społeczeństwo kłuci się między sobą o głupoty i są zbyt podzieleni, aby rozwiązać prawdziwe problemy. Politycy zabierając lub wprowadzając prawa trans, mogą przepychać ustawy, które kosztują grosze, są bardzo łatwe do wprowadzenia i nie wymagają żadnych zmian w infrastrukturze. Jednocześnie udają że coś robią, nie rozwiązując faktycznych problemów, wymagających przemyślanych ustaw i nakładów finansowych.
Podsumowując. Ruch trans nie jest ruchem społecznym. Wielkie marsze i publiczny aktywizm pojawiły się dopiero po wprowadzeniu najważniejszych dla nich praw. To jest zasłona dymna, której fundatorami i beneficjentami są najbogatsi ludzie tego świata.