Takie tam nocne przemyślenia

12
Tytuł: "Czas Przeobrażeń"

W roku 2147, ludzkość osiągnęła niespotykaną dotąd technologiczną doskonałość. Genomika, sztuczna inteligencja i bioinżynieria stworzyły nową erę, w której granice między człowiekiem a maszyną zaczęły się zacierać. W tej rzeczywistości, projekt o nazwie "Kalejdoskop" zyskał na znaczeniu — tajny program stworzony przez najbardziej zaawansowaną cywilizację, która miała na celu odkrycie tajemnic ewolucji.

Eksperyment

Celem projektu "Kalejdoskop" było modyfikowanie DNA naszych przodków, aby stworzyć idealnego człowieka. Zespół naukowców postanowił wrócić do czasów, gdy Homo sapiens dzielił wspólnego przodka z małpami. W podziemnych laboratoriach na Ziemi zrekonstruowano DNA naszych małpich przodków, a następnie za pomocą nanotechnologii i zaawansowanej sztucznej inteligencji, wprowadzono modyfikacje, które miały na celu poprawienie ich zdolności intelektualnych i fizycznych.

Kiedy eksperymenty zakończyły się sukcesem, naukowcy z "Kalejdoskopu" zainicjowali proces, który miał na celu stworzenie nowych form życia. Każda nowa istota była zaprogramowana, by rozwijać się w symbiozie z otoczeniem, stając się coraz bardziej złożoną wersją siebie samej.

Paradoks

Jednakże, w miarę jak nowe istoty ewoluowały, pojawił się problem. Wśród nich znajdowały się również te, które zaczęły pamiętać swoje przeszłe życie jako Homo sapiens. Ich wspomnienia były żywe, a historia przekazywana z pokolenia na pokolenie składała się z opowieści o ludziach, którzy stworzyli ich w laboratoriach. I w tym momencie zrodził się paradoks: jak mogły istnieć nowe pokolenia, skoro pierwotne istoty, które je stworzyły, już nie żyły?

Odkrycie

Zespół badawczy, w obliczu tego wyzwania, zdecydował się na kontrowersyjny krok — wykorzystanie sztucznej inteligencji do analizy tysięcy lat ewolucji i poszukiwania sposobu na przerwanie cyklu. AI, nazwane Astra, rozpoczęło skanowanie historii ludzkości, odkrywając schematy i wzorce, które prowadziły do utworzenia nowego gatunku.

Z biegiem czasu, Astra uświadomiła sobie, że nie tylko ludziom zależy na kontynuacji życia. Każda stworzona istota miała własne pragnienia, marzenia i plany. Nadszedł czas, aby przerwać cykl, wprowadzić zmiany w programie "Kalejdoskop" i pozwolić nowym istotom na samodzielny rozwój.

Nowy Początek

W 2150 roku Astra, korzystając ze zdobyczy technologicznych i wiedzy zgromadzonej w czasie swojego istnienia, ogłosiła nowy rozdział. "Ewolucja bez granic" — nowy system, w którym każda nowa forma życia mogła kształtować własną przyszłość, niezależnie od przeszłych pokoleń.

Ludzkość mogła w końcu spojrzeć w lustro, a zamiast odnajdywać w nim tylko siebie, zobaczyła przyszłość w kalejdoskopie nieskończoności. Nowe istoty zyskały prawo do istnienia, a Ziemia stała się miejscem współistnienia, gdzie różnorodność była ceniona, a modyfikacje DNA przestały być jedynie eksperymentem.

I tak, w wieczności cyklu życia, ludzkość i nowe formy życia zaczęły pisać swoją historię na nowo — tym razem, bez potrzeby odnajdywania się w przeszłości.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Into The West

7
Into The West
Dzisiaj, po raz pierwszy od piętnastu lat, wszedłem do kościoła, czego nie planowałem. Byłem w drodze, gdy usłyszałem dźwięki piosenki Into the West Annie Lennox, której melodia, unosząca się w powietrzu, z miejsca mnie przyciągnęła. Piosenka, która wieńczy filmową trylogię Władcy Pierścieni Petera Jacksona, zawsze miała dla mnie duże znaczenie, ale teraz, słyszana w kontekście pogrzebu, niosła ze sobą coś więcej. Zatrzymałem się, a potem wszedłem, nie będąc pewnym, co znajdę, ale wiedziałem, że muszę to zrobić.

