Moje życie jest mega przejebane. A im starszy jestem, tym bardziej zaczynam kumać, że już za szczeniaka żyłem w dziwnej patologii.
Wychowywałem się z czwórką rodzeństwa, pod opieką przyszywanej ciotki. Przygarneła nas po tym jak okazało się nasza matka jest uwązana do jakiejś dziwnej roboty i nawet żarcie na jakie dla nas miała to po prostu siara przed ludźmi. Ojca nigdy nie poznaliśmy, starsza siostra, najbardziej z nas kumata, mówiła, że takich rodzinek jak nasza to miał już co najmniej dwie i ogólnie pies na baby, a co za tym idzie czyniło to z naszej matki kolejną sukę, której zrobił brzuch i zniknął.
Wtedy nie zdawałem sobie z tego sprawy, ale teraz od razu bym to wywęszył - ciotka która nas przygarnęła, pozbyła się nas prawie tak szybko jak nas do siebie wzięła (matka nawet nie wiem czy to ogarnęła bo zajęta była lataniem gdzieś w kółko jak za ogonem).
Przygarnęła mnie dość ciekawa para, mieli swój status, śmierdzieli groszem i już wtedy wiedziałem, że dorastam im do pięt, ale jako przygarnięty przez obcych, nigdy ich nie przerosnę.
Trafiłem, wydaje mi się, całkiem nieźle, chociaż wtedy to był mega zwrot. Przynajmniej miałem swój pokój i łóżko, którym nie musiałem się dzielić, no i skończyły się chore akcje, jak choćby co tydzień wpadący mops z dwoma psami, sprawdzać czy wszystko u nas ok.
Nowi "rodzice" byli spoko, po pewnym czasie zaczęli nazywać mnie swoim dzieckiem i traktowali mnie bez wielkich wymagań. Nie mieli nawet jakoś mega spiny z moim chodzeniem do budy, a ja to (nie ukrywam) wykorzystwałem szlajając się głównie i lejąc na wszystko.
Jako nastolatek stawiałem głównie na przyjaźnie. Lubiłem sport, zwłaszcza latanie za piłką. Niektóre mecze były takie że żarliśmy trawę, albo jak to mówią niektórzy gryźliśmy kości. Miałem spoko ekipę. Na moim osiedlu było nawet kilka ziomków niemców, jeden belg i typ co miał ksywę Nowy York, bo chyba był z USA, ale jak dla mnie to taki raczej wyszczekany pozer (żeby nie było lubiłem go nawet, chociaż czasami darło się koty).
Wczesną młodość przebimbałem i chyba finałem tej historii będzie zła karma jaka się przez to narobiła...
W okres nastoletni wszedłem pod znakiem genów mojego starego - czyli mega odbiło mi na punkcie ruchania.
Nic nie mogło mnie zatrzymać. Dziewczyny, suczki, sunie, kociaki... na widok ruszających się ciał prawie leciała mi piana. Każda ekscytacja, każdy sygnał - cała para w gwizdek. Czułem, że wszystko, każdą emocję, muszę odruchać. Nie było litości dla znajomych czy obcych, zostając w domu sam ruchałem nawet poduszki.
Pewnego razu wpadła do nas ciotka w rajstopach. Nie wiem co we mnie wstąpiło. Może to, że gdy siedziałem koło niej na kanapie zaczęła mnie dotykać i głaskać. Przybliżałem się do niej, a ekscytacja jej ciepłem i przepoconym nylonem sprawiła, że całkiem zerwałem się ze smyczy.
Nie wiem jak do tego doszło, ale na oczach całej rodziny dorwałem się do niej i dokonałem hańbiącej kopulacji w jakiejś chorej półpozycji na pieska.
To był pierwszy i ostatni raz kiedy stary uderzył mnie kapciem, a ja skomląc uciekłem do pokoju obok zostawiając za sobą mokrą plamę i równie mokrą i czerwoną ze wstydu ciotkę.
Dziś kiedy to wspominam bardzo żałuję swoich czynów i wszystkiego co doprowadziło mnie do dnia dzisiejszego. Siedzę w ciasnej celi (może raptem 2x2 dlugości mojego ciała) i czekam na kastrację. Nie wiedziałem, że to legalne, ale tak zadecydowali rodzice.
Nazywam się Kajtek i mam 16 psich lat, za chwilę stracę jądra i ostatnie co chcę wam przekazać to: jeśli czujecie, że możecie mieć problemy z seksualnością- udajcie się po pomoc. Dajcie sobie podać łapę nim będzie po ptakach.