Byłem młodym studentem arabistyki, a taki student to jak saper, raz się pomyli w terenie... Ale to nie o tym historia. To oni się pomylili. Do brzegu, do brzegu...
To był jakiś 2012. Jechałem busem z jakiegoś miasteczka w stronę Sany. Bus jak bus, załadowany ludźmi, gorąco. Koło mnie siedzi jakiś brodaty gość w sukience. Jak to w regionie, białas wywołuje ciekawość, to zagaduje mnie po swojemu.
A od kogo ty jesteś, pyta.
Ana myn Bulanda [jestem z Polski].
Anta myn Bulanda?, odpowiada z wyraźnym zdziwieniem.
Tak, potwierdzam.
Powietrze bucha z jego pustynnych nozdrzy jak u wielbłądzicy.
Oczy rozszerzają się, nabiegają krwią.
HU MYN BULANDA!, ryczy na cały autobus. Hu myn Bulanda?, pytają inni pasażerowie. Tak, on jest z Polski.
Jakiś dzieciak pobiegł do kierowcy, dał mu znać, ale ten już wiedział, cały autobus wiedział.
HU MYN BULANDA,
HU MYN BULANDA, skandował cały autobus.
Wtem kierowca zakręcił gwałtownie, wykonał stoosiemdziesiątkę, jedziemy w przeciwną stronę na pełnej kurwie. Trochę się gubię. Ludzie są bardzo rozemocjonowani, rzekłbyś, że tańczą, choć przecież siedzieli.
Mój towarzysz gdzieś dzwoni. Moja mierna znajomość lokalnego dialektu pozwala mi tylko zrozumieć, że BULANDA.
Dojeżdżamy do jakiejś wioski. Tam praca wre. Ludzie naprędce przygotowali się jak do festynu, już płonie wielkie ognisko. Barany wloką na miejsce kaźni, Arab wbija tasák, to jest ich kat...
HU MYN BULANDA,
HU MYN BULANDA, panowie w jemeńskich kiltach powoli tańczą z szablami wokół ognia, gra piskliwa muzyka...
.
.
.
A ja nadal nic nie rozumiem. Gryzę pieczone baranie udo, po nim żuję ghat. Łączę się z Absolutem. Podają mi miskę z wodą bym umył ręce i twarz. Zbliża się lokalny dostojnik obwieszony złotem, z wielkim zagiętym nożem wysadzanym diamentami na pasie. Pod pachą niesie jakieś jedwabne zawiniątko.
Wszyscy kłaniają mu się w pas, niektórzy całują w pierścień.
Kiedy zbliża się do mnie, i ja próbuję okazać mu w ten sposób szacunek.
On powstrzymuje mnie jednak, klęka przede mną i sam całuje mnie w rękę. Oczy wszystkich zwrócone są w naszą stronę. Zapada cisza.
Dziękuję ci, polski przyjacielu, sojuszniku, że nawiedziłeś naszą ubogą chudobę, za wolność naszą y waszą, żywią y bronią, zwraca się do mnie perfekcyjnym polskim.
Wyciąga spod pachy zawiniątko, kładzie z namaszczeniem na jednym z rozłożonym na piasku dywanów, uderza czołem w ciągle zawinięty przedmiot, potem całuje jedwab i powoli go rozwija, pokazując mi wreszcie ukrytą w środku relikwię...
W środku znajduje się książka Polish Death Camps: the True Story of Holocaust, autorstwa Aarona Cukierberga.