Tinder cz.11

67
Po części dziesiątej nadszedł najwyższy czas na okrągłą, jedenastką już część. Szybko zleciało, nie? Tak sobie piszę i piszę, i zdaję sobie sprawę że nawet w połowie nie jesteśmy, także tego, czas iść dalej.
Opowiadanie swojej smętnej historii skończyłem na niedoszłym stosunku około-erotycznym z dziewoją nazwaną przez nas roboczo "Agnieszka". Nie ukrywam że Agnieszka zmieniła w sposób znaczy moje spojrzenie na świat, czy też inaczej światopogląd. Dotychczas uważałem że wiecie, poznam jakąś laskę, porucham, zrobi mi mokrego loda, tego typu rzeczy i, albo wezmę sobie następną, albo zostanę przy tej. W obu przypadkach stwierdziłem że osiągnę coś czego pragnąłem, mianowicie szczęście. Taki chuj, jak ciotki dwie. Nawet gdybym wtedy ową Agnieszkę zaliczył, to stwierdziłem że nic by to nie zmieniło. Bowiem po tym lizanku na przystanku, a potem w autobusie, gdy emocje już opadły i gdy wróciłem do domu poczułem uczucie, a raczej myśl że "kurwa, to wszystko co życie oferuje? Nic już nie ma? Tylko do roboty od poniedziałku do soboty, a w międzyczasie spotykanie się z jakimiś gówniarami? Udawanie przed nimi chuj wie kogo, i po co? Kurwa jego mać". Jakas taka pustka nastała w moim sercu że się tak poetycko-psychologicznie wyrażę. Doszedłem do przerażającego dla mnie wniosku, że ruchanie czy lizanie się z laskami wcale szczęśliwym nie czyni. Ale może tylko ja tak uważam. Chuj z tym, to takie moje przemyślenia.
Po przygodzie z Agnieszką, pomyślałem że metoda przeze mnie wymyślona może być skuteczna. Wciskaj kit, pierdol głupoty, to może ci się uda. Taki wtedy wymyśliłem sposób na tindera. Zawsze byłem dosyć wyszczekany, toteż uznałem że korzystam tylko z danych mi przez los i naturę umiejętności. Pozwalało to też zrekompensować wady w postaci mordy jak ruski termos, zębów krzywych jak wieża w piździe, i tego typu spraw.
I powiem wam że no tak, chuj mi w dupę. Nic to nie dało. Następnych kilka lasek skutecznie oparło się moim wdziękom, i kłamliwej, zdradzieckiej naturze. Z czego przy jednej z grona tych pizd zatrzymamy się na dłużej.
Był to ewenement, w całej mojej karierze z taką kurwą się nie spotkałem. Karypel, nie wyższa niż półtora metra, karakan można powiedzieć. Morda też niewyględna, po pijaku MOŻE 2/10 bym dał, ale tak z litości. Ale co ja pierdolę, dla takiej nie powinno być litości. Umawiamy się jak zwykle w pizzerii, normalna sprawa, tak samo jak to że ja płacę. Kiedyś zrobię podsumowanie ile kosztował mnie tinder, ale nie teraz. I tak sobie gadamy jak zwykle, ja coś tam pierdolę, o penthouse'ach, o mercedesach w AMG, o tym ile to trzepię kapuchy, no innymi słowy nawijam makaron na uszy.
Po moim pierdolamento, ta kurwa oświadcza, i to tak ni z pizdy, ni z chuja, że wiecie, ona ma chłopaka, i on jest w pracy. To ja mówię coś w stylu że "co z tego?", ale zaraz ciekawość bierze górę i zapytuję czy ów chłopak nie ma nic przeciwko że się tu z kolesiami z tindera umawiasz? To ten kurwiszon oświadcza że "wiesz, trzeba sobie w życiu radzić". Zmieszała i zaskoczyła zarazem mnie ta odpowiedź, więc pytam "ale że co?". Więc ta dziwka wyjaśnia "no, przyjechałam stąd, i stąd, z jakieś wiochy, i nie będę robiła jak idiotka w jakimś Grycanie, Burgekingu, czy innym Housie, tylko sobie znalazłam faceta, który opłaca mieszkanie, a sama szukam sponsorów". Słowo w słowo tak nie powiedziała, ale czyniąc długą historię krótką, laska mi oświadcza, wprost, i bez skrępowania że jest dziwką, i za kasę mogę ją puknąć.
Wiecie, gdybym chciał ruchać za kasę to zamiast na tindera, wchodziłbym na odloty, czy inną roksę. Więc tutaj moja wątpliwa moralność "wyruchać za wszelką cenę" nie miała zastosowania. Rzuciłem jakiś banknot na stół (mniej niż tyle co za dwie pizze, acz więcej niż za moją), i poszedłem stamtąd w pizdu, to znaczy na tramwaj. Także i takie kurwiska bywają na tinderach. Strzeżcie swojej duszy, i swojego portfela. Tyle na dziś, narazie.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.10

19
Taki mały bonus dziś, w tej części mam nadzieję skończyć historię z Agnieszką, i pójść, że tak powiem dalej. Bonus bo nigdy dwóch części na dzień nie wrzuciłem. Dobra, koniec tego pierdolenia, kiedy Sławek był?
