Patologiczne wspomnienia z dzieciństwa, część 3

34
Dobry wieczór, dzidki. Kolejna odsłona moich patologicznych wspomnień z dzieciństwa. Dzisiaj tematem przewodnim będzie szkoła.

1. Papierosy które jaram

W gimbie była grupa palących. Jarało się po kiblach, a latem (kiedy wypuszczali na dwór) za szkołą. Obok szkoły mieliśmy targ, a tam jedna babka sprzedawała papierosy na sztuki, 20 groszy za szluga. Co dłuższą przerwę ustawiała się do niej kolejka gimbusów i kupowała szlugi, wszyscy to widzieli i nikomu to nie przeszkadzało. W szkole szlugi były niezwykle chodliwym towarem i można było za nie dostać w żeby. Była grupa najgorszych szkolnych patusów, napierdalaczy i zabijaków, których cała szkoła się bała, łącznie z kadrą pedagogiczną. Raz kolega kupił całą paczkę fajek. Poszliśmy zajarać, patusy nas zaczepiły i pytają o szluga. Kolega wyciągnął paczkę by poczęstować, a oni zabrali całą. Gdy zaprotestował i próbował ją wyrwać, dostał luja i upadł. Dlatego kupowało się po jednym, a jak miało się paczkę to trzymało się w plecaku, a wychodząc brało się tylko jednego. Patusy były na swój sposób honorowe i jak miałeś jednego, to ci go nie zabrali.

2. Szkolna omerta

W czasach gdy chodziłem do szkoły, nauczyciele traktowali uczniów jak wrogów, a uczniowie odwdzięczali się tym samym. Pewnego razu szkolne patusy, te same co z powyższej historii, w kiblu zdjęli drzwi od kabiny z zawiasów i wyrzucili je przez okno. Z drugiego piętra. Szczęśliwie nikt akurat na dole nie stał, ale i tak afera rozeszła się na całą szkołę. Władze szkoły postawiły sobie za punkt honoru ustalić kto to zrobił i przykładnie go ukarać. Rozpoczęły się masowe przesłuchania we wszystkich klasach. Najpierw grupowo, potem losowych uczniów indywidualnie. Jakieś 3/4 szkoły wiedziało, kto to zrobił. Niektórzy widzieli to na własne oczy, bo byli wtedy w kiblu, a inni to od nich usłyszeli. Nikt się nie przypucował. Nauczyciele, którzy od lat (jeszcze od postawówki) traktowali nas jak najgorsze śmieci, nagle zrobili sie milutcy i prosili, żeby im powiedzieć. Nikt nie dał się na to nabrać. Gdy stało się jasne, że nikt nic nie powie, pokazali swoją prawdziwą twarz i zaczęli grozić odpowiedzialnością zbiorową. To też nie pomogło, nikt się nie przypucował. Sprawa pozostała nierozwiązana, na pohybel antyludzkiemu systemowi.

3. Chciałem tylko zjeść obiad

Poszedłem sobie razu pewnego do stołówki na obiad. Usiadłem, jem makaron świderki z truskawkami, a tu koleżka z sąsiedniego stolika, o którym wiem że stale szuka zaczepki, zaczyna mnie wyzywać, że jestem zjebany i nie umiem nawet jeść, bo trzymam widelec w lewej ręce (bo jestem leworęczny). Puściłem to mimo uszu i jem dalej, obserwując go dyskretnie, bo znam go i wiem, że na wyzwiskach się nie skończy. Widziałem jak zakłada świderka na widelec, celuje we mnie i strzela jak z katapulty. Dostałem w policzek. Niewiele myśląc wstałem, podszedłem i wyjebałem sierpowym z zamachu od dołu na ukos, taki pół sierp, pół hak. Przewrócił się razem z krzesłem i w krzyk. Dalej potoczyło się szybko. Że niby ja zły, ja go uderzyłem bez powodu i takie tam standardowe sranie w banie. Wezwali rodziców do szkoły, oni swoje, ja swoje i rozeszło się po kościach. Mama powiedziała, że powinienem takie rzeczy ignorować. Ojciec powiedział, że dobrze zrobiłem, tylko żebym nie mówił mamie.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼

Patologiczne wspomnienia z dzieciństwa, część 2

12
Po waszym entuzjastycznym przyjęciu pierwszej części, postanowiłem wrzucić kolejną.

1. Test twardości

Toczyliśmy wojny z sąsiednią ulicą, gdzie mieszkała jeszcze większa patologia niż my. Każde przypadkowe spotkanie kończyło bijatyką albo bitwą artyleryjską przy użyciu kamieni. Raz wpadliśmy na grupę wrogów, było ich więcej i byli starsi od nas.
- Jesteście twardzi? - zapytali.
- Jesteśmy!
Dostaliśmy więc wybór - albo wpierdol, albo rozbieramy się do gaci i wchodzimy w pokrzywy. Walka nie miała sensu, uciekać się nie dało, więc rozbieramy się i idziemy w pokrzywy, które były wyższe od nas. W ostatniej chwili, gdy już mieliśmy wejść, jeden z tamtych woła:
- Dobra, wystarczy. Ubierajcie się i spierdalajcie.
Takiego wroga się szanuje.

2. Petardy

Odpusty kościelne były idealną okazją by zaopatrzyć się w petardy. Oprócz legendarnych piccolówek i achtungów kupowaliśmy też śmierdziuchy. Były to kulki, które nie wybuchały, tylko emitowały kolorowy i śmierdzący dym. Najlepszą zabawą było wrzucanie tych śmierdziuchów do tramwajów. Wyzwaniem było nie wrzucić przez drzwi na przystanku, bo to każdy potrafi, tylko wrzucić przez okno do jadącego tramwaju. Najgrubszą akcję przeprowadził jednak kolega. Były takie petardy, które wybuchały dwa razy - JEB ... kilka sekund ... JEB. Akurat byliśmy obok przychodni. Kolega otworzył drzwi, odpalił i wrzucił. Wyobrażam sobie reakcję ludzi w środku. JEB - coś wybuchło, co jest?! Kilka sekund, uspokojenie i nagle drugie JEB!

3. Sobie sram, tu i tam

Czasami człowieka przycisnęło poza domem, a jak niektórzy wiedzą, były to czasy kiedy wychodziło się z domu rano i wracało dopiero na obiad, po czym wychodziło się i wracało na noc. Do srania mieliśmy miejscówkę za garażami. Ktoś tam wyrzucił stertę zużytych kafelków. Nie wiem, kto rozpoczął tę praktykę, ale generalnie srało się na kafelek, po czym rozklejało się to gównie na tylnej ścianie garażu. Nazywaliśmy to "Muzeum klopów", gdyż wyglądało jak galeria sztuki. Innym miejscem była ścieżka wydeptana w okolicznym zagajniku, którą dość często chodzili ludzie. Tam srało się po prostu na ścieżce. Dwóch stało na straży, trzeci srał. Dbaliśmy o to, żeby zawsze było tam nasrane i monitorowaliśmy, czy ktoś aby nie wdepnął. Dość często wdeptywali :D

Ciąg dalszy, jeśli chcecie, nastąpi.
Obrazek zwinięty kliknij aby rozwinąć ▼
0.16612100601196