Ostatnio tak się zastanawiam. Jak do tego doszło że mieszkanie może być inwestycją?
Kurwa, może jeszcze będziemy inwestować w wodę albo jedzenie? Może skupimy kilogramy lekarstw, bo w przyszłości ich cena może wzrosnąć?
A gdyby tak wprowadzić nie tyle podatek co zakaz posiadania więcej niż 2 nieruchomości? Jedną na stałe, a drugą na wakacje. Więcej nie potrzebujesz. Chcesz ulokować kapitał? To kup sobie coś innego, a nie kurwa blokujesz dostęp innym do dachu nad głową. Pomyślcie jak mocno by spadły ceny mieszkań, przeciętni ludzie w końcu mieliby szansę kupić coś swojego zamiast wynajmować.
No właśnie, co z wynajmem? Większy się podaż mieszkań do kupna, ale zmniejszy podaż mieszkań do wynajmu. Można uregulować wynajem krótkoterminowy, aby zajmowały się tym wyłącznie firmy, a nie osoby prywatne i zaoferować preferencyjne warunki podatkowe aby koszty wynajmu nie były zbyt wysokie, jednocześnie pilnując aby znowu mieszkania nie były masowo kupowane przez te firmy. Np. poprzez wprowadzenie maksymalnego metrażu do wynajmu albo podatku zależnego od metrażu - wynajmować będą w zdecydowanej większości studenci i młodzi ludzie, więc kawalerki w zupełności im wystarczą. Rodziny z trudną sytuacją mogą dostać dofinansowania do wynajmu albo zamieszkać w lokalach budowanych przez miasto (urzędy miast będą miały duży udział w rynku wynajmu, zapobiegając windowaniu cen).
Po okresie przejściowym docelowo nieruchomości przestaną być obiektem spekulacji. Nie musisz śledzić wartości mieszkań, bo chuj się to obchodzi. A jak cię będzie kusić zarabianie tym drugim mieszkaniem na różnicy wartości, to 80% podatek od zysku przy sprzedaży (jeżeli nie kupisz innej nieruchomości przez określony czas) cię ostudzi.
Ja pierdole, czuje się jakby mi Zandberg kręcił korbą, ale naprawdę myślę że to niezła patologia, żeby dach nad głową traktować jako inwestycję
Zapraszam do dyskusji