Tradycja nakazuje bym zaczął tam gdzie skończyłem, ale tym razem zrobię was w chuja, i wcale tak nie będzie. Cofniemy się trochę w czasie do momentu gdy czekałem sobie na tą nieszczęsną Agnieszkę na przystanku tramwajowym. Tak czekam i czekam, piszemy sobie, prawda, no i w pewnym momencie owa Agnieszka napisała jakąś wiadomość (już nie pamiętam jaką), ale w każdym razie dodała na końcu emotę tego buziaka (wiecie :*). Wiadomo, przez aplikację człowiek śmielszy, toteż odpisałem na to coś w stylu "Będzie jakieś buzi?", na co dostałem odpowiedź "zobaczymy". Chuj, takie niby pierdzieluchy, ale ważne dla dalszego toku tej tinder-randki. Szybko zapomniałem co tam pisaliśmy, spotkanie się potoczyło, i teraz wrócimy do końca poprzedniej części.
Więc stoimy sobie na tym przystanku, godzina późna, ludziów w pobliżu brak. Tylko my dwoje. Nawet kurwa samochodów mało było jakoś. Po lewej stronie ulicy pola z kapustą, po prawej oświetlone bloki. Taka dzielnica. Aż w końcu w oddali widać nadciągający autobus linii, bodajże, 112. Autobus się zbliża, tak na siebie patrzymy, aż w końcu Agnieszka mówi "No to mój autobus, to pa" i tak dalej. W niespotykanym przypływie odwagi pytam więc "co z tym buziakiem?".
Powiem szczerze że zapytałem nawet bez specjalnych nerw, byłem podejrzanie wyluzowany, jedno piwo na mnie tak zwykle nie działa. Może to ta nieco intymna atmosfera tak na mnie zadziałała? A może wmówiłem sobie że jestem wygrywem? A może chciałem tak sobie tylko zażartować, i nie odebrałem powagi tego co mówię. No chuj wie dlaczego tak było. Ale zapytałem. Odpowiedź mnie zaskoczyła. Miło zaskoczyła. Powiedziała: "to chodź do mnie". Powiem szczerze, zaczeliśmy się ordynarnie, i zachłannie lizać. Może tego mi brakowało? Trwało to chwilę, aż przyjechał autobus. Wsiadłem razem z nią, usiedliśmy na tylnym siedzieniu i kontynuowaliśmy to co zaczeliśmy. Powiem szczerze - tą podróż autobusem, te jebane 20 minut czułem się jak Chad, jak te jebane wygrywy, którym zawsze zazdrościłem. Oczywiście co pomacałem to moje. Ale nie żywiłem wielkich nadziei. Ja mieszkałem z mamą (co zresztą jej powiedziałem), ona też z rodzicami. A jakimś jebanym zwierzęciem nie jestem, ruchać się w autobusie nie będę. Chociaż może i jestem? Może stałem się nim przez sam fakt llizania się z nieznajomą laską w jakimś syfiastym autobusie? Wtedy o tym nie myślałem, takie refleksje nachodzą mnie dopiero po pewnym czasie. No chuj, miałem pisać jak było to piszę. Przejechaliśmy te pięc czy siedem przystanków. Ja wysiadłem, ona została, i tak sobie pojechała do domu. Tyle ją widziałem.
Nie zaskoczy was fakt że nigdy więcej jej nie widziałem. Nie żebym się zakochał czy coś, ale żałuję że nie poruchałem. Skończyło się standardowo, "było miło, ale to nie to, nara anon" czy coś. Standard kurwa. No ale cóż było robić. Zawsze nowe doświadczenie za mną. Zostało mi tylko wrócić do ciemnego mieszkania, i kontynuować tinderowe podboje. Do następnego razu, trzymajcie się.
Teraz jedna kwestia. Chodzi o te moje oznaczenie was w komentarzu. Oczywiście nadal jak ktoś chce to będę go dodawał do mojej małej listy. Niemniej jednak doszły mnie słuchy że czasem przychodzą powiadomienia, czasem nie, chuj jedyny wie dlaczego. Jeden z dzidowców zasugerował inne rozwiązanie, dodajcie którąś z moich wrzut do ulubionych, czy do jakieś innej zakładki, i co jakiś czas patrzcie czy czegoś nowego nie wrzuciłem. Chodzi po prostu o to żebyście niczego nie przegapili, oczywiście to wszystko jeśli tylko chcecie. Narazie, i wypierdalam
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.9

49
Dziś was zaskoczę, mam trochę wolnego czasu, i w związku z tym, szybciej niż zwykle, przeczytacie kolejną część tego pierdolamento, zwanego życiem, albo tinderem. Ostatnią, wczorajszą część, skończyliśmy takim akcentem że poszedłem z nowo poznaną dziewoją, którą nazwaliśmy Agnieszką, do pizzerii.
