Autorskie Opowiadanie Dark Fantasy

13
Autorskie Opowiadanie Dark Fantasy
Witajcie dzidkowi bracia i siostry. Piszę bo potrzebuje waszej pomocy. Od półtora roku piszę sobie opowieść z gatunku Dark Fantasy. Mój problem polega na tym, że nie mam beta czytelników. Pisanie sprawia mi przyjemność ale chciałbym też poznać opinie dotyczącą moich wypocinek. Wstawiałem też już ją wcześniej ale nic z tego nie wynikło, poza tym wiele zmieniłem czy dopisałem. Musiałem zmienić trochę początek dlatego może się wydawać trochę niespójny ale wierzę, że wszystko idzie wyszlifować. Zależy mi głównie na ocenie wykreowanego świata, postaci, dialogów, czy historii. Wiem też, że wszytskim nie dogodzisz ;) ale każdą opinie  wezmę na klate :) Wybaczcie jak zdarzą się błędy tekst jest przed redakcją. Zdaję sobie też sprawę, że dialogi są strasznie rozmieszczone ale to już winę ponosi Wattpad. Trzy razy redagowałem i wychodziło słabo. Za niedogodności przepraszam i gorąco zapraszam do dyskusji o moim małym potworku ;) 

https://www.wattpad.com/1401144703-dzieje-oriana

Zrobiłem też małą mapkę ale to wersja 0.00001 :P i bardziej by samemu mieć rozeznanie o rozstawieniu kluczowych lokalizacji.
Autorskie Opowiadanie Dark Fantasy
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Ciąg dalsz o bombie atomowej

1
- Zobaczcie co zostało z tej wsi - powiedział jeden z kolegów – jeszcze 3 lata temu siedzieliśmy w domach z rodzinami i oglądaliśmy Zlotówkę na mapach w internecie, a co niektórzy nawet przyjeżdżali tu na coroczne imprezy. I na co wschodowi ta wojna skoro teraz wszystko w ruinie. Nagle spod zgliszczy jednego z zabytkowych domów Zlotówki usłyszeli szczekanie. - Wojtek sprawdź co to za pies a dwóch niech go ubezpiecza w razie czego. Gdy podeszli do zgliszczy zobaczyli w świetle latarki, ślicznego psa rasy husky syberyjskiego. Wyciągnęli go spod gruzu. Po opatrzeniu, nakarmili nowego towarzysza swoimi zapasami i ruszyli główną ulicą wsi.
- Uwaga czołgi wroga, krzyknął dowódca – chować się i nie ruszać. W mgnieniu oka 20 ludzi „znikło” w zaspach i czekali aż pojazdy ich miną. Gdy silniki ucichły ruszyli dalej.
- Panie dowódco powiedział Wojciech czy nie jest to dziwne że jesteśmy na terenie wroga a oprócz czołgów nie napotkaliśmy żadnych ludzi? – Tak faktycznie to dziwne ale mamy zadanie do wykonania idziemy dalej. Kiedy świtało koło godziny 7 doszli do wielkiego kompleksu w którym znajdowała się najgroźniejsza broń atomowa świata. Budynek był dobrze zamaskowany dzięki czemu nie było wojskowych wokół niego i tylko dobry wywiad zachodu pozwolił elitarnej jednostce Wojtka znaleźć i dotrzeć do tego kompleksu. - Czy każdy zna swoje zadanie? - zapytał głównodowodzący podwładnych. Tak jest odpowiedzieli. I kiedy w 4 grupach wraz z nowym psim towarzyszem, zbliżali się do wejść kompleksu, usłyszeli sygnał do odpalenia pocisku z ładunkiem, który mieli unicestwić. Cholera! krzyknął jeden z żołnierzy, już za późno musimy się ukryć w bunkrze pod kompleksem. Zanim wbiegli do budynku zobaczyli jak ze szczytu kompleksu startuje wielki pocisk skierowany w zachodnią części świata.
5 lata później
Nikt z nich nie wiedział która jest godzina, gdyż od pierwszego ataku bombą atomową zegarki i elektronika całkowicie padła nawet w tym ukrytym kompleksie. Wojtek wraz z 20 kolegami i dowódcą oraz czworonożnym przyjacielem wyszli z bunkra, zostawili budynek za sobą i idąc w stronę domu, którego już nie mieli zastanawiali się co będzie dalej gdyż krajobraz to była pustynia bez życia.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Moje krótkie opowiadanie napisane w godzinę, Można tępić :)