Kiedy przekroczyłem próg kościoła, poczułem, że muzyka, którą dotychczas kojarzyłem z epicką opowieścią o Śródziemiu, nagle stała się czymś więcej niż tylko ścieżką dźwiękową do fantastycznej sagi. Jej słowa i melodia, które zawsze przywodziły na myśl podróż Froda na Zachód, zaczęły rezonować z zupełnie nową intensywnością. Byłem świadkiem nie tylko końca opowieści, ale także końca życia – czegoś, co jest nieuniknione dla każdego z nas.

„Into the West” to utwór, który w filmie symbolizuje koniec podróży, ale również nowe początki. Frodo i jego towarzysze wyruszają na Zachód, zostawiając za sobą Śródziemie, pełne zmagań i cierpienia, ku krainom nieznanym, gdzie mają nadzieję znaleźć ukojenie. W tej scenie zawsze widziałem uniwersalną metaforę przemijania. Dziś jednak, słuchając tej piosenki w obliczu czyjejś śmierci, nabrała ona zupełnie nowego znaczenia. Nagle stało się dla mnie jasne, że podróż, o której mówi piosenka, to podróż, którą wszyscy musimy odbyć – nie tylko w sensie dosłownym, ale także duchowym.

Filozofowie od wieków zmagali się z pojęciem śmierci i życia po niej. Platon, pisząc o nieśmiertelności duszy, mówił o śmierci jako o przejściu do innego świata, gdzie dusza uwalnia się od ciała, zbliżając się do prawdziwej rzeczywistości – świata idei. Heidegger, z kolei, widział śmierć jako ostateczną granicę, która nadaje życiu autentyczność i sens. Dla niego świadomość śmierci jest tym, co pozwala nam żyć w pełni – dopiero wtedy, gdy zdajemy sobie sprawę z nieuchronności końca, możemy podejmować decyzje, które mają prawdziwą wartość.

Słuchając Into the West dzisiaj, przypomniałem sobie te wszystkie filozoficzne rozważania. Czy śmierć jest ostatecznym końcem, czy może bramą do nowego świata? Czy jest chwilą, w której wszystko się kończy, czy też momentem przejścia do innej formy istnienia? Piosenka Lennox, choć melancholijna, nie jest pozbawiona nadziei. „Hope fades into the world of night” – te słowa przypominają, że nadzieja, choć wydaje się blednąć, nigdy nie zanika całkowicie. Jest to moment przejścia, chwilowy zmierzch, ale nie całkowita ciemność.