Agnieszka, laska jakieś 4/10, albo nawet i 5/10 wydawała się być mocno wyluzowana, w związku z czym ja też byłem stosunkowo rozluźniony. Nadal z tyłu głowy chodziły mi myśli "Jesteś przegrywem" "Ta laska jest tu z tobą z litości", albo "Jak już przyszła to czemu zrezygnować z darmowej pizzy?". Wcale nie tak łatwo wyrzucić to wszystko z głowy, ale jakoś tak się starałem o tym nie myśleć. Poszliśmy do tej pizzerii (przy okazji był to ten sam lokal to z części 4, o tej grubej feministce), siedzimy, wpierdalamy, i nie powiem, byłem zaskoczony. Było miło. Nawet czułem się przez chwilę jakbym to ja, a nie pizza za którą miałem zapłacić, był głównym "daniem" tego wieczora.
Zanim przejdziemy do rozmowy muszę podzielić się pewną refleksją. Tinder to gra pozorów, konkurs na to kto wymyśla bardziej wiarygodne kłamstwa. Cel uświęca środki, jak to mówią. Moim celem było zaruchać, celem jakiegoś przegrywa może być tylko się poprzytulać, celem jakieś laski mogło być zjedzenie darmowej pizzy, albo zaliczenie bolca 20cm+ jakiegoś chada, na już szczytem marzeń mógłby być jakiś Mokebe - biedny imigrant z republiki środkowoafrykańskiej, z wielkim, murzyńskim naganiaczem. Ale chuj, czyiś marzeń się nie będę czepiał. Chcę tylko powiedzień że nic (albo niewiele) na tinderze jest prawdą - jestem tego dobitnym przykładem, na fotach które tam miałem niby byłem ja, ale jakiś taki ładniejszy, opis niby się zgadzał z prawdą, ale na tej zasadzie że jeśli pracuję z płynnym złotem to nie jestem jubilerem, ale kloszardem-degustatorem piwa VIP. To tyle w kwestii wyjaśnień.
Wróćmy jednak do sedna. Agnieszka skarżyła się że niedawno rzucił ją chłopak, ja w sumie jakiś czas wcześniej rozstałem się z moją pierwszą "miłością" - dziewczyną którą nazwałem Sylwia. Rozmawialiśmy sobie na różne tematy, w bardzo luźniej atmosferze. Było widać różnicę między laskami 25+, które są w większości studentkami z jakiś wioch, które często pracują, coś wynajmują, także inaczej patrzą na życie, i mają inne cele. A taka laska z liceum, Agnieszka? Byłem skory uwierzyć że faktycznie ma te 18-19 lat. Była momentami wręcz infantylna, ale chyba imponowała jej postać którą przed nią zaprezentowałem - nieco zmienionego siebie. Kłamałem, ściemniałem, byle tylko dostać to czego chcę.
Pizza się skończyła, piwo się skończyło, przyszło do płacenia. Oczywiście zostawiłem napiwek w wysokości mniej więcej połowy rachunku - bogaty by tak zrobił, nie? W sumie to kurwa nie wiem, nigdy nie byłem bogaty, ale tak wtedy pomyślałem. Poszliśmy pospacerować po parku, ciemność która nastała z uwagi na późno-wieczorową porę bardzo mi sprzyjała. To taka tutaj moja rada - jeśli jest ciemno i idziecie gdzieś z laską, to jesteście w lepszej pozycji niżli było by jasno, po ciemku jest bardziej, nie wiem, intymnie? Możesz też stwarzać pozory jakim to nie jesteś przechujem, i przy tobie jest bezpieczna. Chyba ta sztuczka mi się udała. Bez skrępowania zapronowałem że wezmę ją pod rękę, na co Agnieszka ochoczo przystała. Tak sobie szliśmy i gadaliśmy. O jakichś pierdołach, gdzie kto bywał na wakacjach, gdzie pracują rodzice, kiedy kto zdał prawo jazdy (Agnieszka oczywiście nie wiedziała że żadnego takiego dokumentu nie posiadam, a wręcz nie mam z nim nic wspólnego), i o tego typu rzeczach.
Park powoli zaczął się kończyć, i zbliżała się ulica, za którą był przystanek autobusowy. Jako dżentelmen zapronowałem oczywiście że ją odprowadzę, i poczekamy razem na autobus. I wtedy przypomniałem sobie pewną małą rzecz którą mi napisała wtedy gdy to ja na nią czekałem. Ale o tym następnym razem
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.8

44
Dobra, wracam w ten śnieżny wieczór, niektórzy z was czekali z niecierpliwością, inni z brakiem nadziei na kolejną część, obie kategorie z was postaram się w jakiś sposób zadowolić. Skończyliśmy na zakończeniu pseudo-związku z Sylwią, i moim powrotem do tindera, po kilkumiesięcznej przerwie. Muszę przyznać że ten śmieszny "romans" trochę mnie zmienił. Stałem się bardziej śmiały, nieco bardziej pewny siebie (ale tylko trochę), ale przede wszystkim bardziej bezwględny, co to znaczy "bezwzględny" dowiecie się za moment.