17
Bomba atomowa

1 Stycznia o godzinie 12, Wojciech szedł nowymi skąpanymi w półmroku tunelami pod swoim miastem. Kiedy tak szedł w pełnym umundurowaniu rozmyślał nad tym czego ma dotyczyć zebranie w nowym bunkrze, chociaż się domyślał że chodzi o atak atomowy ze strony wschodu. Po dotarciu do pomieszczenia które było dobrze oświetlone usłyszał głos kapitana
- Żołnierze – powiedział dobrze zbudowany mężczyzna w wieku około 45 lat,
- Zebraliśmy się w tym bunkrze ponieważ jak dobrze wiecie, wschód chce użyć przeciwko nam bomby atomowej, a wiemy czym to się skończy, nie możemy dopuścić do użycia tej broni. Mimo iż był to elitarny oddział wojskowy miny zrzedły, gdyż obawiali się tego momentu. Kapitan kontynuował przemówienie – musicie jako jedyny oddział elitarny przedostać się na teren wroga i rozbroić tę bombę atomową zanim jej zdąży użyć. Czy wszystko jasne? - Zapytał. Wojciech kiwnął głową a wraz z nim 19 ludzi uzbrojonych w najnowocześniejszy sprzęt, niedostępny dla zwykłego wojska, na znak że wszystko jest jasne. Ruszyli do wyjścia tym samym korytarzem którym przed chwilą wchodzili do bunkra. Po wyjściu na powierzchnię musieli jak najszybciej schować się z powrotem do bunkra gdyż rozległ się alarm przeciw lotniczy. Po 2 godzinach dwudziestu ludzi zmierzało zniszczonymi ulicami miasta do punktu, w którym czekały już na nich opancerzone i uzbrojone w ciężkie karabiny terenówki. Na ulicach oprócz zniszczonych pojazdów było dużo gruzu ze zniszczonych budynków oraz w powietrzu unosił się duszący dym. Po dotarciu na miejsce zbiórki, zapakowali się do terenówek i odjechali na wschód w stronę terenów wroga. O godzinie 20 kiedy było już całkowicie ciemno i w oddali było słychać tylko odgłosy wymiany ognia. Elitarny oddział Wojtka zatrzymał się 5 km przed granicą państwa.  Musimy tu wysiąść i przedostać się po cichu przez granicę powiedział dowódca. Nikomu z obecnych się to nie uśmiechało, gdyż ich pojazdy były niewrażliwe nawet na pociski z wyrzutni rakiet. Po godzinie marszu w trudnym ośnieżonym terenie dotarli niezauważenie pod granicę której pilnowali żołnierze ze Wschodu. Po rozeznaniu się w terenie, okazało się że tej części granicy pilnuje tylko 10 ludzi. – Pamiętajcie, że musimy ich wyeliminować po cichu, powiedział dowódca – inaczej cały nasz plan zniszczenia broni jądrowej spali na panewce.  I nie dość że wszyscy zginiemy to rozpęta się wojna atomowa między wschodem a zachodem a tego najwyższe dowództwo chce uniknąć i zakończyć wojnę. Wojciech wraz z 10 innymi wdrapali się na pobliskie drzewa na których byli niewidoczni i mogli z dogodnej pozycji zdjąć z karabinów snajperskich pilnujących tej części granicy żołnierzy wroga. Kiedy uporali się bezszelestnie z ludzką przeszkodą przeszli przez granicę i idąc dalej w wielkich zaspach dotarli do granic opuszczonej i zniszczonej wsi Zlotówka.


