Dziś będzie o ludziach walczących podczas II Wojny Światowej i hitlerowskiej a także radzieckiej okupacji, a jako że #zawszenasluzbie zobowiązuje to będzie o kolejarzach.
Od razu ostrzegam, że postaram się uniknąć przesadnej gloryfikacji tych ludzi (mam cichą nadzieję, że się uda).
Skoro ma nie być gloryfikacji to zacznijmy od małego strzała w ryj. Kolejarze to też zwykli ludzie, jak każda inna grupa zawodowa. Nic więc dziwnego, że i wśród kolejarzy znaleźli się volksdeutche i szmalcownicy. Jednak nie o nich dziś będę pisał.
Po wkroczeniu hitlerowców do Polski i rozpoczęciu okupacji Niemcy momentalnie zajęli tabor PKP, po czym umieścili na nim swoje oznaczenia. W Generalnym Gubernatorstwie na torach panowała Ostbahn (Kolej Wschodnia), jednak panowanie to nie było zbyt łatwe dla Niemców. Polscy kolejarze (ok. 150 tys. ludzi na terenie całej Polski) utrudniało życie niemickiemu kierownictwu kolei (ponad 8 tys. osób) na wszelkie możliwe sposoby. A to niedokręcone mocowanie szyny spowodowało wykolejenie. Innym znów razem zbyt wczesne uruchomienie obrotnicy (urządzenie służące do obracania parowozów czołem na przód by mogły jechać z maksymalną prędkością) uszkadzało parowóz. Kiedy indziej znów skład "rozkraczyl się" na torach (oczywiście nie bez powodu) co tamowało ruch. Znane są też przypadki, kiedy to źle znakowano miejsce przeznaczenia wagonów (np miały jechać na front wschodni a lądowały w centrum Polski), czy takiego przekształcania i wymieniania listów przewozowych, że nagle brakowało 10-20 wagonów.
Poza utrudnianiem życia okupantowi starano się też w miarę możliwości pomagać swoim rodakom. Szmuglowano żywność do miast, by dokarmiać głodnych, wywożono Żydów do kryjówek, czy też wprowadzano w szeregi kolei żołnierzy AK i Batalionów Chłopskich. Kolejarze często też prowadzili działalność wywiadowczą. Przecież taki maszynista musi wiedzieć gdzie jedzie, ile ma wagonów i skąd one przyjechały.
Zaraz ktoś zarzuci mi, że nie ma żadnych przykładów "z życia wziętych", ale nie tak szybko, bo oto wjeżdża na białym koniu historia z Pomorza, i to nie byle jaka, bo już z pierwszego dnia wojny.
Parę minut przed godziną 5:00 1 września 1939 roku podczas nalotu Luftwaffe zrzuciło bomby na przyczułki mostu kolejowego w Tczewie. O godzinie 6:00 most przestał być zdatny do użytku. To sprawka Niemców? Nie. Polscy saperzy wysadzili most by powstrzymać przejazd pociągowej wersji pancernika Schleswig-Holstein, a informację o jego przejeździe otrzymali od kolejarzy z Szymankowa. Niestety NSDAP w odwecie wymordowało wszystkich kolejarzy wraz z rodzinami mieszkających w tej miejscowości. Byli to pierwsi pracownicy kolei, którzy ponieśli śmierć za ojczyznę. Niestety nie jedyni.
Teraz ktoś zarzuci mi, że za mało liczb podaję. Alez proszę bradzo! W lipcu 1940r. po dokonaniu analizy transportu kolejowego na wschód zleconej przez gen. Jodla (to nie literówka) uznano, że ogromną rolę w zaopatrywaniu frontu wschodniego spełni linia Chabówka - Nowy Sącz między innymi przez możliwość szybkiego przerzucenia wojska, zaopatrzenia, a przede wszystkim ropy z Rumunii. Oczywiście ten transport nie był tak szybki jak chcieliby tego Niemcy. Pomimo potężnego zabezpieczenia linii przez zasieki, oddziały ochrony i pociągi pancerne partyzantom udało się zniszczyć 20 parowozów, 210 wagonów oraz doprowadzić do 40 wykolejeń.
Utrudnianie transportu na front wschodni trwało też w innym miejscu. Niemcy, z racji położenia geograficznego, urządzili sobie zaplecze techniczne i duży punkt przerzutowy w miejscowości Sędziszów (obecnie woj. Świętokrzyskie). Kolejarze z tego miasteczka również na wszelkie sposoby próbowali gospodarczo załamać front wschodni. Uszkadzali parowozy czy wykolejali wagony, a to wszystko w białych rękawiczkach, bo pod pozorem wykonywania obowiązków służbowych. Niestety jesienią '43 roku jędrzejowski oddział Gestapo wpadł na trop kolejarzy i zakonspirowanych żołnierzy AK i BCH.
CDN.