Wracając do tindera postanowiłem radykalnie zmienić moją taktykę, skończyło się kurwa, teraz postanowiłem sam wybierać laski, a nie umawiać się z każdą co potrafi napisać więcej niż dwa słowa w wiadomości (np. "U mnie spoko", albo "Hehe, spoko"), takie szlaufy od razu wypierdalałem z par, jak to się ładnie nazywało. Jednak z tą wzmocnioną selekcją mam na myśli głównie komunikatywność, i ewentualnie to jak dana laska reagowała na moje żarty, z twarzy nadal brałem wszystko na widok czego nie zwracam śniadania, tudzież obiadu.
Nie powiem, po moim powrocie do tindera brakowało mi jakieś takiej bliskości, i nie chodzi mi tu o ordynarne ruchańsko, a o jakąkolwiek inicjatywę ze strony dziewczyny, jak np żeby sama z siebie mnie przytuliła, albo pocałowała, albo chociaż kurwa powiedziała coś miłego, po mojej przygodzie z Sylwią mocno mi tego brakowało. Ale nie będę udawał "przegrywa z honorem" którego trzeba zdobywać. Gdyby pojawił się cień szansy że zarucham to brałbym na ostro, nawet świniaczka 120+VAT, albo jakąś różowo-włosą lewaczkę, ograniczał by mnie tylko dyndający chuj między nogami.
Tak więc z tymi potrzebami, i z tymi wymaganiami kontynuowałem swoje wojaże w tinderowo-dziwkarskim świecie. Pisałem z kilkoma laskami, jeszcze więcej przesunąłem w prawo, i zdobyłem sparowanie, aż w końcu trafił się mój następny cel. Młody lachon z liceum imieniem, powiedzmy, Agnieszka. Swoją politykę zmieniania imion postaciom prawdziwym będę kontynuował aż do samego końca, bez nerw chłopaki.
Popisaliśmy trochę, i postanowiliśmy się spotkać w pewnej pizzerii niedaleko mojego miejsca zamieszkania. Ona też nie przyjechała z daleka, chociaż pochodziła niby spoza mojej mieściny z liczbą mieszkańców 400,000+, to z tego względu że ja mieszkałem na obrzeżach to ona też daleko nie miała.
Zanim wyszedłem ustaliłem taktykę działania. Koniec kurwa z byciem przegrywem, koniec kurwa z braniem na litość jaki to ja nie jestem samotny i nieszczęśliwy, jak się przekonałem z własnego doświadczenia laski nie chcą mieć wiele do czynienia z życią spierdoliną. Postanowiłem kłamać, udawać, i pierdolić głupoty, jak to mówią, cel uświęca środki. Oczywiście że mam samochód, ale przecież będę pił to nim nie przyjechałem. Oczywiście że mam własne mieszkanie, ale dopiero kupiłem, i narazie mieszkam u mamy. Myślałem nad własną firmą, ale jeszcze nad tym myślę. Tak, tak, jestem po studiach, wyjątkowo trudny kierunek. Tak jak mówiłem, tutaj na jbzd będę pisał jak było, i nie będę owijał w bawełnę, że niby jestem lepszy niż byłem. Może i jestem chujem (a przynajmniej w tych czasach byłem) ale chociaż szczerym.
Dobra, chuj, wrócmy do, jak to się mówi, sedna istoty tej rozprawy. Portfel zapchałem wypłatą, że niby taki bogaty, i pewnym krokiem ruszyłem w stronę miejsca naszego spotkania. Umówiliśmy się że będę czekał na nią na przystanku, konkretnie tramwajowym. Minął jakiś czas i wyszła ona, piękna nastoletnia Agnieszka. Kurwa, żartowałem xd. Wcale nie była kurwa piękna, a zdjęcia kłamały. Tak kurwa, tak się kończy bycie napaleńcem na tinderze. Wiek może i się zgadzał, ciało też niczego sobie, ale ta twarz zryta jakimś kurwa, solarium czy chuj wie czym. Nie był to jakiś paszczur, ale do laski 8/10 też jej trochę brakowało. No ale chuj, powiedziało się "A", trzeba powiedzieć "B". Poszliśmy do pizzerii, i tu, jak się możecie domyśleć kończymy na dziś, pozdro, z fartem, i już wypierdalam
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.7

28
Dobra, zrobiłem sobie chwilę przerwy od pisania, ale wracamy do gry. Mam nadzieję że nikt nadziei na kolejną część nie stracił, a jak stracił to wcale się nie dziwię, ludziom z internetów nie można ufać.