Takie sobie napisałem z nudów opowiadanie :) Nie każdego z pewnością zinteresuje. Ale jeśli komuś się spodoba będę usatysfakcjonowany.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Śmierć starszej pani (fragment)

2
Śmierć starszej pani (fragment)
Zawsze zaczynamy od twarzy. Perkaty nos, miękkie wargi, soczyste policzki. Powieki skrywające, niby mleczny kożuszek, delicje gałek ocznych. Wydarte siłą mięso łechce podniebienie odurzającą słodyczą.
Mniam. Ślinka się spieniła, język musnął czubek nosa na samo rzęsiste wspomnienie. Przyznam jednak niechętnie, że to nie jedyny powód, dla którego zaczynamy od twarzy.
Po pierwsze i najważniejsze, zwyczajnie nie lubimy, gdy patrzą. Nie chodzi o wyrzuty sumienia. Te odzywają się w nas nadzwyczaj cichymi głosami, które i tak ignorujemy z wrodzonego lenistwa. Niemniej natarczywość nieruchomych spojrzeń jest drażniąca. Burzy ceremonię posiłku.
Zeżarliśmy starszą panią, mimo że pozostawała nam obojętna, a to – wierzcie lub nie – spory komplement. Pozwalaliśmy jej żyć w pobliżu, bo nie wchodziła nam w drogę, usługiwała dyskretnie, podczas gdy sama była cicha i schludna. Mogliśmy bez większych starań udawać, że starsza pani w ogóle nie istnieje, sprowadzać jej obecność do cienia, który od czasu do czasu kładzie się na podłogę i meble, czyniąc owe miejsca bezużytecznymi, odciętymi od słońca martwymi wyspami. Z natury unikamy cieni. I tak zbyt dużo nosimy ich w sobie.
W tamtych dniach rozrastały się one zuchwale, podsycane natarczywym głodem. Nie pomagały nawet kąpiele w słońcu i drzemki graniczące z wirusową śpiączką. Wszyscy czekaliśmy, niby pogrążeni w półśnie, jednak spięci i gotowi, podekscytowani wizytacją śmierci. Nasze skurczone żołądki tłukły się o żebra. Domagały się strawy, którą stała się starsza pani. Rozkład odciskał na niej swoje widmowe piętno powoli, choć wytrwale.
Przemknąłem po secesyjnym kredensie, gibko przeskoczyłem na nocną szafeczkę, gdzie nadal tkwiły rozpostarte skrzydła książek – talizmany starszej pani, które całymi dniami potrafiła zapamiętale obserwować. Mój nos zadrżał, zbliżywszy się do źródła cudownej woni.
Kolejnym skokiem osiągnąłem krawędź łóżka i dalej kroczyłem już dostojnie, jakbym wcale się nie spieszył. Miękkie poduszki łap zapadły się w nabrzmiałych fałdach martwej skóry. Pachniało tak apetycznie, że nie sposób było się oprzeć. Twarz, szyję i obwisłe ramiona wygryziono do białych kości. Jedynie ścięgna i liche gałgany tkanek spinały zewłok w nadal integralną całość. Niestety starszą panią długo okrywała kołdra i musieliśmy się przez nią przedrzeć, by dobrać się do następnych, co lepszych kąsków. Pochłonęło nas to na tyle, że żelazny dyktator – głód – zmuszony był wycofać się w cień i oddać rządy swojej szalonej siostrze – zabawie. Sztylety pazurów orały bawełniane poszewki, wzbijając w górę tumany gęsiego pierza. Całą hałastrą rzuciliśmy się na nie w amoku. Chwytaliśmy je podczas lotu i gdy już zdołało opaść, tarmosiliśmy ochłapy pościeli, walcząc o nie zajadle jak o najgodniejsze trofeum. Aż… wszystko ustało. Pióra przestały nas interesować, choć skłamałbym, twierdząc, że fascynacja ta nie ożywała w krótkich zrywach, gdy nieoczekiwanie, tuż przed nosem, farfocle puchu czmychały na kształt uciekającej ofiary. Instynkt zapraszał nas wtedy do kolejnego tańca i tylko od naszego nastroju zależało, ile trwał.
Wgramoliłem się na szczyt nabrzmiałego brzucha przypominającego teraz kipiący krater o postrzępionych brzegach. W jego czarnej otchłani połyskiwały wnętrzności, po części wywleczone na podłogę, rozniesione w strzępy podczas dzikich harców. Wsunąłem łapę w kipisz. Co mi się trafi tym razem? Kawałek krwistej wątróbki czy aromatycznej nereczki? Radowałem się ja, radowało moje podniebienie, radowała się nawet starsza pani, która szczerzyła do mnie dwa rzędy sztucznych zębów.
Ugryzłem i miauknąłem z zachwytu, a wtedy gdzieś na parterze rozległo się uderzenie w drzwi. Dziwne. Przecież nikogo nie zapraszaliśmy.

Agnieszka Biskup
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.16308999061584