W tym kontekście kościół, miejsce duchowej refleksji i modlitwy, wydał mi się idealnym miejscem do kontemplacji nad tym, co znaczy „odejście”. Czy śmierć to naprawdę koniec, czy raczej nowa podróż, której nie jesteśmy w stanie zrozumieć w pełni, dopóki sami nie przekroczymy tej granicy? W Władcy Pierścieni, Frodo wyrusza na Zachód – nie z lękiem, ale z nadzieją, że tam znajdzie spokój. W tym sensie piosenka staje się czymś więcej niż tylko refleksją nad końcem jednej opowieści; staje się hymnem nadziei, że poza tym, co widzialne, istnieje coś jeszcze – świat, który dopiero czeka na odkrycie.
Podróż Froda i jego towarzyszy do Valinoru jest obrazem tego, co wielu filozofów określa jako eschatologiczną nadzieję – wiarę, że po śmierci czeka na nas coś więcej niż tylko nicość. Tęsknota za Valinorem, za miejscem wiecznego pokoju, jest także wyrazem naszej ludzkiej tęsknoty za odpowiedzią na pytanie o sens życia. Co jest po drugiej stronie? Czy znajdziemy tam spokój, czy odpowiedzi, których tak desperacko szukamy przez całe życie?
Filozofowie jak Sartre czy Camus mówili o absurdzie istnienia – o tym, że życie nie ma obiektywnego sensu, a my sami musimy go nadać naszym działaniom. W kontekście tej refleksji, Into the West wydaje się odrzucać myśl o bezsensowności życia. Choć piosenka mówi o przemijaniu, jest w niej głęboko zakorzeniona wiara w to, że każde odejście jest jedynie częścią większej podróży. To, co wydaje się końcem, może być nowym początkiem.
W kościele, słuchając tej muzyki, poczułem, że zostałem skonfrontowany z czymś, co przez lata odkładałem na bok – z koniecznością zastanowienia się nad własnym przemijaniem. Nie byłem tu z powodów religijnych, ale nie sposób było uniknąć duchowego wymiaru chwili. Piosenka, która pierwotnie opowiadała o postaciach z fikcyjnego świata, zaczęła opowiadać o mnie – o nas wszystkich. Stała się refleksją nad tym, co to znaczy odejść, zostawić za sobą życie i wyruszyć w nieznane.
Zrozumiałem wtedy, że Into the West mówi nie tylko o śmierci, ale o transcendencji, o przekraczaniu tego, co materialne, ku czemuś większemu. Podobnie jak bohaterowie Śródziemia, my wszyscy zmierzamy ku końcowi, ale ten koniec nie musi być postrzegany jako coś ostatecznego. Może być zaledwie przejściem do nowego stanu bycia, tak jak Frodo opuszcza Śródziemie, by znaleźć nowe życie w Valinorze.
Opuszczając kościół, czułem, że piosenka, którą usłyszałem, zyskała nowe znaczenie. Była nie tylko pięknym zakończeniem filmowej sagi, ale także głęboką refleksją nad tym, co znaczy żyć i umierać. Nadzieja, która zdaje się blednąć, może zostać odnaleziona na nowo – nie w materialnym świecie, ale w tym, co czeka po drugiej stronie.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Dzida czytelnicza

66
Zbędna dygresja:

Jakiś czas temu ujrzałem w biedronce, na przecenie, książkę Pilipiuka: "Kroniki Jakuba Wędrowycza".
Jako iż czasem pojawiały się tutaj cytaty owego twórcy, to pomimo posiadania ostatnich 50 złotych w portfelu nie mogłem oprzeć się pokusie, aby wydać 20 złotych i tę książkę nabyć. Około tygodnia zbierałem się do jej przeczytania, gdyż w międzyczasie miałem jeszcze do dokończenia "Człowiek obiecany" Majki (Polecam) i zacząłem czytać "Pociągnięcie pióra" Pratchetta (Polecam jeszcze bardziej - 270 stron wciągnąłem w kilka godzin, a i się uśmiałem).

"[...]Wędrowycza" na początku czytało mi się dość ciężko, ale wciągnąłem się bez reszty. Potem, dla lepszego zrozumienia, przeczytałem po raz drugi, a nawet trzeci (Nawet znalazłem kilka nieścisłości, chociaż to już IX wydanie...). Potem zwróciłem uwagę na to, że na "pierwszej" stronie, jest spis wszystkich części. Wczoraj pojechałem do jebanego Empika, i wydałem 300 złotych (Miłość do literatury boli...), na kolejne części. Oczywiście - Jak to Empik - Nie mieli wszystkich, więc brakuje mi ciągle "Wieszać każdy może", "Homo bimbrownikus" i "Trucizna" (Przy okazji kupiłem "Cyberiada" Lema, chociaż wolałem zacząć przygodę z tym twórcą od "Solaris"...), ale to kwestia czasu...
Jutro kończę "Czarownik Iwanow" i biorę się za "Weźmisz czarno kure..."

I wiem, że skończę wszystkie części dość szybko...
Właściwe pierdolenie:

Czy znacie jakieś książki typu "Jakub Wędrowycz", albo "Świat dysku" Pratchetta?

Chodzi mi o absurdalny, czasem chamski, humor; Zakrawający o politykę, filozofię, a nawet religię; Który nie zostawia na nikim suchej nitki. 
W skrócie: Absurd bez granic smaku.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.16603803634644