Na czym to skończyliśmy? Aaa, na zaproszeniu Sylwii na piwo, do takiej śmiesznej knajpy, w której nie raz bywałem i zawsze było sympatycznie, i co najważniejsze, umiarkowanie kameralnie. Miejsce wydawało się być idealne na prowadzenie intymnej rozmowy. Umówiliśmy się w czwartek (z pewnych względów pamiętam co to był za dzień), jakoś był wieczór, dość chłodny. Zamiast piwa piliśmy grzańca, którego zresztą nienawidzę pić, ale stwierdziłem że ze względów towarzyskich wypada pić to samo co osoba płci przeciwnej, sam nie wiem skąd ten pomysł, no ale tak zrobiłem, chuj, nieważne.
Słów kilka dodam jeszcze o lokalu w którym byliśmy. Wtedy kiedy kurwa nie trzeba, to jakieś menelstwo się naszło, i z kulturalnego, kameralnego zrobiła się ordynarna speluna. Żulerstwo, darcie mordy, jeszcze kurwa brakowało żebym przy wejściu dym musiał odgarniać żeby cokolwiek zobaczyć. No ale dobra, zamówiliśmy, pijemy, coś tam rozmawiamy, raczej byliśmy tam krócej niż dłużej, z powodu wspomnianego menelstwa. Jakoś nie mogłem się przemóc żeby zapytać, nie było okazji, czy może mówiąc wprost "zabrakło mi jaj", pewnia ta druga opcja, przegryw jak ja zawsze znajdzie jakieś usprawiedliwienie swojego spierdolenia, żeby zwalić na kogoś winę za swoje chujowe życie. Wyszliśmy, zapronowałem sylwii że ją odprowadzę, tak sobie idziemy, i myślę jakby się do tego zabrać, no kurwa, nie ma jak. I wtedy, w desperackiej próbie znalezienia w sobie odwagi pomyślałem o tym koledze z innego województwa, który gdyby się dowiedział że nie zapytałem o chodzenie, to by mnie wyśmiał, a być może i nawyzywał od pizd. Tego nie mógłbym znieść.
Gdy staneliśmy już pod klatką, zagaiłem w tradycyjny dla siebie sposób: "aaa, bo wiesz, bo mogę się o coś zapytać?". Zapytałem. Czy chciała by być ze mną. Zgodziła się. Ale nie było jak w chujowych komediach romantycznych, nie lizaliśmy się pod jej klatką, i nie zaczął padać deszcz. Wtedy pierwszy raz, w wieku dwudziestu kilku lat ktoś pocałował mnie w usta, kto inny niż mama na dobranoc oczywiście. Chociaż pocałował to za duże słowo. Dotknął moich ust swoimi ustami. Tyle. Jeśli komuś wydaje się jakie to nie jest zajebiste, to was kurwa uświadomię, że nie jest. Po owym "pocałunku" czułem się dokładnie tak samo jak i przed nim. No może serce szybciej waliło, ale innych szczegółów w szczególności co do walenia to nie pamiętam. Takie tam pierdzieluchy. Cały ten chujowy kilkumiesięczny związek był tak samo bylejaki jak początek. Wręcz było dokładnie tak samo jak przed moim pytaniem. Po prostu idąc gdzieś po parku trzymaliśmy się za ręce, a odprowadzając ją do domu, zamiast przytulasa dostawałem buziaka w usta.
Całe życie przed tym wydarzeniem myślałem że posiadanie dziewczyny naprawi wszelkie moje problemy. Chuj prawda. Stwierdziłem wtedy że skoro posiadanie dziewczyny nie naprawia żadnego problemu, to co może naprawić? Osiągnąłem wtedy apogeum mroku. Nie muszę chyba mówić że żadnych seksów też nie było. Brneliśmy tak w tą "miłość" te kilka miesięcy, aż w końcu owa Sylwia powiedziała że to koniec. Było mi wtedy niezmiernie smutno, niemniej jednak gdyby nie ona, to za kilka dni, może tygodni, powiedziałbym to samo. Znowu byłem przegrywem, chociaż nie czułem się tak jakbym kiedykolwiek przestał nim być. Ale podjąłem decyzję, i postanowiłem wrócic do tindera, zacząć zabawę na nowo.
Nie mogę jednak powiedzieć że ten pseudo-związek to stracony czas, o nie. Zobaczyłem jak to wygląda, i z czym to się je. Wiedziałem że nie chcę cnotki niewydymki, jaką była bez wątpienia Sylwia, nabrałem pewności siebie, dowiedziałem się czego chcę, i co mógłbym dać. I z niemałym entuzjazmem ponownie zacząłem "swapowanie". Dzięki za uwagę, do następnego razu, czas wypierdalać.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.6

35
Jedziemy chłopaki z kolejną częścią moich odległych czasowo przygód przegrywa.
Przypomnę, zakończyliśmy kiedy wracałem lekko najebany z obiektem moich zainteresowań - Sylwią, również troszkę zawianą. Szliśmy tak sobie w kierunku przystanku, a ponieważ trochę wypiliśmy to pozwoliłem sobie na więcej, wziąłem ją pod rękę, czasem tu i ówdzie smyrnąłem, ogólnie było mi całkiem miło i przyjemnie, a przyszłość rysowała się w kolorach tęczy LGBT.
No ale tu pojawił się problem. Wsiedliśmy sobie do tramwaju, i zacząłem się zastanawiać, kurwa, jak to się robi. Mam ją spytać, czy mógłbym ją pocałować? Może to jakoś samo wyjdzie jak na jakiś chujowych filmach romantyczno-erotycznych? Może to ona zacznie? Ale skąd wiem że ona coś chce ze mną? Kurwa, wyszła moja spierdolona natura, bo może ona nic nie chce, mi się tylko tak wydaje, niepotrzebnie się napalam, a wrócę do domu i będę wkurwiony? Nie chciałem też pytać czy mogę przejść "krok dalej", bo bałem się odrzucenia, albo wyśmiania, albo nie wiem kurwa, nie wiedziałem czy wogóle pyta się o takie rzeczy? Faktem jest że nigdy, ale to kurwa NIGDY nie pomyślałbym że będę rozważał takie rzeczy, co było samo w sobie zaskakujące, i całkiem przyjemne. Czułem się trochę jak jakiś jebany Chad co to myśli jak tu podejść laskę. Dobra, chuj, jebać to - pomyślałem, i spytam czy mogę. Ale jak mam spytać? Mogę cię pocałować? Mogę cię przytulić? Chcesz być moją dziewczyną? Przypomniałem sobie wszystkie teksty z gimnazjum, i wszystkie teksty na ten temat ze znanego serialu "na wspólnej". Ale każdy wydał mi się żałosny i gimbasiarski (nie wiem czy używa się jeszcze słowa "gimbus", nieważne). Chuj, stwierdziłem że zapytam jakkolwiek, i przynajmniej będę wiedział na czym stoję. Zagaiłem więc nieśmiało:
-Sylwia? A ten, a bo wiesz, a bo tego, a mogę się ciebie coś spytać?
-No jasne anon - odparła
-Bo wiesz, tak sobie myślę
-No co?
-No bo wiesz, bo tak sobie siedzimy w tramwaju
-No siedzimy, i co z tego?
-Bo ja bym chciał spytać, czy wiesz, rozumiesz
Kompletnie nie mogłem się do tego zabrać, i nadal nie wiedziałem jak spytać
-Bo ja chcę spytać czy nadal się będziemy spotykać
-No jasne, będziemy mogli!
Po chwili dotarło do mnie jak chujowe pytanie zadałem. Z samego pytania jak i z odpowiedzi nic kurwa nie wynika, i absolutnie nic nie wnosi. Ale stres był za silny, i już nie miałem ochoty pytać bardziej precyzyjnie. Dojechaliśmy gdzie mieliśmy dojechać, odprowadziłem ją do domu, a gdy i ja wracałem do swojego to myślałem, oj kurwa, myślałem. A nawet nie myślałem że mój mózg ma takie zdolności by prowadzić kilka dialogów równocześnie, i wybierać najlepszy wariant. Ale pod koniec stwiedziłem że i tak się to na chuj nadaje, więc za najlepszą opcję uznałem zapytać mojego kolegę, który przypadkiem był wygrywem, ten sam co zalecił mi założyć koszulę, co okazało się pomysłem, co najmniej, chujowym. Niemniej jednak pewnej znajomości relacji damsko-męskich nie można było mu odmówić, i stanowił dla mnie w tej kwestii większy autorytet niż pierdolenie jakiś randomów w internetach.
Więc zapytałem go jak to mam zrobić, żeby było dobrze, oczywiście porozumiewałem się z nim drogą internetową, kolega bowiem mieszka w innym województwie. Poradził mi żebym zabrał ją gdzieś na piwo czy innego grzańca (był wtedy jakoś listopad-grudzień), a po wszystkim odprowadził pod klatkę, i zapytał wprost, czy chcesz być moją dziewczyną, względnie czy mogę cię pocałować. Kurwa, pamiętam wtedy że samo rozważanie jak mam to zrobić budziło we mnie palpitację serca, i ciężki stres. No ale chuj, stwierdziłem że jak mam realne szanse posiadać prawdziwą dziewczynę to musze to zrobić. Więc zaprosiłem ją na piwo. To tyle na dziś.
Teraz dwie sprawy, sprawa pierwsza, pisanie dialogów idzie mi chujowo, także tego. Sprawa druga, wiem że odeszłem od tematu tindera sensu stricte, ale uznałem że opowiedzenie historii "sylwii" może być ważne dla dalszego toku opowieści o tinderze. Trzymajcie się, teraz już wypierdalam :)
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.5

29
Zacznijmy więc okrągłą piątą część. Musimy pominąć kilka nudnych tinder-randek, które wiele się od poprzednich nie różniły. Ot, kilka mniej lub bardziej pojebanych lasek, głównie studentek, które przyjechały z wioch dechami zabitych 100+km od mojego miasta.
Na temat takich pizza spotkań na których to oczywiście ja płacę (co mówię bez wkurwienia, po prostu taka prawda) wysnułem pewną hipotezę, mianowicie studia i akademik kosztują, a z gówno-pracy przy zamiataniu obierek od ziemniaków nie starcza już na żarcie, zwłaszcza te porządne. I taka laska, znudzona jedzeniem piąty dzień z rzędu parówek z makaronem, tudzież parówek w sosie własnym postanawia coś zmienić w swoim życiu. Tak więc zamiast rzucić te robotę ciecia w fabryce azbestu postanawia to co radziły jej koleżanki - ściąga tindera, i szuka różnych napaleńców, gotowych wydać 50 czy 70 zeta na żarcie, w zamian za możliwość posiedzienia pół godziny w towarzystwie owej wieśniary. Ale to takie moje przemyślenia, chuj, nieważne, ja nie o tym dziś.
Tak więc na ósmym czy dziewiątym spotkaniu poznałem pewną niewiastę z którą znajomość potrwa trochę dłużej. Nieważne jak miała na imię, nazwijmy ją Sylwia. Początek wyglądał klasycznie, żadnych niespodzianek, poszliśmy na pizzę, którą jedliśmy akurat niedaleko podrzędnego lotniska, więc mogliśmy sobie popatrzeć na szybowce, czy chuj wie co. Może w tych samolotach tkwił mój sukces? Kto to może wiedzieć. Faktem jest że po pizzy wsiedliśmy w ten sam autobus, i okazało się że owa Sylwia nie jest klasycznym słoikiem z gminy kacze doły, z powiatu nowognojnickiego, a tutejszą rdzenną mieszkanką mojego wspaniałego osiedla, którego nazwa może sugerować zdradzonego mężczyznę. Mieszkała bardzo blisko mnie, możliwe że nawet bliżej niż ja miałem do kiosku z fajkami, możliwe nawet że wcześniej się wielokrotnie widzieliśmy, nawet tego nie wiedząc. Ale uprzedzając fakty do których wkrótce dojdziemy - wcale kurwa nikt z nas nie doszedł, bo do niczego erotycznego nie doszło, piszę żebyście mnie nie przestali uważać za przegrywa, który wprawdzie starał się wyjść ze strefy spierdolenia ale nie bardzo mu szło.
Gdy już nasze drogi rozeszły się na przystanku rozpoczeliśmy intensywną wymianę zdań na messengerze, co było dla mnie dość niespodziewane albowiem rozmowa przy pizzy jakoś bardzo mocno się nie kleiła. W trakcie tych kilku dni pisania okazało się że Sylwia chodziła do tej samej szkoły co ja, studiuje tam gdzie ja nigdy nie studiowałem, ale za to kupuje w tej biedrze którą zazwyczaj omijałem.
Po kilku dniach umówiliśmy się na nic nie znaczący spacer, a po kilku następnych dniach doszło do kolejnego spaceru, na który, wiele ryzykując, przyniosłem jakieś czekoladki w stylu merci czy inne lindory. Ucieszyła się oczywiście z niespodziewanego prezentu, ale to tyle, nadal na przywitanie było buzi w policzek, a na pożegnanie przytulas. Ale powiem szczerze byłem wtedy o krok od szczęśliwości, bowiem spotykam się z laską, coś tam niby się do siebie zbliżamy, dostaję na powitanie buziaka, no kurwa, żyć, nie umierać.
W końcu po iluś tam spacerach zaprosiła mnie jako, powiedzmy osobę towarzyszącą, na jakieś tam urodziny czy inną stypę swojego kolegi. Oczywiście ochoczo poszedłem na ową imprezę, która odbyła się w lokalu. Kolega i reszta tego grona nawet sympatyczna, ale widać było tą różnicę wieku, która chociaż minimalna to skutecznie ograniczała tematy do rozmowy. Byłem tam najstarszy, ale tylko kilka lat starszy od reszty, a już nie ogarniałem tematów jakiś pierdolonych lol-ów, czy innych zajebanych pato-jutuberów. Ale mimo wszystko było nawet przyjemnie. Popiliśmy, pogadaliśmy, zrobiło się późno, czas było iść do domu.
Jako że mieszkałem niedaleko Sylwii naturalnym było że wracam z nią, a pewna dawka alkoholu jaką obydwoje przyjeliśmy sprawiła że pozwoliłem sobie wziąć ją pod rękę, sporadycznie zachaczając moją dłoń o jej bok, ale co było dalej to następnym razem, trzymajcie się.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Tinder cz.4

20
Kolejna część pięćdziesięciu twarzy piwniczaka jak to ktoś fajnie ujął w komentarzu, zaczynamy.
Od ostatniego, niezbyt udanego dla mnie spotkania minęło trochę czasu, dwa-trzy tygodnie. Jak mówiłem z liczbą par nigdy nie miałem problemu, co 24 godziny (chyba tyle czasu zajmowało odnawianie się tych swapów czy jak to gówno się nazywało) parowało mnie z conajmniej kilkoma laskami. I jak mówiłem, nie myślcie o mnie jak o jakimś chadzie z kwadratową szczeną, ten wątpliwy sukces zawdzięczałem tylko i wyłącznie zdjęciami zrobionymi w odpowiednich miejscach, z odpowiedniej perspektywy, i co najważniejsze robionymi przez odpowiednią osobę. I bynajmniej miejsca w których robione były foty nie były jakimiś hotelami ze złotymi klamkami, tudzież nie były na nich pokazane mercedesy S klasy w AMG, były to miejsca do których każdy może się dostać, ale nie każdemu starczy na to cierpliwości. Dobra, kończy temat moich zdjęć, przejdźmy do rzeczy.
Przed spotkaniem z laską o której wspomniałem pod koniec poprzedniej części udało mi się umówić z jeszcze jedną niewiastą, ale nie będę się mocno rozpisywał na temat tamtego spokania, ot, zjedliśmy pizzę, trochę pogadaliśmy, ale jeszcze więcej pomilczeliśmy, tyle. Jedyny plus tego spotkania to przytulas na pożegnanie, ale nie wiem czy jest się czym chwalić, ani czym podniecać. Do niczego więcej nie doszło, a nasz ostatni kontakt to wiadomość na messengerze o treści coś w stylu "no, dzięki za pizzę, było fajnie, nara".
Opiszę teraz spotkanie które powinno być główną treścią tej części.
Laska z którą udało mi się umówić ciężko nazwać "laską" w klasycznym znaczeniu tego słowa. Przypominała dziewczynę którą większość z was wyobrazi sobie gdy pomyśli słowo "feministka". Rozmiar co najmniej 4XL, jak to mówią w mojej pracy "130+VAT". Morda szpetna, co najmniej tyle kolczyków ile nowych podatków dojebał nam vateusz. Znaczy przepraszam, "danin". Włosy co ciekawe nie były różowe, ale ich blond kolor budził wątpliwości co do ich naturalności. Owa dziewczyna w trakcie spotkania wspomniała że lubi nie tylko facetów, ale zgrabną dupką młodej laski nie pogardzi (serio, może nie słowo w słowo, ale mniej więcej tak powiedziała xd). Było to dla mnie o tyle szokujące że nigdy wcześniej nie miałem bezpośrednio doczynienia z jakąś "osobą" LGBTQWETY+ a tu takie zaskoczenie. Piszę o tym żebyście mieli świadomość jaki przekrój osób można na owym portalu randkowym spotkać. Była też starsza odemnie a przynajmniej tak mówiła. I co najbardziej było w tym wszystkim zaskakujące na wstępie zaznaczyła że za siebie zapłaci.
W swoim umyśle pomyślałem wtedy że skoro jest skora (?) za siebie zapłacić, to te owe spotkanie ze mną ma cele wyłącznie towarzystkie, a nie jak w dwóch poprzednich przypadkach można było wysnuć przypuszczenie że jestem obiektem którego jedynym celem jest płacenie za żarcie i spierdolenie. Także snułem już wizje jak to ciągnie mi lachę gdzieś w ciemnym pokoju, w jakimś wynajętnym przez nią mieszkaniu, bo wspomniała że mieszka sama, co jak na jej wiek, i miasto w którym mieszkam jest dość nietypowe. Nie oceniajcie mnie surowo, że "uuu, posuwał by jakąś jebniętą, paskudną szlorę, co z niego za chłop!". Nie będę udawał przed wami porządnego, jak to duża część przegrywów ma w zwyczaju że co to nie oni, ich trzeba zdobywać xd. Ni chuja, jak pojawia się cień szansy na ruchanie, to się bierze co jest, a nie szuka chuja do dupy. Ale jak możecie się domyśleć tak pięknie to to nie ma.
Wpierdalamy tą pizzę, a głównym tematem rozmowy była dyskryminacja kobiet na rynku pracy (mówiła że pracuje gdzieś w biurze, i facet co robi to samo bierze o połowę więcej niż ona, chuj że mówiła że pracuje conajmniej 10 lat dłużej), albo w telewizji w lokalu leciał jakiś teledysk z p!nk (chyba tak to się pisze), i gadamy od kiedy jej "wspaniałych" utworów możemy słuchać, od 95 czy może 98? Nie wiem czy kiedyś czułem się tak niekomfortowo jak wtedy, z tą pizdą. Na dziś to tyle.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.13017296791077